Proza zmierzchu: cienia klepsydry, w której
zabrakło świętego piasku. Szelestu kroków –
czyżby wróg stąpał po gazetach rozłożonych
na posadzce w sieni? Groza tego, co zastygło
bez powrotu: posmak rdzy w ustach, obraz,
odbicie wiecznego teraz, mylonego z nagą
przestrzenią, z oknem na sad. Jak gdyby
w domu, co po drugiej, lecz dziś przeklętej
stronie ulicy, ktoś, nie wiedzieć kto, ćwiczył
gamę, symetrię, równowagę – w zgodzie
z teorią dwóch wrogich światów, które łączy
metafora. Jak gdyby każda rzecz w centrum
ulegała destrukcji we śnie: oto odłamek nieba,
oto szczerba na progu, klucz pod wycieraczką
w postaci idei klucza. Oto wieczny powrót o
zmierzchu, gdy czółno dzieciństwa przepłynie
rzeką pod Żelaznym Mostem. Jakże ciężkie
skrzydło zmierzchu.