Czterdzieści lat temu z okładem zastanawiał się Miłosz nad klasycyzmem, fascynującym, a jednocześnie drażniącym poetę dwudziestowiecznego (a nie pytam, co z dzisiejszym). „Klasycyzm jest dla niego rajem utraconym, bo zakłada wspólnotę wierzeń i odczuwań, łączącą poetę i jego odbiorców. Z pewnością poeta nie był wtedy izolowany od «wielkiej ludzkiej rodziny», choć oczywiście była to rodzina niewielka, skoro niepiśmienna ludność wiejska, stanowiąca ogromną większość mieszkańców kraju i całej Europy, była znakomicie obojętna na system aluzji do Homera czy Horacego”. A kysz, a kysz! Już słyszę dzisiejszych chłopomanów (bo ten wędrowny motyw akurat powraca) zakrzykujących konstatację Miłosza, że taka klasistowska. Gadanie. Piękny jest przecież ten wypis z Miłosza, który chce pozostać w micie, ale nie rezygnuje z trzeźwości spojrzenia. A przypomnieć warto, gdyż teoretycznie piśmienna ludność wiejska, miejska i przedmiejska, czyli ogromna większość populacji polskiej, europejskiej i światowej, nadal jest znakomicie obojętna na system wysokokulturalnych aluzji.
W latach wczesnych siedemdziesiątych minionego wieku TVP pokazała europejski (włosko‑jugosłowiańsko‑niemiecko‑francuski) serial z 1968 roku, zrealizowany na podstawie Odysei. Żadne filmowe arcydzieło, zgrabna i przyjemna dla oka ekranizacja fabuły, naprawdę starannie zrobiona. Jak można było się przekonać w tramwajach, poczekalniach i zakładach pracy, lud polski nie za bardzo kojarzył epos Homera, film – a telewizję się wtedy oglądało powszechnie i żywo nazajutrz komentowało – uznany został za w najlepszym wypadku dziwny, no bo co to, panie, za bajędy z jakimiś czarami i potworami.
Zamiast więc zastanawiać się nad zmierzchem skryptualności, nad czasami postpiśmiennymi, może warto trochę pogłówkować na temat społeczeństwa – jak zawsze – parapiśmiennego? Jasne, są różnice między analfabetyzmem dominującym w wieku
Jeśli przesadzam, to na pewno nie bardziej niż wizjonerzy od epoki postpiśmiennej i już rzekomo trwającej supremacji sztucznej inteligencji. Szczegóły szkodzą wizji (no chyba że się jest świętym Janem i pisze akurat Apokalipsę, olśniewającą wizję składaną z absolutnie rewelacyjnych szczegółów obrazowych i językowych), tak więc albo są w niej pomijane, albo z wybranych detali robi się hiperbole. Niemniej szczegóły są przydatne, wolę więc zostać przy nich.
[…]
[Dalszy ciąg można przeczytać w numerze.]