5/2025

Michał Memeszewski

Nowe terytoria dla myślenia

Wołania Mahomet Mahomet w blasku słońc
Jestem krzykiem ludzkości
Milczeniem wojska
W lesie buków leszczyn i brzóz
Jaśniejącym jak gdyby złożył tam swoje złoto jakiś władca koncernu

Guillaume Apollinaire, Łącznikowy, tłum. Adam Ważyk


„[…] Filozoficzna zdolność wzajemnego dopasowywania, którą określa tworzenie pojęć, nazywa się smakiem” – stwierdzają Gilles Deleuze i Felix Guattari w Co to jest filozofia?, ostatniej wspólnie napisanej książce. Czym jest jednak ów smak? „Nie jest z pewnością władzą mierzenia” – czytamy dalej; „jest […] możnością, […] byciem‑możliwym pojęcia”, tj. nieograniczoną zdolnością filozofa do wytwarzania pojęć, które właśnie z powodu owej nieograniczonej możliwości są przez niego traktowane „z obawą i respektem”. Nie mówimy tu zatem o smaku jako internalizacji i zadowalającym stosowaniu obowiązujących norm estetycznych czy intelektualnych – te bowiem autor recenzowanej tu pozycji świadomie przekracza – ani intuicyjnym przestrzeganiu ich granic, ale o zdolności wytwarzania i komponowania układów pojęć, „konturów, konfiguracji, konstelacji przyszłego zdarzenia”. Dawidowi Kujawie z pewnością nie można odmówić smaku.

Choć bowiem jego najnowsza książka jest z założenia skupiona na poezji, to jej zakres tematyczny i forma gatunkowa znacząco wykraczają poza samą literaturę. Między innymi dlatego Niedzielne ziemie. Poezja i dobra wspólne są esejem tak onieśmielającym w lekturze (a jeszcze bardziej w recenzowaniu). Smak Kujawy dopasowuje i wytwarza pojęcia operujące na naprawdę rozległym obszarze, łącząc ze sobą odległe, zdawałoby się, płaszczyzny – w tym aktualne i historyczne problemy społeczno‑ekonomiczne i różnorodne tradycje intelektualne: włoski marksizm heterodoksyjny (autonomizm, postoperaizm), francuski poststrukturalizm, dorobek Simone Weil, Waltera Benjamina, Barucha Spinozy, Ernsta Blocha i rzecz jasna Deleuze’a i Guattariego, nie wspominając o wątkach sufickich i buddyjskich. Wywód nieustannie przeplata perspektywy i skale, nawet do momentu zaniku rozdzielających je opozycji: tu i tam, blisko i daleko, mikro i makro.

Oczywiście Kujawa nie sięga po tak różnorodne tradycje intelektualne ze względu na zrównujący wszystko pluralizm; w swoim podejściu konsekwentnie pozostaje spinozjańsko‑guattariańskim materialistą skupionym na immanencji, operującym narzędziami wypracowanymi na gruncie heterodoksyjnego marksizmu, niezależnie od tego, czy pisze akurat o sufizmie, buddyzmie zen czy konsekwencjach wprowadzenia pieniądza fiducjarnego.

Niedzielne ziemie są bardziej przytłaczające pod względem swoich zamierzeń i sposobów ich realizacji niż pierwsza książka Kujawy, Pocałunki ludu. Poezja i krytyka po roku 2000, z kilku powodów. Pocałunki ludu, choć też utkane dzięki pracy na złożonym i dobrze ugruntowanym warsztacie teoretycznym, zdają się działać na mniejszym obszarze tematycznym, poruszają się po nim z pomocą pojęć łatwiej zrozumiałych lub powszechniejszych w rodzimej humanistyce i precyzyjniej realizują część wyjściowych założeń (w tym krytyki redukcjonistycznego dekonstrukcjonizmu, torującego drogę neoliberalnym reformom na akademii, oraz szerszego przedstawienia kategorii podstawowych dla metody krytycznej Kujawy). Niedzielne ziemie natomiast zdają się bardziej złożone w odbiorze, a przez to i niekiedy trudniejsze do przyswojenia. Ciężko jednak mieć to krytykowi za złe; esej stanowi bowiem konsekwentne rozwinięcie zapoczątkowanego w poprzedniej książce projektu. Innymi słowy, jeśli Pocałunki ludu wydźwignęły kontynenty, o tyle Niedzielne ziemie spiętrzyły teren, po którym porusza się autor.

