02/2023

Karol Samsel

O czym nie mówi Powrót do Europy Jarosława Iwaszkiewicza?

Powrót do Europy Jarosława Iwaszkiewicza badać niezwykle trudno. Dlaczego? Odpowiedź, jak często w podobnych wypadkach, jest złożona, jednak można by pokusić się przynajmniej o jej szkicowe zarysowanie. Obszerny, ośmioczęściowy i stuośmiostronicowy tom wierszy poety z 1931 roku jest literackim dokumentem przełomu, przede wszystkim – przełomu osobistego, światopoglądowego. Taki model czytania Podróży do Europy dzisiaj zdaje się, zupełnie bezwzględnie, nie do uniknięcia: jest egzegetycznym punktem wyjścia, interpretacyjnym „punktem zero” dla badaczy poetyk wierszy Iwaszkiewicza przed 1939 rokiem. Dzieje się tak głównie wskutek imponującej, prominentnej interpretacji tomu pióra Jerzego Kwiatkowskiego. To ona ustala, ale i kodyfikuje postrzeganie Iwaszkiewiczowskiego zbioru jako – ante omnia – dokumentu przemiany wewnętrznej, chociażby we fragmentach takich, jak ten:


Powrót do Europy stanowi jedno z najważniejszych osiągnięć w twórczości poetyckiej Iwaszkiewicza i jeden z najważniejszych i najbardziej płodnych jego przełomów. Tutaj właśnie dokonała się w poecie owa zasadnicza przemiana, typowa dla pisarzy polskich, ta, którą – oddając hołd jej największemu realizatorowi – określić można przemianą Gustawa w Konrada. Iwaszkiewicz powrócił do liryki „prywatnej”, na wskroś osobistej, indywidualistycznej. Ale uświadomione w Powrocie do Europy poczucie wspólnoty będzie już stale przypominało o sobie: i przed wojną, i w czasie wojny, i po wojnie. Będzie mu także towarzyszyć i rozwijać się – osiągnięta tutaj – poetyka siły, powagi i opanowania. […] Powrót do Europy znaczy [w takim ujęciu – KS] moment znalezienia miejsca w społeczeństwie, w narodzie.

(Poezja Jarosława Iwaszkiewicza na tle dwudziestolecia międzywojennego, s. 387)


Oczywiście, nie zmierzam tu do stwierdzenia, że Kwiatkowski w ogóle nie ma racji, widząc w Powrocie do Europy przede wszystkim tom transformacyjno‑inicjacyjny. Może jedynie nie byłoby aż taką koniecznością tak ostentacyjnie tę przemianę uniwersalizować – i to jeszcze pod egidą „przemiany Gustawa w Konrada” tak „typowej dla pisarzy polskich”. Idzie przecież o coś subtelniejszego niż o przekroczenie jakiegoś tradycyjnego Rubikonu, a raczej romantycznych „wód chrzcielnych” – Polaków. To w większym stopniu przemiana osobista niż paradygmatyczna – i tej perspektywy będę bronić, nawet jeżeli tak ryzykowny dla mnie egzegetyczny punkt wyjścia Kwiatkowskiego miałby dawać solidne, imponujące oraz „widokowe” (jednym słowem) perspektywy. Nie, Iwaszkiewicz w Powrocie do Europy nie przemienia się z Gustawa w Konrada. Jego przemiana ma charakter pełnoskalowy oraz zróżnicowany, rozległy i całościowy, nie tylko powierzchniowy, bynajmniej, nie tylko fasadowy. Nie umiera człowiek egozorientowany, nie rodzi się człowiek obywatelski. Dojrzewa raczej „człowiek pełny” – co widać na przykładzie stosunku Iwaszkiewicza do Conrada, do którego dorasta stopniowo, ale i powolnie. Zatrzymany w Tokarówce w 1918 roku wskutek oblężenia Kijowa dopada „skromnego tomiku «Biblioteki Dzieł Wyborowych»”, czyli Lorda Jima. „Zafrapowany byłem fenomenem Polaka piszącego po angielsku – natomiast sama powieść przeszła w moim umyśle bez śladu”. Czytaj: pomimo szczerych chęci opanowania tajników Conradowskiego pisarstwa, Iwaszkiewicz „ześlizguje się” z tej ambitnej literatury niczym ze szklanej góry o niedostępnym wierzchołku. Nic dziwnego – jak pisze w Książce moich wspomnień:

Wzburzone piany poetyckie Artura Rimbauda, jesienny klasycyzm Leopolda Staffa, burzliwe zagadnienia teatralne, które nas podówczas nurtowały – wszystko to stwarzało atmosferę zupełnie nieodpowiednią do przyjęcia wielkiego, realistycznego pisarza. Aby zrozumieć i pokochać Conrada, trzeba już być trochę starszym.


Przynajmniej jeden składnik tamtych fascynacji przetrwał do 1931 roku – mam na myśli atencję dla Staffa, któremu Iwaszkiewicz poświęca osobliwy liryk z czwartej części tomu, Do Leopolda Staffa z iście „sztambuchowym” otwierającym czterowersem. Skoro do 1931 roku przetrwał Staff, przetrwało może i więcej „wygodniejszych” lekturowych przyzwyczajeń młodego Iwaszkiewicza. Tym samym – zabrakło miejsca na pierwiastek conradowski?

