10/2025

Dariusz Żółtowski

O miłości na opak

Na wstępie trzeba stwierdzić, że Zu Witkowska napisała tom wierszy o miłości. Ta konstatacja sprawia, że natychmiast otwierają się nam w głowie szuflady, takie jak „banalność”, rozumiana pejoratywnie „liryka kobieca” czy „wyświechtany temat”. Zaraz potem uruchamiają się skojarzenia z poetkami, które to zagadnienie eksplorowały, jak choćby z Marią Pawlikowską‑Jasnorzewską, Haliną Poświatowską czy Agnieszką Osiecką. Jednym słowem: poetycka pułapka. Wrażenie wzmacnia okraszenie całego tomu mottem z wiersza Bolesława Leśmiana. „To się nie może udać”, myślimy. Jednak gdy zastanowimy się dłużej nad tym mottem, to jego wydźwięk wcale nie jest tak oczywisty, ponieważ to puenta pół baśniowej, pół upiornej Dziewczyny – „A ty z tej próżni czemu drwisz, kiedy ta próżnia nie drwi z ciebie?”. Nie wiem, czy Leśmian zgodziłby się z Witkowską: ta ostatnia jako próżnię zdaje się bowiem postrzegać miłość. Nihil novi, ale to pierwszy sygnał, że z pewnością zamysłowi Witkowskiej daleko od banału, Podręcznik lizania ran to bowiem poezja miłosna à rebours, poetka zręcznie wymyka się zaś z pułapki, którą niejako sama na siebie zastawiła. W tym miejscu korci, by – oprócz Leśmiana – na zasadzie recenzenckiego banału przywołać Safonę, ale chyba istnieje „lepsza” paralela. Interesującym tropem dla zrozumienia i odpowiedniego usytuowania tej poetyki mogłaby być lektura tomów Anny Adamowicz – zmyśl/zmysłJaw, które przetarły szlaki dla recenzowanego zbioru. W obu książkach – stanowiących konsekwentny projekt poetycki, o czym świadczy specyficzna forma publikacji (pod pseudonimem Laury Osińskiej, ale ze wskazaniem, że wyboru dokonała Anna Adamowicz) – silnie eksplorowana jest miłość nieheteronormatywna. Tym ciekawsza, że choć ukryta za maską, którą łatwo odczytać, to jednocześnie sięgająca po obrazowanie relacji dwojga ludzi jako płynnej, dynamicznej, pełnej skrajności, dwubiegunowej, granicznej.