*
Na wzgórzach i polach owego terenu rozciągają się wspólne pastwiska. Centralną figurą dla książki Kujawy są bowiem tytułowe niedzielne ziemie, synonimiczne (do pewnego stopnia) względem zaczerpniętego z włoskiego heterodoksyjnego marksizmu pojęcia dobra wspólnego, połączone jednak z deleuzjańsko‑guattariańską koncepcją Nowej Ziemi. Zarówno niedzielne ziemie, jak i dobro wspólne są tu traktowane jednak możliwie abstrakcyjnie i wielopłaszczyznowo, tak aby uchwycić ich różnorodne aspekty i strukturalne podobieństwa odtwarzające się w kolejnych kontekstach. Dobro wspólne zatem to nie tylko kolektywnie zarządzane zasoby (takie jak pastwiska, lasy czy woda) lub dobra niematerialne (język, wiedza), lecz także „relacja społeczna, która istnieje na zewnątrz kapitału (niekoniecznie w sensie przestrzennym), która ma raczej skłonność do samoodtwarzania się niż pomnażania wartości i która dla gospodarki kapitalistycznej stanowi jednocześnie konieczny zasób i ogromne zagrożenie”.

Ważna jest dwoistość ujawniająca się w ostatnich słowach zacytowanej powyżej definicji; to ze względu na nią niedzielne ziemie w książce Kujawy mają charakter „paralaksy pojęciowej”. Z jednej strony dobro wspólne jest już obecne jako jeden z koniecznych etapów reprodukcji społecznej, którego owoce są przechwytywane przez kapitalistyczne stosunki społeczno‑ekonomiczne i komodyfikowane. Kapitalizm nie dokonuje ich pełnej subsumpcji pod kapitał, gdyż byłoby to dla niego niekorzystne – na przykład uznanie pracy domowej za pracę i przypisanie jej wartości pieniężnej byłoby zbyt kosztowne. Jak podaje ILOSTAT, gdyby wycenić pracę domową, w niektórych częściach świata jej wartość odpowiadałaby ponad 40% PKB (i to przy zachowawczych szacunkach). Z perspektywy kapitału znacznie bardziej opłacalne jest więc zachowanie nieodpłatnej pracy domowej (czy szerzej: reprodukcyjnej), do której można oddelegowywać koszty likwidacji instytucji społecznych, na przykład skutki „cięć w funduszach na służbę zdrowia, żeby zmniejszyć wydatki społeczne, podczas gdy gospodarstwo domowe uwewnętrznia więcej pracy opiekuńczej” (jak stwierdza Massimo De Angelis w swojej książce Omnia Sunt Communia, również ważnej inspiracji dla eseju Kujawy).

Kapitalizm pozwala dobrom wspólnym zachować pewną autonomię, np. nie poddając ich pełnej prywatyzacji, jako że uniemożliwiłoby to im funkcjonowanie, a więc i przechwytywanie mniejszym kosztem ich owoców oraz kontynuowanie przez kapitał akumulacji pierwotnej, tj. obejmowanie kolejnych obszarów rzeczywistości (znów: niekoniecznie w sensie przestrzennym) kapitalistycznym modelem zarządzania (choćby poprzez rozwój technik biowładzy, wspierany rozwojem technologicznym). Na przykład pełna prywatyzacja wiedzy, siłą rzeczy poszerzanej dzięki kolektywnemu wysiłkowi opartemu o zakumulowaną już wiedzę, spowalnia tempo rozwoju naukowego. Jak piszą Antonio Negri i Michael Hardt w Multitude, „własność prywatna wiedzy i informacji jest tylko przeszkodą w komunikacji i współpracy leżących u podstaw społecznego i naukowego nowatorstwa”, gdyż „informacja i wiedza są produkowane przez ludzką pracę, doświadczenie i pomysłowość, ale […] ta praca nie może zostać odizolowana i przypisana jednostce”. Jak słusznie stwierdza Kujawa: „Bez podszewki komonizmu kapitalizm nigdy nie mógłby rosnąć w siłę, ale kapitał nie może też pozwolić owej podszewce na osiągnięcie zbyt dużych rozmiarów”. W wypadku, w którym dobra wspólne mają wystarczającą autonomię, by konkurować z systemem kapitalistycznym, ten przeprowadza tzw. grodzenia, czyli dokonuje subsumpcji dóbr wspólnych pod kapitał (nierzadko przy wsparciu międzynarodowych organizacji czy państwa): likwiduje instytucje publiczne, prywatyzuje kolektywne zasoby, wywłaszcza wspólnoty z posiadanych przez nie środków reprodukcji i spienięża wytwory społecznego bogactwa.

