11/2022

Adam Komorowski

Orbita Krzysztofa Karaska

Książka, jak na krytyczną monografię o poecie, ma tytuł osobliwy: Challenger. Podtytuł, wydrukowany drobniejszą czcionką, Metamorfozy poety w twórczości Krzysztofa Karaska, wprowadza dysonans pogłębiony umieszczoną na okładce reprodukcją litografii Theodora Gericault. To Boqseurs z 1818 roku (ze zbiorów nowojorskiego Metropolitan), przedstawiająca walczących na gołe pięści w plenerze, przed liczną męską publicznością, bokserów (czarnego i białego). Autorem książki jest Artur Nowaczewski, a wydawcą jego uczelnia Uniwersytet Gdański. Zarówno tytuł, jak i okładka nie są przypadkowe ani nie są zabiegiem marketingowym. To jest jedna z najlepszych i najciekawszych książek o poezji, jakie ukazały się w ostatnich latach.

Jako „challengera” określił Karaska Zbigniew Herbert. W języku polskim próbuje się zastąpić angielski termin „pretendentem”. Rzecz w tym, że pole semantyczne naszego pretendenta rozmija się z angielskim challengerem. Pretendent to ktoś ubiegający się o stanowisko, rękę kobiety czy tron, a nie wyzywający posiadacza tytułu mistrzowskiego w celu zmierzenia się w otwartej walce. Pretendent uważa, że jest w prawie do zastąpienia kogoś i zajęcia jego miejsca, challenger uważa, że takie prawo można i należy sobie wywalczyć. Herbert wiedział, co mówi.

Nie od rzeczy jest wspomnieć, że Karaskowi, absolwentowi warszawskiej AWF, zdarzyło się boks uprawiać, choć dyscypliny, z którymi najbardziej był związany, to skok o tyczce i szybownictwo. Wśród polskich pisarzy nie brakowało sportem interesujących się i o sporcie piszących (by wymienić tylko Józefa Hena, Krzysztofa Mętraka, Jerzego Pilcha czy Janusza Drzewuckiego). Mogących się sportowymi sukcesami chwalić jest niewielu. Przypuszczam, że Karaska troska o spuściznę Tomasza Gluzińskiego, którego obszerny wybór wierszy opracował dla Biblioteki Więzi, wynikała z podziwu dla godzenia narciarstwa z poezją.

Monografia Nowaczewskiego przypomniała mi o zapomnianych, a będących dla pokolenia Nowej Fali lekturą formującą Pamiętnikach Feliksa Sztama. Opracowane przez Kazimierza Gużewskiego wspomnienia Stamma, legendarnego trenera polskich bokserów i autora sukcesów polskiego boksu przed wojną i po wojnie, wydała Nasza Księgarnia w 1954 (tom 1) i 1955 roku (tom 2). Były ulubioną lekturą młodzieży szkolnej płci męskiej w tych mrocznych czasach. Uważam, że ukazanie się pamiętników Sztama (ponieważ był to czas uporczywego polonizowania nazwisk, Stamm stał się Sztamem) było większym wydarzeniem aniżeli ukazanie się Złego Leopolda Tyrmanda. W Złym wątek bokserski odgrywa skądinąd sporą rolę. Rzecz w tym, że w czasach stalinizmu zwycięstwa wychowanków Stamma nad reprezentantami Związku Radzieckiego czyniły z nich bohaterów zbiorowej wyobraźni, dowodziły, że Kraj Rad niepokonany nie jest.

Ukazanie się wspomnień Stamma otwierało drogę do Polskiego Października. Jak było możliwe, że zawodowy przedwojenny oficer (uczestnik wojny z bolszewikami) mógł po wojnie, w najtrudniejszym politycznie okresie, zachować stanowisko trenera kadry bokserskiej, pozostaje tajemnicą do rozwikłania przez IPN.

Epopeja polskiego boksu w latach pięćdziesiątych XX wieku kształtowała wyobraźnię pokolenia Herberta (Leszek Długosz, „czarodziej ringu”, był jego rówieśnikiem) i pokolenia ’68. Karasek jest jej konsekwentnie wierny i to dostrzegł Herbert.

