Esej Meillassoux jest na temat granic wyobraźni. Pytanie brzmi jednak: czyjej wyobraźni? Czy to nauce nie starcza wyobrażeń i pojęć, aby zobrazować inny świat niż tylko ten ujęty przez klasyczną mechanikę przyczynową, której prototypem stał się stół bilardowy? Czy też może chodzi tu o słabość wyobraźni literackiej, która eksplorując światy spoza nauki, stale nauką się jednak posiłkuje i stale klasyczną przyczynowość reanimuje? Wreszcie, być może, chodzi o słabość wyobraźni samego Quentina Meillassoux, który nie umie sobie wytworzyć wyobrażenia świata innego niż ten, który został poddany opisowi przez Izaaka Newtona i Immanuela Kanta, który to świat nie widzi możliwości dla światów z lokalnie zorganizowaną przyczynowością, a tym bardziej z globalnym chaosem?
Meillassoux czyta opowiadanie Isaaca Asimova zatytułowane Kula bilardowa, które jest rodzajem opowieści science fiction powiązanej z kryminałem. Geniusz nauk przyrodniczych o imieniu James Priss jest podejrzany o zabójstwo Edwarda Blooma, swojego kolegi ze studiów, pozbawionego talentu teoretycznego, ale niepozbawionego talentu biznesowego pozwalającego na szybkie zastosowania formuł matematycznych w praktyce. Priss udowodnił „w teorii” możliwość zniesienia pola grawitacyjnego poprzez „skontrowanie go” polem elektromagnetycznym. Problem w tym, że znoszące grawitacje pole elektromagnetyczne musi być nieskończone, a zatem „praktycznie” zniesienie grawitacji jest niewykonalne. Jego rywal Bloom twierdzi jednak, że udało mu się stworzyć urządzenie, które „działa”, tj. znosi pole grawitacyjne. Kiedy publicznie dokonuje pierwszej demonstracji swego wynalazku, Bloom wspaniałomyślnie przekazuje prawo pierwszego uderzenia kuli Prissowi, który wprowadza ją w stan nieważkości. Priss uderza kulę w taki sposób, że doprowadza do śmierci Blooma; kula ląduje w samym sercu ciała znienawidzonego przeciwnika.
Opisywane zdarzenie jest aberracyjne, tj. na skutek uderzenia został uruchomiony proces nieprzewidywalny nie tylko dla fizyki Newtona. Priss jednak dostarcza racjonalnego wyjaśnienia: wybuch spowodowany był tym, że przedmiot uwolniony od grawitacji przemieszczał się z prędkością przedmiotu uwolnionego od masy, z prędkością fotonu, czyli prędkością światła. Gdyby opowiadanie rzeczywiście należało do fikcji spoza nauki, to nie byłoby już nic do powiedzenia o tym aberracyjnym wydarzeniu. Byłaby to anomalia. Jednak jest to opowiadanie science fiction, zatem fabuła znajduje błyskotliwe, ale racjonalne, tj. „przyczynowe” rozwiązanie. Pozostaje jeszcze psychologia komputacyjna, tj. pytanie, czy to możliwe, że Priss obliczył trajektorię potrzebną do tego, aby kula bilardowa pomściła go, trafiając w rywala? Krótko: czy Priss zabił Blooma?
Aberracja, tj. zdarzenie nieprzewidziane, nie było jednak „z zasady” nieprzewidywalne. To sprawa zupełnie kluczowa. Źródłem napięcia i intrygi jest to, czy Priss rzeczywiście mógł przewidzieć to, co nastąpi. W klasycznej literaturze typu science fiction zamieszkujemy w świecie, w którym fizyka jest ograniczona, lecz w którym prawa nie są zniesione. Opowieści wciąż mogą być tworzone, albowiem stale mamy do czynienia ze spójnymi światami. Czy zniesienie wymogu spójności i prawidłowości, a tym bardziej prawdopodobieństwa, byłoby zniesieniem możliwości tworzenia samej intrygi?