Z innej jednak strony dobro wspólne otwiera możliwy horyzont naszych działań politycznych: wizję radykalnie innego świata, zbudowanego na alternatywnej względem kapitalistycznej formie organizacji życia społecznego, opartej nie na pracy najemnej, wywłaszczeniu i akumulacji wartości wyekstrahowanej ze społecznego bogactwa w rękach właścicieli środków produkcji, ale na dostępie do kolektywnie zarządzanych dóbr. Paralaksa zatem polega na jednoczesnej obecności niedzielnych ziem tu i teraz oraz ich sięganiu w przyszłość, byciu podstawą nowych, potencjalnych stosunków społecznych. Ten aspekt właśnie, choć spójny z tym, jak dobro wspólne funkcjonuje w tradycji heterodoksyjnego marksizmu, pochodziłby z połączenia komonerstwa z Nową Ziemią Deleuze’a i Guattariego.

W jaki sposób odnieść taką koncepcję do literatury? Kujawa deklaruje, że marksizm dóbr wspólnych wyznacza raczej podglebie teoretyczne niż narzędzia interpretacyjne, natomiast przekłada go na grunt literacki na kilka sposobów i choć każdy kolejny spójnie wynika z poprzedniego (lub ściśle z nim sąsiaduje), owo połączenie, mimo że szalenie fascynujące i przeprowadzone na ogół sprawnie, jest jednym z bardziej skomplikowanych i niejasnych aspektów projektu. Ta niejasność wynika raczej z rozbudowanego aparatu teoretycznego, wywiedzionego z kluczowych dla krytyka tradycji intelektualnych, niż z nieprzemyślenia sprawy.

Przede wszystkim dla autora Pocałunków ludu poeta jest w pierwszej kolejności komonerem, kimś, kto w swojej pracy artystycznej czerpie z niewyczerpalnych i koniecznie wspólnotowych zasobów języka, przetwarza je i oddaje dobru wspólnemu (wspólnym zasobom języka, również języka artystycznego, powszechnemu dziedzictwu tradycji kulturowej jako kolejną „warstwę” czy też ogniwo), a sam autopoietyczny charakter tej pracy lokuje ją poza produkcją towarową. Poeta zatem „nie pisze wiersza po to, aby go spieniężyć”, choć może spróbować zrobić to później. Jest to jedno z bardziej kontrowersyjnych stwierdzeń w obrębie całej książki, budzące podejrzliwość nawet u kogoś silnie sympatyzującego z projektem krytycznym Kujawy. Przede wszystkim sądzę, że problem lokuje się w samej figurze retorycznej określającej rzekome pierwotne intencje towarzyszące osobie twórczej podczas pracy – a niekoniecznie w samym umiejscowieniu momentu pisania poza kapitalistycznym obiegiem.

Ponadto metaforyka związana z niesparcelowaną niedzielną ziemią zostaje połączona z prezentowanym już w poprzedniej książce modelem językowym Louisa Hjelmsleva – i to w tym miejscu pojawiają się zapowiedziane powyżej niejasności. W koncepcji Hjemlsleva każda praca na języku wymaga wydzielenia za pomocą formalnych „siatek” materii treści i wyrażenia z niepodzielnej substancji; w opisie myśli duńskiego lingwisty natrafiamy zatem na język opisu wykorzystujący podobne metafory i rejestry co w przypadku marksizmu dóbr wspólnych. Kujawa nie określa modelu Hjelmsleva jako per se przeniesienia koncepcji niedzielnej ziemi na płaszczyznę językową, raczej powtarza na przestrzeni książki kilka porównań, które mogą być dla czytających cokolwiek mylące. Niejasność wynika w tym przypadku ze wspólnych podwalin filozoficznych projektu intelektualnego krytyka i duńskiego myśliciela, a także do pewnego stopnia ze współdzielonego pola semantycznego, uruchamiającego kolejne skojarzenia między dwoma rejestrami. Bezpośrednią paralelą między tymi projektami teoretycznymi jest wynikające z inspiracji Spinozą uznanie aktywności samej materii. Mój problem dotyczy jednak nie samego zestawienia, a raczej niektórych momentów jego opracowania, niejasnych przez mieszanie porządków (warto zaznaczyć, że sama koncepcja Hjelmsleva jest przedstawiona w sposób relatywnie czytelny).

