06/2024

Janusz Zalewski

O Leszku

Bardzo dawno temu, i to w sposób trochę dziwny, bo przez język angielski, dotarło do mnie, że istnieje ktoś o nazwisku Leszek Bugajski – krytyk literacki. Wiązało się to z moją inklinacją do badania dzieła i osoby Ireneusza Iredyńskiego. W latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku Iredyński był już bardzo sławny, ale poza recenzjami ciągle niewiele się o nim pisało i trudno było znaleźć jakieś wiarygodne opracowania na temat jego twórczości. Aż tu nagle, penetrując półki pewnego dobrze zaopatrzonego warszawskiego antykwariatu, znalazłem coś, czego w najśmielszych oczekiwaniach nie mogłem przewidzieć: cienką, bo tylko pięćdziesięciostronicową monografię, wydaną w 1979 roku przez Agencję Autorską w języku angielskim, zatytułowaną Iredyński, autorstwa właśnie Leszka Bugajskiego.

W tekście tym, napisanym w formie długiego eseju, Leszek poddaje dzieło Iredyńskiego wszechstronnej i dogłębnej analizie. Skupia się na każdym ważnym wówczas elemencie twórczości Iredyńskiego, dokonując rozbioru jego sztuk, słuchowisk, poezji, a przede wszystkim prozy, tj. dwóch głównych dzieł z wczesnego okresu twórczości tego pisarza, opowiadań Dzień oszusta (1962) i Ukryty w słońcu (pierwodruk w „Twórczości” 1963, nr 3). Analiza jest bardzo rzeczowa i pełna, traktuje przede wszystkim o elementach przemocy uzupełnionych manipulacją, prowadzących do swoistego ubezwłasnowolnienia postaci, wskutek czego są psychicznie wyizolowane z otoczenia. Umożliwia to ich kompletną wiwisekcję na poziomie funkcjonowania mentalnego, co skwapliwie wykorzystuje Iredyński, a zauważa Bugajski.

Przeczytawszy tę broszurę, przypomniałem sobie, że nazwisko tego krytyka już skądś znam, choć dotychczas je pomijałem, bo skupiałem się głównie na recenzowanych książkach. W owym czasie niełatwo było dotrzeć do źródeł weryfikujących te przypuszczenia, ale teraz mogę stwierdzić dokładnie, że będąc fanatykiem literatury latynoamerykańskiej, zetknąłem się z wczesnymi recenzjami Leszka drukowanymi w „Odrze”, dotyczącymi dzieł późniejszych noblistów. Sto lat samotności Gabriela Garcíi Márqueza zrecenzował w „Odrze” 1974, nr 11 (Literackie miasto zwierciadeł), a Wyzwanie Mario Vargasa Llosy oraz Dialog lustra Marqueza w „Odrze” 1977, nr 3. Realizm magiczny był głównym hasłem tej prozy i ówczesny recenzent miał dużo do zaoferowania, by zainspirować czytelnika, więc łykałem wszystko pełnymi garściami.

Kiedy to się u Leszka zaczęło? Sięgam do jego debiutu we „Współczesności” 1971, nr 21. Jest to recenzja dwóch książek Johna B. Priestleya LondynPoza miastem. Bugajski trafnie i błyskotliwie interpretuje zamysły autora: „Świetny jest […] pomysł z finału Londynu; gdy to okazuje się, iż premier i przywódca opozycji poddani obróbce przez speców z imaginistyki stali się – przynajmniej zewnętrznie – jednakowi. Zakpił tu sobie Priestley z zachodnich wyborów i angielskich partii politycznych, których programy różnią się tylko szczegółami, a wyborcy orientują się według wyglądu przywódców”. Dla dwudziestodwuletniego recenzenta była to z pewnością nobilitacja opublikować tekst w tak znaczącym czasopiśmie, mimo że „Współczesność” była w owym czasie już całkowicie czerwona i był to rok jej agonii, bo właśnie wtedy przestała się ukazywać. Powód do chwały mógł być wątpliwy ze względu na dość podejrzane towarzystwo, ale z ciekawości zajrzałem do następnego numeru „Współczesności”, wydanego z szumnie zapowiadanym jubileuszem piętnastolecia czasopisma, i dostrzegłem, że chlubnym wyjątkiem w dość przeciętnej zawartości były recenzja Antoniego Libery powieści Człowiek epoki Iredyńskiego i trzy przejmujące wiersze Romana Śliwonika, opublikowane – jak mi kiedyś powiedział – wbrew jego woli. A więc nie było tak źle i debiut uznałbym za udany.

