To Józef Ratajczak zainicjował tę korespondencję, pisząc do mnie na mój oksfordzki adres w 1958 roku. Chociaż do tego nie nawiązywał, mógł wiedzieć lub słyszeć o moim felietonie opublikowanym w numerze 10 (sierpień) z 1957 roku krakowskiego awangardowego pisma „Zebra”, będącym próbą podsumowania mojego ekscytującego życia w Oksfordzie, dokąd trafiłem parę tygodni po drugiej sowieckiej interwencji, która położyła kres węgierskiej rewolucji. W pierwszym liście Ratajczak stwierdził, że słyszał o mnie od kolegi, poety Ryszarda Daneckiego, którego spotkałem w Budapeszcie latem 1956 roku, kiedy przez tydzień lub dwa byłem przydzielony jako tłumacz do Dziecięcego Chóru z Poznania. Danecki, który towarzyszył chórowi w podróży na Węgry, był też wymieniony w drugim liście jak członek grupy „Wierzbak”, lecz po tym raczej znika z listów Ratajczaka, a jego miejsce w nich zajmuje inna osoba (którą byłem bardziej zainteresowany): Kazimiera Iłłakowiczówna. Już w pierwszym liście Józef Ratajczak pisze: „Ponieważ znam dość dobrze p. K. Iłłakowiczównę, tłumaczkę (m.in.) z węgierskiego, mogę również służyć ewentualnie pomocą w skontaktowaniu…”2 i stale w paru kolejnych listach ta znajomość odgrywa główną rolę, ostatecznie kulminując w wymianie listów między mną a starszą już wówczas poetką, która w czasie drugiej wojny światowej mieszkała w Siedmiogrodzie i nauczyła się trochę węgierskiego. Jej długi list do mnie, jak również faksymile wpisu w jej książce, którą wysłała mi do Oksfordu, były publikowane w „Odrze”3, chociaż o związku z Ratajczakiem wspomniałem tam tylko przelotnie.
Dociekliwy i generalnie optymistyczny ton pierwszych listów Ratajczaka z 1958 roku w czerwcu roku 1959 stopniowo ustępuje bardziej sceptycznemu i nieco sfrustrowanemu. Z tamtego czasu mam od mojego nowego przyjaciela trzy listy i kartkę pocztową, a posyłaliśmy sobie także książki; ode mnie dostał głównie poezję, na przykład zbiór T.S. Eliota. W swoim liście z 25 czerwca 1959 roku dziękuje za książki, które mu wysłałem, i skarży się na pogarszające się stosunki między Wschodem i Zachodem: nie tylko książki Miłosza blokowane są przez cenzurę, ale nawet publikacje młodych polskich buntowników z Londynu, takie jak czasopismo „Kontynenty – Nowy Merkuriusz”. Jednym słowem: „Znowu szaleje cenzura”. Oczywiście, wiedziałem o tym z „Kultury” Giedroycia i z brytyjskiej prasy, ale cieszyło mnie takie potwierdzenie z Polski.
W tym samym liście Ratajczak wyjaśnia, dlaczego opuścił grupę „Wierzbak” – pisze też o swoich planach podróży na Zachód, które w tym czasie są nie do zrealizowania, tym bardziej że wówczas wciąż jeszcze nie jest członkiem Związku Literatów Polskich. W tym liście informuje mnie także o swoim życiu prywatnym: urodzinach pierwszego dziecka – lecz jak powiedziałem wyżej, ton listu jest raczej depresyjny: w październiku 1956 roku wolność była widoczna z oddali, lecz dla większości Polaków okazało się to iluzją.
Pierwszy okres naszej korespondencji kończy kartka pocztowa datowana na 12 kwietnia 1960 roku, która dowodzi, że publikacje emigracyjne, o które prosiłem Giedroycia dla Ratajczaka4, faktycznie do niego dotarły. Paczka została nadana z Warszawy (nie wiem przez kogo) i byli w niej Miłosz, rosyjski pisarz Siniawski o pseudonimie Abram Terc oraz wykaz książek opublikowanych przez Instytut Literacki Maisons-Laffitte. To oczywiście pobudziło apetyt mojego przyjaciela, lecz potem nie mogłem wysyłać mu książek, gdyż przeniósłszy się z Oksfordu do Londynu, przygotowywałem się już do przygody na Dalekim Wschodzie, do roku w Indonezji na stypendium nowojorskiej Fundacji Paderewskiego5, roczne stypendium w Yogyakarcie od sierpnia 1960 roku było najprawdopodobniej przyczyną przerwania korespondencji z wieloma ludźmi w Europie, włączając w to mojego poznańskiego przyjaciela, Ratajczaka.