Wracam do Witkowskiej. Zacznijmy od analizy tytułu całego tomu i zarazem drugiego wiersza w zbiorze. Słowo „podręcznik” konotuje literaturę parenetyczną, edukacyjną lub poradnikową. To skojarzenie ma zresztą raczej przewrotny charakter: biorąc pod uwagę całą zawartość zbioru, mamy w nim do czynienia raczej z nieradzeniem niż z radzeniem sobie, z obsesyjnym, kompulsywnym wracaniem do „było”, ponownym analizowaniem przeszłości. Trudno nie dostrzec więc w tytule zbioru ironii, gestu wyśmiania wszechobecnego w naszej kulturze poradnictwa, które – na przekór tradycji i rozsądkowi – jedynie z ars bene moriendi ma problem. Także utrwalone we frazeologizmie „lizanie ran” sugeruje długotrwały i bolesny proces, któremu człowiek oddaje się po życiowej wywrotce. Tą wywrotką jest utrata ukochanej osoby, która niby jest, ale już nie dla podmiotki lirycznej: świadczą o tym chociażby Pamięć kształtuSenny stalking. Ktoś mógłby przecież powiedzieć: jak świat światem poezja miłosna to opowieść o stracie. I to prawda, tyle że tradycyjne wiersze miłosne – w odróżnieniu od Witkowskiej – nie opowiadają dużo o próbie odzyskania kontroli nad własnym życiem. Warto także zauważyć, że w Podręczniku… bardzo klasyczne elementy – całość ma formę wyznania poetyckiego, skierowanego do idealizowanej kobiety – zostają interesująco rozegrane. Nadawcą posyłającym w eter monologi nie jest bowiem mężczyzna (Petrarka, Dante czy Mickiewicz), tylko – kobieta. Mamy więc do czynienia z pełnoprawną literaturą queerową czy wprost: lesbijską. Ponadto drugi z trzech cyklów wierszy – Opium – skomponowano z symetrycznego zestawienia liryku z komentarzem czy też prozą poetycką, a zatem nadawczyni zdaje się glosować sama siebie, tak jak gdyby sama forma poetycka nie wystarczała, domagała się dodatkowego uzupełnienia. Wreszcie zawarta na końcu dedykacja – Dla wszystkich zghostowanych – z jednej strony może być odczytywana jako żart, puszczenie oka do odbiorców, a z drugiej strony splata wątki z całego tomu i jeszcze wyraźniej podkreśla genezę bólu. Zghostowanie to nic innego, jak najbrutalniejsza forma porzucenia, unieważnienia relacji czy odebrania jej istotności, forma wygodna dla porzucającego, charakterystyczna dla nowych mediów, w obrębie których właśnie w ten sposób kończy się (czy może raczej: zawiesza w niebycie) relację, bez konieczności mierzenia się z konsekwencjami zerwania. Mówiąc to, biję się w pierś (jako ghostujący), a jednocześnie czuję bolesny skurcz (jako ghostowany). Zapisem żalu po „zawieszonej” relacji jest wiersz Byś (Closure), który wydaje się hipotetycznym domknięciem relacji, a tak naprawdę jest świadectwem niemożności przepracowania straty, którą blokuje brak wyrazistej deklaracji. Ostatnie słowa wiersza – „I żadnych półśrodków” – to właśnie krytyczny komentarz do zjawiska ghostingu. Witkowska zdaje się obnażać i grać na subtelnościach międzyludzkich relacji, eksplorując przy tym jej nowoczesne aspekty – robi to dobrze oraz w nieoczywisty sposób. I w tym też widzę największą siłę tego tomu, na przykład gdy stalking – zjawisko negatywne – traktuje aprobująco (Senny stalking).

Idźmy dalej. Otwierający zbiór wiersz Gwiazda, który sam tworzy analogicznie nazwany cykl, to chyba jedyny typowy erotyk. Zaczyna się półpauzą, sugerującą, że mamy do czynienia z zapisem dialogu. Następnie w dwóch paralelnych strofach zawarto intymne wezwanie, trzykrotnie powtórzone na początku obu zwrotek słowo „chodź” oznacza zaproszenie do swojego życia i świata. W tej trzykrotności jest coś biblijnego, niczym w wyparciu się Jezusa przez Piotra. W pewnym momencie w wierszu następuje pęknięcie, pojawia się wprowadzający dysonans wyraz „pysk”, który brzmi jak zapowiedź katastrofy, a może tylko podkreśla wspólnotę ludzi i zwierząt. Niemniej jednak zaraz potem na powrót uruchamia się sferę zmysłową, mamy bowiem do czynienia z charakterystycznym dla erotyków wprost wyrażonym pożądaniem seksualnym. Jak już wspomniałem, Gwiazda to zapis dialogu, mimo że z pozoru mówi tylko jedna osoba. Nie chodzi tylko o ciszę w świetle międzywierszowym (jak w Colloquium niedzielnym na ulicy Juliana Tuwima), wydaje się przecież, że odpowiedź przychodzi w kolejnym, tytułowym wierszu, należącym już do innej części tomu, gdzie czytamy:

Podniosłaś wzrok znad oświetlonej tafli ekranu,
patrząc na mnie przez sekundę zupełnie przytomnie:
– Tam jest moje stare życie, którego nie chcę oglądać.

I zgadłam: odliczanie i dla mnie się zaczęło.


W ten sposób wypowiedź z pozoru podtrzymująca dialog jest w istocie zapowiedzią jego końca. Jednocześnie w liryku ukazane zostaje brutalne przejście od posiadania do braku, zasygnalizowane także przez przeskok między cyklami. Całości dopełnia symetryczny komentarz, w którym pada brutalna konstatacja: „Od samego początku złudzenie optyczne”. Czy istnieje prostsza definicja miłości?