Przez wiele lat potem byłem swego rodzaju fanem Bugajskiego, czytając jego recenzje książek moich ulubionych autorów, a była to literatura polska wywodząca się z małego realizmu, choć ściśle rzecz ujmując, jedynym jej pełnym przedstawicielem był Marek Nowakowski. Nie wszyscy ci pisarze otrzymywali od Leszka najlepsze noty, ale jeden z nich miał zawsze ocenę najwyższą. Był to Janusz Głowacki. Przyjaźniąc się z Głowackim, Leszek reagował na każdą jego nową książkę, na wylot ją analizując i wydobywając z niej wartości i cnoty trudniej dostrzegalne dla zwykłego czytelnika, ale dobrze widoczne dla recenzenta. W każdym znanym mi zbiorze recenzji Bugajskiego jest tekst poświęcony Głowackiemu, włączając w to najbardziej nostalgiczny w najnowszym tomie – Opowieści o powieści (PIW 2022).

Różne i zawsze pozytywne opinie o tym autorze wyrażał Leszek, ale chciałbym przytoczyć jedną, powtórzoną w Opowieściach o powieści, a najpierw wypowiedzianą w zbiorze Pozy prozy (1986), ważną z punktu widzenia porównawczego, bo plasuje pisarstwo Głowackiego w grupie wyróżnianych przeze mnie pisarzy, choć nie tak bardzo tematycznie, raczej ontologicznie: „Tom Paradis bez wątpienia zasługuje na szczególną uwagę. Wydaje mi się, iż jego rola w twórczości Głowackiego jest analogiczna do tej, jaką w twórczości niewiele od niego starszego Marka Nowakowskiego odegrały Robaki czy nieco młodszego Ireneusza Iredyńskiego – Człowiek epoki. Był znakiem nowego otwarcia”. To właśnie jest ważne, aby krytyk potrafił wyróżnić zmiany i istotne fazy w twórczości analizowanego autora, włączając okresy przejściowe. Leszek umiał to robić bezbłędnie.

Moja fascynacja trafnością krytycznego spojrzenia Leszka na literaturę wiązała się właśnie z jego umiejętnością wydobycia istotnych cech z prozy uznawanej na ogół za niezbyt górnolotną, bo trzymającą się rzeczywistości, żeby nie powiedzieć – poziomu ziemi. Oprócz trzech pisarzy wymienionych w poprzednim akapicie chodziło o takich autorów, jak Andrzej Pastuszek i Filip Bajon, o których pisał w zbiorze recenzji Następni (1982) i Jan Himilsbach (W gąszczu znaczeń, 1988). O wiele wcześniej mógł znaleźć się w tej grupie Kazimierz Orłoś, a sporo później dobił do nich Jerzy Pilch, o których Leszek pisze obszerniej dopiero w Opowieściach o powieści. Choć nie wszyscy ci pisarze byli faworyzowani przez Leszka, zawsze mówił o nich z szacunkiem coś, czego inni krytycy nie potrafili powiedzieć albo im się nie chciało, bo mieli własne preferencje, bardziej osobiste.

Punktem kulminacyjnym mojego tropienia śladów tej literatury w recenzjach Leszka był pewien pochmurny ranek w październiku 2006 roku, kiedy odwiedziłem go w siedzibie „Newsweeka” w Warszawie, na Domaniewskiej, próbując namówić na poparcie w opublikowaniu opowiadania Charlesa Bukowskiego, zdecydowanego lidera i mistrza wśród tych literackich abnegatów i obrazoburców. Mimo podjętej próby okazało się, że nie ma specjalnego zainteresowania taką publikacją, ale efektem pozytywnym mojej wyprawy było to, że zszokowałem Pana Krytyka, przedstawiając mu do podpisania, z prośbą o dedykacje, wszystkie jego dotychczas opublikowane tomy krytyki, co z wielkim zadowoleniem uczynił. Od tego momentu datuje się nasza bezpośrednia znajomość, niezwykle dla mnie pozytywna i inspirująca na wielu frontach.