Druga fala listów zaczyna się dziesięć lat później, kiedy po czterech dość chudych latach w Birmingham zostałem zatrudniony jako młodszy wykładowca na polonistyce na Uniwersytecie Cambridge. Tymczasem dostałem obywatelstwo brytyjskie i bardziej swobodnie niż z w latach sześćdziesiątych mogłem jeździć do Polski6. Ponieważ planowałem przeprowadzenie badań w bibliotekach i archiwach Poznania, wznowiłem korespondencję z Józefem Ratajczakiem – co najwyraźniej bardzo go ucieszyło. Między 1970 a 1976 rokiem dostałem od niego dwanaście listów i kartek pocztowych, niektóre pisane odręcznie, i oczywiście wznowiliśmy nasz program wymiany książek. W tym czasie Ratajczak musiał się rozwieść i w 1965 roku ożenił się ponownie: jego drugą żoną była Dobrochna, która później zrobiła karierę jako świetny historyk teatru. Faktycznie, w liście z 10 września 1970 roku Józef dziękuje mi za francuskie studia teatralne, które przesłałem mu dla Dobrochny prawdopodobnie przez Anglika, Michaela Taylora, który w owym czasie pracował w British Council. Informuje mnie również o swoich różnych literackich aktywnościach, między innymi o powieści Gniazdo na chmurze, która wkrótce miała się ukazać w Czytelniku. W drugiej części listu Józef stara się odpowiedzieć na moje pytanie, niewątpliwie trudne: jakie jego zdaniem są najciekawsze polskie książki ostatnich dwudziestu pięciu lat? Zamiast pięciu podaje listę dwudziestu sześciu autorów, zawierającą starych i nowych emigrantów takich jak Czesław Miłosz, Marek Hłasko, Leszek Kołakowski. Ciekawe, zapomina wspomnieć o Julianie Przybosiu, którego (wiedziałem to z innego listu) szczerze podziwia.
W 1977 roku nasza korespondencja znów ulega zawieszeniu, chociaż odwiedziłem Poznań, poznałem Dobrochnę i również spotkałem Edwarda Balcerzana. Kiedy ponownie byłem w Poznaniu w 1979 roku, złożyłem niespodziewaną wizytę Barańczakowi. Nie wiem, co stało się z naszymi listami pisanymi między 1977 a 1987 rokiem, gdyż mogę znaleźć tylko jedną krótką notkę z roku 1981, w której Ratajczak się skarży, że od dawna „nie ma ode mnie znaku życia”. Może rzeczywiście zaprzestaliśmy wymiany listów, lecz co się zdarzyło po 1981 roku? Gdyż znów jest sześcioletnia przerwa. Ta nowa cisza z mojej strony była ograniczona przez trzy-, czterodniową wizytę w Poznaniu wiosną 1987 roku – zrobiłem z niej wiele obszernych notatek (poznałem przyjaciół Ratajczaków, dra Wojciecha Kasprzaka i jego żonę Elżbietę, spotkałem ponownie mieszkającego na stałe w Budapeszcie poetę Konrada Sutarskiego, a Ratajczak także nawiązuje do tego w liście z 14 maja 1987 roku: „dobrze, że nie zapomniałeś tym razem o Poznaniu”). W następnym zdaniu dziękuje za paczkę, która „w końcu” doszła do niego – to musi dotyczyć pierwszego wydania mojej antologii Polscy poeci o węgierskim Październiku (Londyn 1986). Ta dwujęzyczna antologia zawierająca dwadzieścia dziewięć polskich wierszy (dziewięć z nich w moim węgierskim tłumaczeniu) o rewolucji węgierskiej 1956 roku i jej następstwach, wydana przez Polską Fundację Kulturalną w Londynie, miała niezwykle ciepłe przyjęcie w Polsce: dostałem notę od Urszuli Kozioł pytającą mnie, czemu pominąłem jej wiersz Ulica Gołębia, a Józef Ratajczak też dał mi swój krótki wiersz o słynnej demonstracji kobiet, która odbyła się w Budapeszcie kilka tygodni po drugiej sowieckiej interwencji. Te pominięcia i wiele pozytywnych ciepłych słów polskich przyjaciół skłoniły mnie dziesięć lat później, bym ruszył z poprawionym i poszerzonym wydaniem Polskich poetów… do tego samego wydawcy w Londynie. Zawierało ono dwudziestu dwóch poetów i dziesięć przekładów. Tym dodatkowym przekładem na węgierski był wiersz Juliana Przybosia Październik 1956, który ocenzurowany przy pierwszej publikacji i po 1990 roku odtworzony przez dwóch polskich historyków na podstawie rękopisu poety, kończył się dramatycznymi słowami „Sztandar spalcie”7. Te słowa, odnoszące się do czerwonej flagi komunistycznego internacjonalizmu, były w 1956 roku wciąż zakazane, lecz bez nich wiersz Przybosia był kiepskim protestem przeciw sowieckiej zbrojnej interwencji na Węgrzech. To zwiodło mego przyjaciela Józefa, który w tym samym liście z 14 maja 1987 roku napisał, że jego zdaniem Przyboś jakoś „źle wypadł” w tej antologii. Nie pamiętam, czy wysłałem Ratajczakowi w 1996 roku drugie wydanie, gdzie nowy, kompletny „węgierski” wiersz Przybosia mógłby pewnie „politycznie” zrehabilitować poetę Krakowskiej Awangardy w oczach jego dużo młodszego kolegi, który, tak jak on, wystąpił z PZPR na lata przed zmianą reżimu.
