11/2021

Bronisław Świderski

Opowieści krytyków

1. Nowa ciekawość
Wydaje się, że coraz częściej odchodzimy od starego modelu wyjaśniania historii. Zachęcał on do ustalania „twardych”, ekonomiczno‑społecznych faktów, znanych w marksizmie pod nazwą „bazy”, aby następnie odszukać korespondującą z nimi ideologię (marksistowska „nadbudowa”), nawet gdy była ona reprezentowana przez „fałszywą świadomość” uczestników interakcji. Obecnie historycy skłonni są przypisywać ideom większą autonomię, aż po całkowite zerwanie ich kauzalnego związku z fenomenami społecznymi.

Amerykański badacz Richard Cole, który przez dłuższy czas pracował na uniwersytecie w Aarhus, opisał nieobecność ekonomiczno‑społecznych fenomenów i wpływ tegoż braku na powstawanie idei. Głośna publikacja Cole’a nosi tytuł The Jew who wasn’t there: Studies on Jews and their absence in old norse literature1. Autor tak charakteryzuje swoje badania:

Niniejsza publikacja bada wybrane zachowania wobec Żydów i judaizmu, obecne w dawnej literaturze nordyckiej. Pomimo stwierdzonego braku obecności Żydów na obszarach skandynawskich w średniowieczu, ówcześni mieszkańcy Islandii i Norwegii często korzystali z obrazu „Żyda” w piśmie i sztuce, już to czyniąc z niego abstrakcyjny model teologiczny, kiedy indziej konstruując etniczny gatunek Obcego, podobny do antysemickich figur, istniejących w społecznościach średniowiecznych, gdzie nie-Żydzi mieszkali obok Żydów. Celem mojej pracy jest zbadanie różnych narracji i ich funkcji przeniesionych na teren średniowiecznej Skandynawii, gdzie Żydzi byli nieobecni.


Inna pozycja, Antisemitism in the North2 zawiera m.in. artykuł niezależnego skandynawskiego badacza Vilhjálmura Örn Vilhjálmssona Iceland. A study of antisemitism in a country without Jews. Kilka lat temu Örn Vilhjálmsson pomógł mi uzyskać informacje o losach mojej ciotki, Jachety Rozen, która została zagazowana w Auschwitz w 1943 roku. Na sześćdziesiątej dziewiątej stronicy eseju opowiada autor, jak powstał rasizm w Islandii, „w kraju nieznającym społeczności żydowskiej, który przeniósł nienawiść [do Żydów – ] na duńskich i niemieckich kupców, zupełnie nie posiadających żydowskich korzeni…”.

W obu publikacjach można usłyszeć nową ciekawość: czy idee inspirowane brakiem i nieobecnością lepiej wyjaśniają nasze dzieje niż historyczny determinizm?

Inne książki opowiadają, w jaki sposób chrześcijaństwo (a zatem – pośrednio – także judaizm) zastępowały w Skandynawii nordycką mitologię. Z pewnością mieli w tym udział kupcy, przybywający z imperium rzymskiego i sprzedający egzotyczne klejnoty. Jeden z nich odkryto w duńskiej wiosce Årslev w 1820 roku. Była to kryształowa kula, pochodząca z początków IV wieku, ozdobiona wczesnochrześcijańskim symbolem, a znaleziona w grobie kobiety3. Ciekawość skandynawskich poganek przyciągał także nieznany krój i wygląd sukien, wystawionych na sprzedaż przez chrześcijańskich kupców-cudzoziemców. Mężczyzn interesowała nowa, skuteczna broń. Chrześcijaństwo zostało zaakceptowane u nas tym chętniej, że wizerunki Thora (syna Odyna, który był najpotężniejszym bogiem Wikingów) przedstawiały go z przypasanym do boku wielkim młotem Mjølnerem, a skandynawscy płatnerze tą samą sztancą wytłaczali młot Thora i krzyż Chrystusa, syna nowego Boga.

Widzimy zatem, że nie tylko ludzie, lecz także rzeczy‑obiekty zawierają idee, a być może nawet to rzeczy głoszą idee wcześniej, i to one skłaniają ludzi, aby przyjęli nowości jako coś oswojonego. Po prostu – jako swoje.