Dla przykładu – Kujawa dokonuje następującego porównania w rozdziale poświęconym Cezaremu Domarusowi, gdy opisuje jego stosunek do Natury: „Jedna z głównych bohaterek tej książki, aktywna Natura, która sama stwarza się autopoietycznie, nie potrzebuje zewnętrznego wobec niej poruszyciela, sama okazuje się bowiem brzemienna w skutki – Hjelmslevowskie «siatki rzucające cień»”. Kujawa łączy w tym cytacie dwie koncepcje – model językowy Hjemlsleva oraz Spinozjańską koncepcję Natury. To połączenie tak gładkie, że właściwie zdaje się oczywiste; zresztą Deleuze i Guattari w Tysiącu plateau określają Hjelmsleva jako „geologa‑spinozystę”. Rzecz w tym, że to pojęcia odnoszące się do innych zjawisk (nawet jeśli zorganizowanych izomorficznie) – oczywistość tego zestawienia jest potencjalnie myląca, bo zlewa je w jedno. Nieostrożny czytelnik mógłby w takim wypadku założyć analogię między siatkami na niepodzielnej materii językowej Hjemlsleva a np. grodzeniami niedzielnej ziemi (co wydaje się sprzeczne z całą resztą książki). Kujawa często nie rozgranicza tych narzędzi teoretyczno‑filozoficznych, nigdy też jednak nie stwierdza wprost ich tożsamości – sądzę, że wyklarowanie sprawy byłoby dobrym posunięciem (choć w pewnych momentach „zlewanie się” jest konsekwencją współdzielonego przez terminologie Hjelmsleva i Spinozy pola semantycznego i dotyczy określeń, takich jak materia, substancja, forma). Dla precyzji jednak chciałbym zaznaczyć jeszcze raz właściwy przedmiot mojej obiekcji – problem nie dotyczy samej konstrukcji teoretycznej (ta wydaje mi się nie tylko fascynująca, lecz także solidna), ale sposobu jej komunikowania czytelnikom.

Podobnych miejsc, do których można mieć wątpliwości, a które czasem wynikają z samej formy eseju (siłą rzeczy swobodniej operującego pojęciami niż praca naukowa), jest przynajmniej kilka, żadne jednak nie odbiera książce ani uwodzącej siły argumentacji, ani intelektualnego rozmachu. Kwestią bardziej problematyczną jest bagatelizacja ideologii języka normatywnego jako miękkich „grodzeń”, dzięki którym wyłania się poprawna, wysoka mowa, w odniesieniu do której „tworzyć można styl poetycki oparty na celowym uchylaniu się od norm”, a więc które koniec końców „służą przede wszystkim komonerom” przez przyczynianie się do „doskonalenia językowej matrycy”. To jednak zagadnienie, które ze względu na swoją niejednoznaczność wymaga szerszego omówienia przy innej okazji.