Nie wiem, czy wypada się do tego przyznawać, ale od Leszka uczyłem się polskiego. To znaczy nie tyle samego języka, słownictwa, gramatyki czy ortografii, ile formułowania zdań i wyrażania myśli. Wypowiedź krytyczną, jej treść układa się w formę. I według mnie Leszek umiał to robić perfekcyjnie. Jak wspomniałem wyżej, miałem swoich ulubionych autorów, o których u niego czytałem, ale przez lata rozczytywałem się też w jego tekstach o wielkich literatury, nie tylko polskiej, i zawsze ujmował mnie swoimi spostrzeżeniami co do interpretacji i znaczenia recenzowanych książek. Nigdy nie kwestionowałem trafności jego diagnozy, bo miał prawo do swojego punktu widzenia, a ja widziałem w tych recenzjach reprezentację pewnego sposobu ekspresji w formułowaniu myśli i stylu jej wyrażania. Mogę nawet powiedzieć, że sam stałem się więźniem pewnego typu narracji. Intuicyjnie odczuwałem jakieś bliżej niezdefiniowane literackie pokrewieństwo. Kiedy mu o tym powiedziałem, zapytał, kto mnie uczył przedmiotu „Język polski” i czy dużo błędów robiłem w wypracowaniach? I dodał, że te rzeczy albo wysysa się z mlekiem matki, albo wynosi z podstawówki. To, co robisz potem, to czyste rękodzieło, miejscami pomysłowe i sprawne, ale tylko rękodzieło.

Można by zapytać, czy Leszek miał jakieś zasługi dla literatury? Zapewne były jakieś nagrody, które ktoś kiedyś zbierze i wyliczy, ale mnie wzruszyła wczesna wzmianka, a właściwie hasło „Leszek Bugajski” w słowniku Współcześni polscy pisarze i badacze literatury, tom A‑B (red. Alicja Szałagan i Jadwiga Czachowska, 1994). Dwustronicowa notatka, podpisana A.H. (Anna Hejman), zawiera zwarty i obiektywny, ale szczegółowy opis działalności Leszka w pierwszej połowie jego zawodowej kariery, a więc do roku wydania tego tomu. Dowiadujemy się z niej nie tylko o działalności twórczej autora – a miał już wtedy znaczący dorobek, mimo że było to trzydzieści lat temu – lecz także o niektórych recenzjach jego własnych książek. Leszek pisał o innych, ale pisali też o nim.

Piszę ten tekst w kwietniu, miesiącu śmierci Leszka. I w tymże numerze kwietniowym „Twórczości” mamy dwa jego teksty. Jednym z nich jest mowa pogrzebowa dla Mariana Pilota, którego prozę Leszek kilkakrotnie recenzował i bardzo cenił. Pisarz to zupełnie inny od tych, których wyżej wymieniłem, bardzo – w moim odczuciu – staroświecki, co nie znaczy, że gorszy. Dla Leszka był może lepszy, a może tylko inny. Nigdy nie próbowałem tego dociec. Zwyczajnie przyjmowałem to, co Leszek o nim pisał, jako stwierdzenie faktów. Refleksje przychodzą dopiero teraz, kiedy przypominam sobie końcowy akapit jego eseju o Marianie Pilocie (Opowieści o powieści), w którym relacjonuje zakończenie ostatniego opowiadania z tomu Pilota Niebotyki. Jest tam dużo (w opowiadaniu i w eseju) o śmierci. I jest dygresja o ostatniej rozmowie bohaterów, gdzie „… na jej zakończenie mówią sobie «Do.». Nie «Do widzenia», nie «Do zobaczenia» ale «Do.». Z kropką, która jest chyba najważniejsza z trzech znaków…”.

I ta kropka rzeczywiście jest ważna. Postawiłeś ją Leszku w końcówce swojej mowy o Pilocie, ujmując to stosownie: „O co tu chodzi? O siłę naszej pamięci o zmarłych. Jeśli o nich pamiętamy, to nasza pamięć, wyobraźnia przywraca ich do życia i sprawia, że pozostają między nami”. Będziesz, Leszku, jeszcze długo żył wśród nas.

WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.