Niebanalne w optyce Witkowskiej jest także jej obnażanie banalności uczucia do Innego. Z utworami przesyconymi uczuciem, o podwyższonej temperaturze, sąsiadują fragmenty świadczące o budzeniu się z miłosnego snu, uświadamianiu sobie schematów, w które wpadamy, takie jak wyimek z Opium:

Powiedzmy, że tym razem uda nam się

powiedzieć sobie coś doniosłego, w każdym razie coś więcej
niż poirytowane okay, cheers w środku wileńskiej nocy.


W tym miejscu trzeba wrócić do Leśmianowskiej próżni – w Podręczniku… miłość jest przesycona ciemnością, której źródło stanowi nie tylko ból rozstania, porzucenia (tego na kolejnych stronach książki nie brakuje), lecz także –niezrozumienie, błądzenie po omacku, stawianie fałszywych kroków, popadanie w banał, gubienie się w tym, co z pozoru proste i naukowo wytłumaczalne. Bo przecież Witkowska przerobiła lekcję psychologii, a jednak bohaterka wierszy wciąż gubi się w meandrach relacji, nie radzi sobie, odsłania się. Postrzega to jak grę ze sobą samą. W prozatorskim komentarzu do Powiedz, prezentuje taki kontrapunkt:

Co za dramaturgia! Mimo skromnej skali szarości. Efektowna halacja, nadzwyczaj udana, i wyciągnięta w bok ręka, za którą diagonalnie dajemy się prowadzić wprost ku obnażonym w uśmiechu zębom i oczom głęboko schowanym pod powiekami. […] Tylko kto komu daje tę bombonierkę? Czym naszprycowaną?


W tym komentarzu dochodzi do głosu instancja nadawcza, która zdaje się obnażać fałsze zawarte w przedstawionej w tomie opowieści, przypominającej ograne filmowe motywy. Podobnie dzieje się w liryku Flashback, który, mimo skondensowanej treści i operowania w dużej mierze na równoważnikach zdania, jest wyraźnie narracyjny – posługuje się kliszami, jednak są one jedynie punktem wyjścia, ekwiwalentem straty. Odsłaniają cały schematyzm mówienia, a zatem – i pisania o miłości.

Trzeba też dodać, że obok wielu udanych, miniaturowych, najlepszych w zbiorze, niedosłownych wierszy, jak choćby Kometa, Znikomość czy Prześwit (Haiku), zdarzają się też przekombinowane, chyba niepotrzebne wiersze, takie jak Lifting samopoczucia czy . Pojawia się także pytanie o zasadność niektórych komentarzy do wierszy w cyklu Opium. Myślę, że odchudzona o co najmniej jeden arkusz – do 48 stron – książka miałaby dużo większą siłę rażenia. Trudno mi także zrozumieć, czemu tom zamyka akurat wiersz Laguna, moim zdaniem słabszy od wielu innych zawartych w zbiorze, o ile nie najsłabszy z nich. Pojawiające się w nim obsesyjne powtórzenie („i dalej plaża laguna dalej i dalej plaża laguna dalej i dalej plaża laguna”) wpisuje się w narrację o stracie, jednak zdecydowanie osłabia moc książki. Nie zmienia to faktu, że tomik Zu Witkowskiej to ciekawe studium nieudanej miłości i jej dzieci – traumy, smutku, cierpienia, poczucia niedopełnienia, a przy tym studium świadome pułapek czyhających na tego, kto o miłości pisze. Autorka wymyka się im, nie ucieka bowiem w banał oraz ogólnie pojętą „osieckowość”, nie pracuje zbyt często na zgranych metaforach, nie celuje w ton dyskotekowej wesołej pieśni o złamanym sercu do potupania albo do wolnego tańca. A przy tym nie boi się mówić o cierpieniu bez popadania w niekontrolowany banał – właśnie dlatego, że jest świadoma banalności uczucia i tego, że nie da się uciec od kiczu. Nie zmienia to faktu, że Witkowskiej jeszcze trochę brakuje do patronów jej poetyki, o których wspomniałem na początku. W każdym razie Podręcznik… pokazuje, że nadal da się pisać o miłości, mimo że czasami może nam się wydawać, że wszystko już zostało powiedziane.

Zu Witkowska: Podręcznik lizania ran.
Wojewódzka Biblioteka Publiczna i Centrum Animacji Kultury,
Poznań 2025, s. 68.
WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.