Powtarzam zatem swoje pytanie: czym jest metafizyka światów spoza nauki? Czy życie bez prawa jest w ogóle możliwe? I czy ta niemożność wyobrażenia sobie życia poza stołem bilardowym, poza odpowiedzialnością, poza przyczynowością i sprawczością nie ujawnia przypadkiem nie tylko granic teorii fizycznej, lecz także granic naszej wyobraźni? To więcej niż intrygujące, że podczas dalszej lektury wykładu obserwujemy wyobraźnię Meillassoux, który poszukuje literackich przykładów fikcji takich uwolnionych od prawa i przyczynowości światów. To więcej niż zastanawiające, jakie problemy ma Meillassoux ze znalezieniem światów spoza nauki. Czy aż tak uboga jest jego wyobraźnia literacka, czy też może tak uboga jest literatura, która rzeczywiście zawsze pozostaje pasożytnicza wobec znanych nauce światów?
Fikcja w science fiction to pomyślenie „dla nauki” i „w ramach nauki” fikcyjnej przyszłości, która modyfikuje lub poszerza naukowe rozumienie rzeczywistości. Modyfikacja wiedzy naukowej otwiera przed człowiekiem nieobecne wcześniej możliwości. Jednak ta fikcja stale zachowuje kluczowy aksjomat: w antycypowanej przyszłości wciąż będzie możliwe poddanie świata poznaniu naukowemu. Jak uwolnić się zatem od nauki? I czy wolność od nauki nie jest jedynie przeskokiem w zniewolenie inną nauką, np. fizyką kwantową?
Meillassoux mówi coś nieoczywistego, tj. twierdzi, że fikcja świata spoza nauki nie jest fikcją bez nauki. Przez światy spoza nauki Meillassoux rozumie światy, w których nauka doświadczalna jest z zasady niemożliwa, a nie faktycznie nieznana. Chodzi o pomyślenie światów ustrukturowanych lub rozstrojonych w ten sposób, że nauka doświadczalna nie możne z nich rozwinąć swoich teorii ani określić swoich przedmiotów. To nie jest oczywiste, jaka nauka w tych światach, w których nie jest możliwe ustalenie granic przedmiotów ani jakichkolwiek regularności, jest możliwa. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że skazani jesteśmy raczej na alternatywę: albo nauka z prawami, albo chaotyczne światy bez nauki. Wydaje się zatem, że chcąc zachować możliwość nauki w światach spoza nauki, Meillassoux musi poszukiwać „innej nauki”. Czy jednak to robi? Otóż nie robi tego, nawet nie próbując przemyśleć problemu stołu bilardowego oraz przyczynowości, tym bardziej – możliwości zniesienia grawitacji w obrębie fizyki kwantowej. W wykładzie Meillassoux nie ma ani jednego słowa na temat fizyki nie-newtonowskiej. To co najmniej dziwne. Co w zamian zatem robi Meillassoux?
Rzeczywistym problemem Hume’a jest pytanie, co gwarantuje, że kula nie przyjmie trajektorii nie tylko nieprzewidywalnej, lecz także nieprzewidywalnej dla żadnego modelu naukowego, bo wymykającej się wszelkiemu znanemu prawu. W fikcji spoza nauki nie jest możliwe utworzenie jakiegoś porządku, a zatem spójnej narracji; świat spoza nauki nie byłby już światem, ale czystym chaosem, czystym różnicowaniem się, którego już nic nie porządkuje. Jednak czy świat bez praw byłby jeszcze światem dla kogoś, tj. czy pozwalałby na wyłonienie się jakiejś świadomości?
Meillassoux, po przypomnieniu nam lekcji Hume’a, zwraca się jednak do Kanta i rozważa cztery opcje. Meillassoux chce oswoić naszą wyobraźnię z wyobrażeniem kapryśnej przyrody, w której natura zmienia swoje stałe fizyczne w czasie. To nie jest pochwała sprzeczności, ale kapryśności właśnie. Sprzeczność ma miejsce jedynie wtedy, gdy w tym samym czasie i aspekcie jest równocześnie a i nie-a. Jeśli jakiś byt jest w stanie a, a potem nie a, logika tego nie kwestionuje. Nic poza zdrowym rozsądkiem nie pozwala nam przypuszczać, że jutro natura stanie się kapryśna.