W każdym razie ostatnia fala naszej korespondencji jest nieprzerwana – musi to wiązać się z faktem, że zmiana reżimu w Polsce wpłynęła pozytywnie na Ratajczaka, poszerzając naszą współpracę. Ja także byłem bardziej zorientowany w dziele Józefa jako poety i tłumacza; już w 1987 roku opublikowałem dwa jego krótkie wiersze dla dzieci w węgierskim czasopiśmie, sprawiając mu tym niespodziewaną radość, którą wyraził w liście z 2 września 1987 roku. Następnego roku odwdzięczył się, wysyłając mi odbitkę magazynu ZAiKS-u „Nagrody Literackie ZAiKS-u 1987”, gdzie Przewodniczący Sekcji Literackiej ZAiKS-u Andrzej Szczypiorski sławił moje „olbrzymie zasługi” dla (polskiej) kultury w USA i w Wielkiej Brytanii, za które otrzymałem doroczną nagrodę tej organizacji. W 1989 roku znów planowałem odwiedzić Poznań i tym razem Ratajczak pomógł mi zorganizować spotkanie o charakterze literaturoznawczym w lokalnym oddziale Towarzystwa Literackiego im. Adama Mickiewicza. O ile pamiętam, spotkanie w kwietniu 1989 roku było udane, po nim specjalista od renesansu, profesor Jerzy Ziomek (z którym i jego żoną następnego dnia zjedliśmy lunch), wyraził opinię, że „z wszystkich cudzoziemców, którzy nauczyli się polskiego, pański akcent jest najlepszy”, pochwała, której po prostu nie mogłem zapomnieć.
Po powrocie do Anglii posłałem Ratajczakowi kilka moich nowych wierszy (zapewne z „rybkami”), bo odniósł się do nich entuzjastycznie w liście z 22 października 1989 roku. Faktycznie przetłumaczył tylko trzy z nich, z których być może dwa były opublikowane – najbardziej jawnie „polityczny” Sierpień 1968-go roku (załączony w krótkim liście z 21 lutego 1990 roku) pozostał w maszynopisie. Ratajczak w latach dziewięćdziesiątych poprzedniego wieku już cierpiał na akromegalię, chorobę, która wyraźnie spowolniła jego pracę, ale nie uniemożliwiła mu z Dobrochną odwiedzenia Londynu w październiku roku 1990, zatrzymali się u Niemojowskich. W jego następnym liście – ostatnim z tu publikowanych – pisze mi, jak owocna była wizyta w Londynie, i także wydaje się poruszony moim podsumowaniem węgierskiej rewolucji, pierwotnie drukowanym w „Kulturze”8 – to także zachęca go do zadania wielu pytań dotyczących moich polskich związków i początków mojej długiej sympatii do Polaków. Myślę, że chciał opisać moją historię dla czasopisma dominikanów „W drodze”. Jednak możliwe, że rzecz została uznana za zbędną po rozmowie ze mną, jaką opublikował krakowski „Tygodnik Powszechny”. W każdym razie Ratajczak wydrukował kilka moich artykułów i wierszy w „Głosie Wielkopolski” oraz w jego dodatku „Arkusz”. To w tym ostatnim ukazał się mój krótki wiersz o Poznaniu i ważniejszy Dylemat królika doświadczalnego9, odpowiednio w 1993 i w 1996 roku.
Ostatni list, jaki otrzymałem od Józefa Ratajczaka, nosi datę 27.08.1997. To pogodny pisany na maszynie list, w którym podaje mi nowy adres Ryszarda Krynickiego (którego poznałem wiele lat wcześniej w Berlinie) i kończy się zwyczajowym zaproszeniem: „Będziesz kiedy w Polsce? A do Poznania też zawitasz?”. Następnego roku w marcu faktycznie odwiedziłem Poznań, by wygłosić wykład na Uniwersytecie (zorganizowany przez węgierskiego historyka sztuki Jánosa Brendela). I to był ostatni raz, kiedy widziałem Józefa. Był już w zaawansowanym stadium parkinsona. Chodził z usztywnionymi plecami i z wielkim trudem, włosy miał zupełnie białe – żal mi było mojego starego przyjaciela i nie byłem zbyt zaskoczony, kiedy w następnym roku dostałem od Dobrochny kartkę z wiadomością, że jej mąż nie żyje. Straciłem w nim lojalnego przyjaciela, kolegę poetę i wyróżniającego się pisarza, kogoś, na kogo zawsze mogłem liczyć. I Poznań przez jego odejście zbiedniał i poszarzał.
przełożył Bohdan Zadura
[listy można przeczytać w numerze]