Czasami idee znikają, stają się nieobecne. „Chowają” się – tak jak dzieci przebierają się w zbyt duże ubrania rodziców – by w ukryciu przetrwać niesprzyjające okoliczności. Niekiedy wypada cierpliwie czekać na zwycięstwo jednej z nich, chociaż zawsze ów tryumf ujawnia także ślady zwyciężonego.

W Skandynawii bogowie różnych religii długo „koegzystowali” ze sobą. N.F.S. Grundtvig, narodowy wieszcz Duńczyków, opublikował w 1808 roku nader popularny wiersz z następującą inwokacją:

Wielki Odynie! Chrystusie biały!

Już zakończone są wasze swary!

Wszak jesteście synami jednego Ojca.4


Był to, oczywiście, gest ideologiczny: raczej chęć nacjonalistycznego przywołania dawnej wielkości Wikingów niż wyznanie wiary – Grundtvig był przecież pastorem kościoła luterańskiego.

Te przykłady podkreślają ruchliwość i kapryśność idei. Jednocześnie pozostawiają jednostkom czas na refleksję i wybór. Jaką ideę wolę, która bardziej mi się podoba?

Książka, do której powoli się zbliżam, idąc z północy na południe, inaczej portretuje idee. Przedstawia je jako statyczne, ba, przez wieki takie same i niezmiennie niosące to samo znaczenie. Ale gdy to samo pojęcie wydaje się wiecznotrwałe, pociąga za sobą przeświadczenie o trwałości historycznego kontekstu. Jeżeli usytuowani między judaizmem i chrześcijaństwem „maranie” – bo o nich tutaj mowa – charakteryzują zarówno XV wiek, jak i naszą epokę, z góry zakładamy, iż także kontekst pozostał podobny. Że mamy do czynienia z tym samym chrześcijaństwem i judaizmem. A przecież zarówno w chrześcijaństwie, jak i w judaizmie i społeczności marańskiej zaszły w tym czasie ważne zmiany. Pomijając je, przypisujemy maranizmowi niezwykłą umiejętność ratowania idei od śmierci.

2. Nasza ciekawość
Rozpakowuję prawie ośmiusetstronicową publikację, poprzedzoną listem redaktora, proszącym o jej omówienie. Książka, zamknięta w niezbyt atrakcyjnej okładce, nosi tytuł Marani literatury polskiej5. Składa się z „dwudziestu czterech tekstów, opowiadających o dwudziestu maranach literatury polskiej”, twierdzą redaktorzy tomu we Wstępie:


Autorzy kolejnych esejów przyglądają się maranom literatury polskiej – autorom polskojęzycznym, w których pisaniu w ten czy inny sposób dochodzi do głosu […] marańska tożsamość. […] Idzie raczej o to, żeby dowiedzieć się, jak poszczególne ekspresje marańskich tożsamości zmieniają polszczyznę, w jaki sposób ją modyfikują, ożywiają, otwierają na nowo. Ze względu na zasadniczą rolę, jaką Żydzi odegrali w kształtowaniu polskiej kultury, zbiorowy portret maranów literatury polskiej ma centralne znaczenie dla jej zrozumienia. (s. 16–17)


Od razu ujawnia się dwuznaczność, która znaczy pozostałą część książki: czy to polscy pisarze są maranami – czy tylko ich bohaterowie? A może i jedni, i drudzy? Czy, na przykład, omawiany w publikacji Juliusz Słowacki sam jest maranem – czy jedynie jego styl i słownik jest „marański”? A czy wyznawana przez niego filozofia genezyjska nie była także chrześcijańska, bo zgodna z wezwaniem Jezusa do doskonalenia ducha? Mniej wątpliwości odczuwa czytelnik esejów o twórczości Brunona Schulza i Leopolda Buczkowskiego, a o wiele mniej, otwierając teksty dotyczące Juliana Stryjkowskiego i Leo Lipskiego.

Ale – zapytajmy – kim są „marani”? Tak odpowiada na to pytanie Encyclopaedia Judaica:

Edykt o usunięciu Żydów z Hiszpanii został wydany przez Ferdynanda i Isabellę 31 marca 1492 roku. Nakazywał wszystkim Żydom i Żydówkom, niezależnie od wieku, opuszczenie królestwa najpóźniej do końca lipca […] Aby uniknąć wygnania, wielu Żydów hiszpańskich szybko nawróciło się na katolicyzm lub też powrócili z wygnania jako nawróceni i wtopili się w szeregi bynajmniej nie pozbawionej znaczenia mniejszości converso, liczącej około 2–3% krajowej populacji.