Opisany powyżej splot heterogenicznego marksizmu dóbr wspólnych, teorii językowej Hjelmsleva i filozofii Spinozy oraz Deleuze’a i Guattariego to jednak zaledwie podłoże teoretyczne Niedzielnych ziem, na którym Kujawa buduje kolejne rozdziały, poświęcone różnorodnej grupie twórców i rozmaitym zagadnieniom związanym z ich twórczością. Wśród aspektów i zjawisk bardziej oczywistych dla zaznajomionych z predylekcjami krytyka (jak panteizm czy polityczność) pojawiają się mniej oczekiwane, takie jak chrześcijański mistycyzm i queer. W samym procesie analizy ważnym narzędziem teoretycznym okazuje się alegoria poprzeczna (transwersalna/gotycka; autor zaznacza pewne różnice między wariantami, w ogólnym zarysie jednak odsyłają one do tego samego problemu). Sama figura została zresztą przez Kujawę zaczerpnięta od dwóch wspominanych w książce poetów, Piotra Janickiego i Rafała Wawrzyńczyka, podobnie jak część innych pojęć z aparatu krytycznego (m.in. pion, pisanie jako „oranie ziemi” czy „pocałunki ludu”). Alegoria nawiedzała również krytykę, o czym pisał Jakub Skurtys w artykule I tu też jest alegoria: krytycznoliterackie zmagania z nowoczesną alegorycznością, i towarzyszyła refleksji Kujawy już od jakiegoś czasu, w Niedzielnych ziemiach zostaje jednak szerzej scharakteryzowana w dwóch glosach teoretycznych. Alegoria poprzeczna, podobnie jak alegoria w potocznym rozumieniu, cechuje się stałym wiązaniem semantycznym (np. róża = miłość romantyczna, kostucha = śmierć), jednak w przeciwieństwie do niej nie poprzestaje na jednym desygnacie; zamiast tego przecina kolejne punkty odniesienia na wielu płaszczyznach, tworząc w ten sposób szereg znaczeń (i w tym sensie jest „pionową składnią”). W czytelny i trafny sposób wytłumaczył mechanizm działania alegorii poprzecznej Patrick Leftwich w tekście Kujawa ÷ Galloway. Alegoria jako instytucja jako gramatyka jako czarna skrzynka. Polityka substrakcji, blog „Minas Mongrel [online; dostęp: 24.03.2025]. Pozwoliłem sobie także pożyczyć jego formę zapisu konstrukcji alegorii poprzecznej (w Niedzielnych ziemiach… takich równań nie odnajdziemy). Weźmy dla przykładu fragment poświęcony alegorii w poezji Justyny Bargielskiej: „gubienie się w lesie” ^> kryzys tożsamości ^> depresja ^> zanik „ja” „jako fenomenu ekstensywnego” ^> „moment egzystencjalnej przemiany” ^>…

Pion, tak często powracający w książce Kujawy pod wieloma postaciami, nie odnosi się zatem ani do transcendencji, typowej dla historycznej alegorii, ani do ścisłej hierarchii, ale do wielopłaszczyznowego ruchu, do wykraczania poza aktualne uwarunkowania, do mierzenia w niebo. Rzeczywistość bowiem, jak stwierdza za Guattarim, autorem pojęcia transwersalności, wprowadzonym przez niego w ramach projektu psychiatrii materialistycznej, jest ułożona warstwowo. W ten sposób pojedyncza figura w wierszu może przecinać kolejne warstwy, nigdy nie osiadając w miejscu; wykracza tym samym poza (fałszywą) alternatywę: postmodernistyczna dowolność – strukturalistyczna żelbetowa więź znaczącego i znaczonego. Kujawa odnajduje alegorię poprzeczną u wielu twórców z różnych pokoleń (m.in. Andrzeja Szpindlera, Piotra Janickiego i Joanny Łępickiej), ale transwersalność można również odnieść do samych Niedzielnych ziem ze względu na ich dygresyjność oraz szeroką, wielopłaszczyznową perspektywę.

*
W ostatnich dekadach jednym z problemów humanistyki stała się moda na zwroty. Wciąż wzrastająca liczba nowych propozycji teoretycznych prowadzi do trudnej do zrozumienia i niekiedy śmiesznej fragmentaryzacji badań, dotyczących coraz bardziej wyodrębnionych zagadnień. Problem oczywiście nie leży w poszerzeniu samego zakresu zainteresowań naukowych i ich doborze; wydzielenie wielu spośród najnowszych obszarów badawczych zainteresowań wynika z refleksji nad palącymi aktualnymi problemami, takimi jak napięcia społeczne, kryzys klimatyczny, okrucieństwo wobec zwierząt, wpływ uwarunkowań technologicznych na codzienne życie, kolejne odsłony biopolitycznych narzędzi kontroli itd. W ogólnym rozrachunku bolączką nowych teorii, poza zagadnieniami metodologicznymi (wiele z kategorii i podkategorii ma wąskie zastosowanie, niewielką wartość poznawczą i momentalnie zanikają po opublikowaniu tematycznego numeru czasopisma, na potrzeby którego powstały), jest oderwanie od problemów ekonomii politycznej oraz brak świadomości procesów historycznych, a więc paradoksalnie zbyt wąska perspektywa, wykluczająca wymiar społeczno‑ekonomiczny, prowadząca do depolityzacji analizowanej problematyki. Jednym z bardziej oczywistych i częściej dyskutowanych przykładów takiego teoretycznego zwrotu jest ekokrytyka, której kolejne odmiany, skupiając się na kategorii antropocenu, ignorują regulowanie kontaktu człowieka z ekosystemem przez dynamikę rozwoju kapitalistycznej gospodarki.