Rozwiązanie problemu Hume’a przychodzi jednak „przez” Kanta, dla którego, gdyby prawa nie były konieczne, nie pojawiłby się żaden świat ani żadna świadomość. Teza główna Meillassoux brzmi przeciwnie: można bez niespójności pomyśleć świat spoza nauki, a nawet wielość takich światów. W jaki sposób? Wydaje się, że Meillassoux mówi po prostu o przygodności prawd przyrody. W jaki sposób Meillassoux próbuje zneutralizować dedukcję transcendentalną Kanta, implikującą przecież konieczne zastosowanie kategorii do doświadczenia?
Otóż Meillassoux powraca ponownie do metafory stołu bilardowego. Jeśli scena kul bilardowych jest tak sugestywna, to tylko dlatego, że stabilna jest cała scenografia, teatr świata – stół, sala, gracze. Ta stabilna scenografia jest dowodem na stałość praw przyrody. W rezultacie, dla Kanta cytowanego przez Meillassoux, gdyby prawa przestały działać, przestałoby również działać ich przedstawienie w podmiocie. Podmiot to po prostu widz w teatrze świata. Dla Kanta warunki nauki i warunki świadomości są tymi samymi warunkami. Więcej: dla Kanta świadomość bez nauki jest wyłącznie ruiną rozumowania; świadomość nie mogłaby przetrwać zniknięcia nauki. W świecie bez prawa każdy byt implodowałby z chwilą swego powstania.
Stołu bilardowego Hume’a nie zobaczmy w świecie Kanta nie dlatego, że jest to absolutnie niemożliwe, lecz dlatego, że zawalenie się tego świata oznaczałoby także zawalenie się świadomości. Dla Kanta, jeśli doszłoby to rozbicia czasowych ciągłości, to sama świadomość ulegałaby rozbiciu. Wszystko sprowadzałoby się do punktowej i wiecznie dotykanej amnezją intuicji pewnego punktu w chaosie, pozbawionego spoistości i związku z przeszłością. Kant w ten sposób przekreśla także możliwość fikcji światów spoza nauki jako ewentualnego gatunku literackiego. Jak zatem uzasadnić naszą wiarę w możliwość światów niekantowskich?
Wydaje się, że Meillassoux dokonuje pewnego zwrotu od Kanta do Hume’a. W rezultacie jest zmuszony do odrzucenia konieczności nie tylko wszystkich fizycznych praw natury, lecz także wszystkich praw logicznych z wyjątkiem zasady niesprzeczności. Jednak odrzucając zasadę racji dostatecznej, nie można uzasadnić konieczności istnienia praw przyrody. Tłumacz prac Meillassoux na angielski, Ray Brassier, podąża tym właśnie tropem, tj. broni poglądu, zgodnie z którym świat z natury pozbawiony jest prawomocności. Oznacza to, że zamiast unikać nihilizmu, powinniśmy przyjąć go jako ostateczną prawdę. Wszechświat nie opiera się „na niczym”, co oznacza, że jest bezpodstawny. Brassier, radykalizując myśl Meillassoux, twierdzi, że myśl nie jest połączona z Bytem, ale z Niebytem. To pozwala nam przejść od materializmu spekulatywnego do nihilizmu ontologicznego.