Widzimy zatem, że kategorie „marani” i „converso” są rezultatem użycia siły – mówią o bezlitosnym posługiwaniu się władzą polityczną przeciwko mniejszości. Hiszpańscy katolicy nie potrafili współżyć z Żydami i użyli przemocy, aby usunąć ich z kraju. Czy ta wojskowo-polityczna kategoria może (i czy powinna) być bezpośrednio zastosowana do literatury, która nie jest przymusem, lecz wyborem? Która w najlepszych książkach jest afirmacją wolności i protestem przeciwko przemocy?

A oto jak odpowiadają na pytanie o maranów redaktorzy tomu:

„Marani” to pierwotnie obelżywe określenie iberyjskich Żydów, którzy począwszy od ostatniej dekady wieku XIV i przez cały wiek XV kolejnymi falami przechodzili na katolicyzm, by zachować życie, dobytek oraz prawo pozostania na Półwyspie Iberyjskim – a także po to, by otworzyć sobie drogę do kariery. […] Coraz częściej badacze wskazują też, że historyczne zjawisko maranizmu, w ramach którego doszło do radykalnego zakłócenia stosunkowo stabilnych wspólnotowych tożsamości, można postrzegać jako jeden z fenomenów stojących u źródeł epoki nowożytnej – czasu przemian, przekraczania granic i tożsamościowych kontaminacji. […] Tożsamość marańska to tożsamość chronicznie niestabilna i wewnętrznie zakłócona. Co więcej, w zgodzie z historycznym źródłem marańskiej figury, jest to tożsamość, dla której zasadnicze znaczenie ma czynnik ukrycia. (s. 14–15, podkreślenie – )


W przytoczonych cytatach mamy do czynienia z dwoma figurami „marana” – (1) historyczną, mówiącą o religijnej konwersji niektórych Żydów i o politycznym fakcie wygnania innych z Hiszpanii w XV wieku – i (2) nową, będącą „fenomenem epoki nowożytnej”. Mechaniczne przeniesienie starego pojęcia (w dodatku „obelżywego”!) do XXI wieku przeplata się w książce z zamkniętym już faktem historycznym i „pozwala” autorom publikacji na koniunktywne używanie tego samego pojęcia na przestrzeni ponad pięciuset lat. Bynajmniej nie odwołują oni pierwotnego, podstawowego komunikatu, charakteryzującego maranów jako zdrajców, którzy porzucili swoją społeczność ze strachu o majątek, utratę możliwości kariery, a nawet życia. Czyż nie słyszymy tutaj cichego (i ukrytego, wszak o maranach mowa) echa polskiego romantyzmu, który tak chętnie pieczętował stemplem „zdrady” indywidualny sprzeciw wobec wspólnoty? Chciałbym przypomnieć, że przynajmniej jeden z omawianych pisarzy wymyka się tytułowemu określeniu „marana”. To Zygmunt Krasiński, który w Nie‑Boskiej Komedii z niekłamaną nienawiścią mówi o „przechrztach”. Polskie określenie jest równie obelżywe, jak wcześniejsze – i to zbliża twórczość Krasińskiego do tematu książki. Jednocześnie jego zawzięta wrogość do konwertytów plasuje go daleko od innych, omawianych w publikacji, pisarzy. Może dlatego jej tytuł powinien raczej brzmieć: „Marani i anty-marani literatury polskiej”?

Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że obcując z książką o maranach, znajduję się w Polsce, na terenie „ponowoczesnej humanistyki”, która unika moralizowania i oceny. Ale pozwólcie staremu dinozaurowi… Niedługo i tak zamilknie. Chcę dodać, że oto historia ponownie zatoczyła koło i dwa nowe ruchy: cancel cultureMe‑too, które weszły do humanistycznego słownika, domagają się dzisiaj skrajnego wartościowania i odrzucają humanistykę „niezaangażowaną”.

Dodatkową komplikację figury marana ujawnia Derrida, twierdząc w motcie artykułu omawiającego twórczość Aleksandra Wata: „Maran: każdy, kto zachowuje wierność sekretowi, którego nie wybrał” (s. 303).