Atrakcyjność książki Kujawy polega również na poruszaniu aktualnej problematyki bez popadania w jakąkolwiek z pułapek akademickiej teorii. W tym sensie widziałbym projekt katowickiego krytyka jako skuteczną, przemyślaną alternatywę dla bolączek nowych zwrotów teoretycznych. Polemika z popularnymi obecnie nurtami pojawia się raczej na marginesach i w przypisach, niemniej główne punkty zainteresowania Kujawy ujmują wspólne im pole refleksji w znacznie solidniejszy od nich, faktycznie materialistyczny sposób.

Negatywnym elementem książki Kujawy jest krytyka dominujących obecnie w humanistyce zwrotów oraz redukcjonistycznego dekonstrukcjonizmu. Elementem pozytywnym, ważniejszym dla całości projektu intelektualnego Kujawy, jest odkrywanie „nowych terytoriów dla myślenia” bez popadania w typowe dla wspomnianych powyżej tendencji problemy lub osuwania się w stetryczałe schematy dyskursu akademickiego (takie jak nadal obecny na polskich uczelniach strukturalizm). Niedzielne ziemie nie pretendują do naukowości, stąd też wynika forma gatunkowa książki. Kujawa świadomie próbuje osadzić literaturę w całości niepodzielnej materii życia, razem z wszystkimi jego przejawami i płaszczyznami. Nawet jeśli niektóre z koncepcji krytyka mogą miejscami wydawać się zawiłe, niezdyscyplinowane lub cokolwiek przestrzelone, Niedzielne ziemie rozpalają myślenie i nie tylko wykraczają poza nasze mapy, lecz także chwytają je, zwijają w harmonijkę i przebijają. Lektura wzbudza pragnienie, by myśleć, rozmawiać, pisać, eksperymentować, strzelać myślą w niebo ku temu, co możliwe. To zdecydowanie ciekawsze i produktywniejsze podejście niż krytyka operująca retoryką demistyfikacji, przybierającą naukową pozę. Kujawa nie próbuje dotrzeć do transcendentnej „prawdy” sztuki, do której miałby mieć uprzywilejowany dostęp, nie zapomina też, że wysuwane przez niego propozycje krytycznoliterackie dzieli obecny w każdej analizie dystans pomiędzy zewnętrznym spojrzeniem a jego przedmiotem – zachowuje więc podstawową uczciwość w kontakcie z tekstem artystycznym. Stawką gry, którą w polu literackim toczy Kujawa, nie jest naturalizacja sądów i legitymizacja ich jako „obiektywnej” i „naukowo weryfikowalnej” prawdy, ale opisanie „bardziej abstrakcyjnych atrybutów wiersza” dzięki wyjątkowo samoświadomemu gestowi krytycznemu. W tym aspekcie Kujawa jest rzetelny i uczciwy wobec czytających i właśnie dzięki temu aspektowi jest w stanie poszerzyć nasze myślenie o poezji. Chcę jednak podkreślić, że Niedzielne ziemie są zbyt cenne, by rozpatrywać je tylko w horyzoncie polemiki z innymi nurtami krytyki literackiej, np. intencjonalizmem. Ich wartość nie wynika tylko i wyłącznie z tego, że stanowią alternatywę – ale z tego, co wnoszą zarówno do publicznej dyskusji, jak i do codziennego kontaktu z literaturą.

Może i wyrażona na Facebooku myśl Wawrzyńczyka o „krytyku odurzającym stadiony”, krytyku, który nie towarzyszy poetom, ale któremu to poeci towarzyszą, jest zbyt optymistyczna, ale w przypadku Kujawy ta nieprawdopodobna wizja nabiera cienia realności. A to nie zdarza się często.

Dawid Kujawa: Niedzielne ziemie. Poezja i dobra wspólne.
Convivo,
Warszawa 2024, s. 270.
WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.