Za oknem druty, słupy, szklanki,

W pokoju stół, pianino, szafa,

Jak dobrze pleść wiosenne wianki

Z prostych i wonnych wierszy Staffa.


Dlaczego ten niedostatecznie pojęty conradyzm, chciałoby się powiedzieć, „nie‑do‑Conradowski” charakter trzydziestosiedmioletniego w 1931 roku Iwaszkiewicza, miałby być aż tak ważny, w najważniejszym, bo ostatecznym rozrachunku? Częściową odpowiedź na to pytanie nieoczekiwanie przynosi dosyć niepozorna notatka pisarza z „Życia Warszawy”, z 1964 roku, będąca osobliwym sprawozdaniem Iwaszkiewicza z lektury Conradowskiego Nostromo:

Ja osobiście zabawiałem się wyławianiem różnych ukraińskich reminiscencji, co było bardzo pouczającym zajęciem. W ostatnim swoim szkicu zamieszczonym w „Twórczości” Kazimierz Wyka, pisząc o Siostrach Conrada, twierdził, iż Conrad łączył w sobie kulturę polską, rosyjską i ukraińską. W niedrukowanym jeszcze artykule Zdzisław Najder polemizuje z tą tezą i dowodzi, że Conrad nie miał żadnej styczności z kulturą ukraińską. Zapewne ma rację. Ale niechybnie znał dobrze dwór polski na Ukrainie, czy to w Kazimierówce czy w Nowofastowie i ślady znajomości tych dwóch dworów wyraźne są w Nostromo. Cały dwór Gouldów bynajmniej nie ma charakteru południowoamerykańskiego. Widzimy to dokładnie w momencie, kiedy niebezpieczeństwo wypędza ze wszystkich kryjówek rezydentów, emerytów, dalekich krewnych, starych służących pozostałych na łaskawym chlebie. Jak bym widział Kazimierówkę. A scena, kiedy pani Gould, jadąc powozem z Decoudem, przechodzi na francuszczyznę, żeby furman na koźle nie rozumiał, o czym mówią? Scena żywcem przeniesiona „z Kresów”. A tak zwany „Kaganiec”? Wątpię, czy używano go w południowej Ameryce. Natomiast był w powszechnym użytku na ukraińskich dworach.


Frapujące zeznanie. I dość rzetelna argumentacja, przyznajmy. Ale i ona niewiele by znaczyła, gdyby nie została uzupełniona odpowiednimi fragmentami z Książki moich wspomnień, fragmentami wyrażającymi bardzo osobistą dla autora Lorda Jima atencję. Wręcz – przywiązanie o charakterze bez mała – „rodowodowym”. Niech cytat doświetli, co w tym przypadku należałoby mieć na myśli. Iwaszkiewicz wyznaje w nim, chociaż w niejakim skrępowaniu, co nieco o zimie 1894 roku, zimie swego narodzenia oraz zawisającym nad nim, dopiero co narodzonym… cieniu młodego Conrada, przebywającego „wówczas” gdzieś w zaokolicy:

Lubię myśleć, chociaż, zdaje się, myśl moja jest trochę nieścisła, że właśnie w tę śnieżną zimę, kiedy moja istota zjawiła się w małym domku urzędnika fabrycznego, zawalonym powyżej dachu białymi zaspami, o kilkanaście wiorst stamtąd na te same śniegi spoglądał pisarz angielski, jeden z największych, który wówczas po raz ostatni w życiu zawitał pod strzechę swego wuja: do Kaźmierówki. I trochę pochlebiam sobie, że coś z integralnego pesymizmu tego poety przeniknęło przez głębokie zaspy do naszego domu i do mojego serca, skażając je nieuleczalnie.


Przyznajmy, bardzo dużo w tym cytacie patosu jednoznacznej inicjacyjnej retoryki. Jednoznacznej – a właściwie „chcącej być” jednoznaczną. Tak, nie bądźmy niewrażliwi na ten niuans. To zachowanie tożsamościotwórcze, autoprojektujące. Może nie „kreacja autolegendy”, tak jak w tytule ważnej książki Eligiusza Szymanisa o Adamie Mickiewiczu, ale z pewnością – kreacja autoprojektu. Jakiego konkretnie? Autoprojektu śmiało fundującego Conrada jako patrona jedności Kresów, figury uniwersalizacyjno‑konsolidacyjnej – pomimo jego podwójnej polsko‑angielskiej tożsamości, a być może poprzez nią oraz dzięki niej. To naprawdę gdzieniegdzie u Iwaszkiewicza słychać, tak jak słychać to w jego próbie czytania wielkiej południowoamerykańskiej epopei Conrada „narastającymi” tropami ukrainizmu, a wręcz – tropizmami… Przy tym wszystkim pozostaje jeszcze Książka moich wspomnień – przenosząca cały egzegetyczny namysł Iwaszkiewicza nad Conradem w sferę prywatną i w sferę autobiograficzną. To z tego „transferu” wynika, że Conrad jest niejako – porte parole (avant la lettre) samego Iwaszkiewicza. Podkreślmy z całą mocą: niewiele z tej tonacji i z tych bardzo wyrazistych rozpoznań, wyrazistych, jednakże układających się w całkowicie wyrafinowaną całość – w Powrocie do Europy. To nie jest jeszcze czas Conrada. A zatem – czas kogo?

[…]


[Dalszy ciąg w numerze.]

WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.