Znajdujemy się tutaj na obszarach perwersyjnej psychologii, która pozytywną energię (wierność) wywodzi z przymusu. Jest to także doskonała definicja postawy niewolnika, który zdusił w sobie pragnienie buntu i wolności.

Fenomenie maranizmu Agaty Bielik‑Robson, postawionym jak drogowskaz na początku tomu i proponującym sekrety marańskie jako klucz do nowoczesności, mamy rozwinięcie wspomnianej dwuznaczności: autorka egzemplifikuje mitologię żydowską faktami historycznymi – i odwrotnie. Wiąże subiektywne odczytanie mitologów z mocną wiedzą. Oto przykład retoryki Agaty Bielik‑Robson, naśladowanej także przez innych autorów:

Gershom Scholem rzadko pisze o maranach bezpośrednio, być może dlatego, że sam, jako niemiecki Żyd z zasymilowanej rodziny, pozostający pod silnym wpływem protestantyzmu, w dużej mierze uczestniczy w ich sekretnym losie milczenia po hebrajsku. (s. 57–58)


Punktem wyjścia opisu „marana” jest, przypomnijmy, „czynnik ukrycia”, sekret oraz milczenie. Czy tak niejasne, „negatywne” przesłanki, o których nic nie wiemy, skoro wszystko ukrywają – mogą nas doprowadzić do jasnej, klarownej definicji „marana”? A może znajdujemy się tutaj – à rebours – na podobnej drodze, którą podążali opisani przez Richarda Cole’a i Vilhjálmura Örn Vilhjálmssona mieszkańcy Skandynawii, widząc Żyda w każdym Obcym?

Jak wiemy, argumentum ex silentio jest najbardziej zawodną formą wnioskowania, ale to nie przeszkadza autorce. Pomija ona silne kontrargumenty – stwierdzenie faktów, że Scholem był niemieckim Żydem, pochodzącym z zasymilowanej, protestanckiej rodziny (jego ojciec propagował niemiecki nacjonalizm) – za najistotniejszy dowód uznając „milczenie po hebrajsku”… (a co by było, gdyby Scholem milczał w innych językach?).

Apofatyczny tytuł książki został zadany dwudziestu czterem krytykom, a ich zadaniem było uzasadnienie tematu. W żadnym z esejów składających się na książkę nie znajdziemy próby podważenia tytułowej tezy – ani cienia tu wątpliwości, czy rzeczywiście jest tak, jak „zostało napisane”. A przecież głos krytyczny byłby równie cenny, wskazując na trudności zadania. Jednak podczas lektury najczęściej napotykamy interpretacje stronnicze, mające przekonać czytelnika, że każdy z prezentowanych autorów jest „polskim maranem”. Oto charakterystyczny przykład: autor eseju o Lemie, skrupulatnie notujący każde odniesienie twórcy Głosu Pana do żydostwa, napisze:

A więc Lem jako Saul Hogarth? Taką interpretację pisarz podsuwał swoim przyjaciołom. W liście z 30 listopada 1969 roku do Sławomira Mrożka pisze: „Gdybyś dostał Głos Pana, wiedz: […] prof. Hogarth – to ja, i jeszcze wspomnienia genocydowe Rappaporta – to też ja”. W korespondencji z [tłumaczem – ] Michaelem Kandlem Lem bardziej już jednak kluczył: [w Głosie Pana] „są i inne osoby zaszyfrowane, bo mnie to bawiło. Rappaport nie, tego wymyśliłem z powietrza”. (s. 602)


Ciekawe: na jakiej podstawie autor tekstu o Lemie przyjmuje, że list do Mrożka zawiera prawdę, a zdecydowane zaprzeczenie w liście do ulubionego tłumacza‑Żyda nie było prawdą, lecz „kluczeniem”? „Kluczenie” oznacza, według polskich słowników, „zatarcie śladów, zmylenie pogoni”. W tej bynajmniej nieudowodnionej diagnozie odnajdziemy chęć skłonienia czytelnika, aby „na słowo” uznał argumenty o „marańskim” rodowodzie Lema. Argumenty przeciwne nie są warte poważnego potraktowanie, są bowiem jedynie „kluczeniem”.

[…]

[Ciąg dalszy w numerze.]

Marani literatury polskiej
red. Piotr Bogalecki, Adam Lipszyc,
Austeria, Kraków 2020. Str. 770
WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.