Zdaniem Meillassoux możemy pomyśleć światy spoza nauki należące do trzech typów. Po pierwsze są to światy nieregularne, ale nie szkodzące ani nauce, ani świadomości, światy stojące poza nauką nomotetyczną, ale nie unieważniające świadomości. Są to zatem światy nawiedzane stanami wyjątkowymi, zdarzeniami jednorazowymi będącymi przedmiotem dociekliwości kolekcjonerów i świadków jednorazowości wydarzeń. Jednym słowem, to światy zasadniczo regularne z wyspami nieoznaczoności. Wydaje mi się, że są to jednak światy banalne, trywialne i łatwe do oswojenia dla nauki. Po pierwsze kategoria zerwania ciągłości przyczynowej doprowadziłaby do podziału świata na regularności dla uczynnych i aberracje dla jednostkowych świadków, w rezultacie na naukę nomotetyczną i idiograficzną. Po drugie wyobrażalna jest nieregularność, która wystarczałaby do unicestwienia nauki, ale nie świadomości; nie istniałaby już sfera wydarzeniowa wolna od kauzalnego bezładu; rzeczy doznawałyby wypadków, przedmioty wypadałyby z drogi i te wydarzenia byłyby na tyle częste, że zniszczyłyby naukę, ale byłyby zbyt ograniczone, by zniszczyć świadomość. Byłaby możliwa tylko kronika zdarzeń; przy czym żadna widoczna nieregularność nie byłaby wystarczająca do udowodnienia, że nie istnieje żadne ukryte prawo stojące za pozornym bezładem. Meillassoux twierdzi, że w tym przypadku regularność przyrody byłaby analogiczna do regularności społecznej, tj. byłaby wystarczająco wiarygodna, aby ufać statystykom, ale nie prawom. Po trzecie wreszcie, wyobrażalne jest bezładne uniwersum, gdzie warunki świata i świadomości zostałyby unicestwione. Meillassoux pyta w tym przypadku: dlaczego nie przystać na ideę ruchomego świata? Przy czym podkreśla, że nie chodzi tylko o negację konieczności prawa, lecz także o ustalenie faktycznej przygodności stałych przyrody. Czy taki rozchwiany świat ma jeszcze jakąś ukrytą regularność? Jeśli światu brakuje konieczności, to jak możliwa jest jego przewidywalność? Ciekawe także, że Meillassoux nigdzie nie rozważa hipotezy nad‑determinacji: gdzie zdarzenie jest determinowane przez wiele czynników. Meillassoux nie rozważa także pojęcia chaosmosu Gillesa Deleuze’a, w którym rzeczywistość jest w opozycji do prawa rzeczywistości, a stan aktualny w opozycji do swego stawania się; świata, w którym rzeczywistość nie jest rezultatem praw, ale procesu stawania się.
Meillassoux zdaje sobie doskonalę sprawę z tego, że interesująca jest tylko trzecia hipoteza, trzeci świat bezprawia. To byłby rzeczywiście świat Hume’a. Problem jednak w tym, że jeśli hipoteza Hume’a jest sensowna, to istnieją w świecie wydarzenia nie spowodowane niczym, po prostu dziejące się ex nihilo. To jednak jest nieinteresujące literacko, czytelnika kryminałów nie pociąga bowiem pojęcie nieuzasadnionej zmiany praw. W takim kryminale nie da się już przeprowadzić żadnego śledztwa. Narracja musi się wystrzegać nie tylko dowolności, ale przede wszystkim dowolności, która może się ponowić, czytelnik zaakceptuje największy nonsens, ale potem wymaga konsekwencji. Wygląda na to, że autor to nie tyle efekt dyskursywny, pewne imię nadane dziełu, ile raczej zakładnik narzuconych wcześniej sobie zasad lub ograniczeń.
Wreszcie Meillassoux upiera się, że literatura fikcji spoza nauki nie jest heroic fantasy, z tego powodu nie znajdujemy odwołań do P.H. Loftcrafta, i nie jest także literaturą nonsensu w stylu Lewisa Carrolla, w której nauka szybko zastępowana jest „inną logiką”, np. magią, logiką paradoksu lub parodii. Literaturze fikcji spoza nauki brakuje ciągłości, tj. nie znajdujemy w niej ani przyczynowości stołu bilardowego, ani innej przyczynowości zastępczej. W rezultacie taka literatura zmuszona jest pruć nici własnych wątków rozdarciami, których nic nie uzasadnia. Z tych dziur po przyczynowości budowana jest intryga i narracja. Czy taka literatura w ogóle istnieje? I czy Meillassoux, przy pomocy swojego kolegi Tristana Garci, znajduje taką literaturę?
[…]
[Ciąg dalszy w numerze.]