Związki poezji ze sportem pojawiają się u źródeł poezji; to ody Pindara sławiące zwycięzców antycznych olimpiad. Wśród dyscyplin greckich olimpiad Pindar upodobał sobie szczególnie wyścigi kwadryg i zapaśnictwo. Ale Oda olimpijska siódma. Na zwycięstwo Diagorasa z Rodosu w boksie, jedyna poświęcona tej dyscyplinie („wylądowałem tu z Diagorasem / By opiewać morską Rodos, Afrodyty córkę, / małżonkę Heliosa, / I chwalić rosłego, dzielnego bohatera, / zdobywcę wieńców zwycięskich w pięściarstwie / nad Alfejosem…”, przeł. Mieczysław Brożek) należy do najlepszych. Dwa i pół tysiąca lat po tej walce znamy imiona zwycięzcy i pokonanego. Tak będzie, jak długo będzie trwała nasza cywilizacja, której poezja Homera, Hezjoda, Simonidesa i Pindara jest źródłowym fundamentem.

Herbert, nazywając Karaska challengerem, wskazał na istotny rys jego poezji: trudno wskazać drugiego współczesnego polskiego poetę równie uwikłanego w dzieje poezji Zachodu i nieustannie prowadzącego rozmowy i potyczki z jej reprezentantami. Nowaczewski, analizując miejsce poezji Karaska w obrębie Nowej Fali, za której czołowego reprezentanta jest powszechnie i słusznie uważany, pokazał jej differentia specifica. W dużym skrócie można powiedzieć, że polega ona na demonstracyjnym manifestowaniu ciągłości, nieustającym dialogu z poetami przeszłości, starszymi i rówieśnikami. Dla młodszych był promotorem. To dzięki niemu ukazały się debiutanckie tomiki m.in. Jarosława Mikołajewskiego, Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego, Andrzeja Sosnowskiego. Można powiedzieć, że miał dobrą rękę.

Nowaczewskiemu udało się uniknąć pułapki, w którą wpadają piszący o poezji, gdy usiłują interpretować wiersze w kontekście historii idei czy filozofii. Ten rodzaj redukcjonizmu zapoznaje autonomię poetyckiego kosmosu, który w odróżnieniu od naszego świata, tzw. rzeczywistości, uwalnia się od podległości czasowi. Kosmos poezji to świat, w którym wieczność nieustannie o sobie przypomina, trwanie jest w nim bardziej widoczne aniżeli przemijanie, śmierć, zanikanie. Homer, poezja Pindara, dramaty Sofoklesa i Eurypidesa, poezja Kochanowskiego i Mickiewicza wymknęły się z czasu i historii. Zapisywanie Homera, Kochanowskiego czy Szymborskiej do pionierów jakieś filozofii jest pozbawione sensu.

W odróżnieniu od poezji filozofia i historia idei są częścią naszego świata, który próbują zinterpretować i zrozumieć. Oskarżenie filozofa o bycie mitotwórcą jest naganą, w przypadku poety jest zaś pochwałą. Karasek uczęszczał na zajęcia z filozofii na UW. Nowaczewski niejednokrotnie podkreśla erudycję poety. Ale ta niekwestionowana erudycja pozbawiona jest ostentacji. Jest sprawą prywatną.

Nowaczewski także unika erudycyjnych fajerwerków. Kontekstem wierszy Karaska są inne wiersze, a nie zawirowania mód filozoficznych. Przykładem jest analiza wierszy, spośród których Rewolucjonista przy kiosku z piwem, z tomu Drozd, uważany jest za pierwszą manifestację poetyki Nowej Fali. Nowaczewski pisze: „Pozostaje też Drozd uwikłany w ówczesne dyskusje o poezji. Bo czy można zlekceważyć fakt, że rok po zbiorze Karaska Drozd i inne wiersze ukazała się książka Jarosława Marka Rymkiewicza Co to jest drozd? Najogólniej można powiedzieć, że Rymkiewicz wzdragał się przed zerwaniem klasycznego związku poety ze śpiewakiem, poezji ze śpiewem. Nazywał to klasycyzmem. Mówił: «Poeta, jeśli ma opowiedzieć życie, musi je wyśpiewać – musi być, jak wszyscy jego natchnieni przodkowie śpiewakiem». I dodawał, że jeśli zamilknie śpiew poety, «słychać będzie tylko ryk i wycie tego świata»”.

Natomiast u Karaska drozd popełnił samobójstwo („Najważniejsza wiadomość nie została podana / Samobójstwo drozda! Samobójstwo drozda!”). Można powiedzieć, że drozd dołączył do słowika z Ody do słowika Johna Keatsa. Śpiewność była dla Karaska anachronizmem. Ptaki mogą uczyć poetów jedynie wolności. Choć, jak przypomniał w wierszu Studium ornitologiczne. Przekład z Juliana Kornhausera, będącym niepozbawioną humoru polemiką z Lekcją o przyimku tego drugiego, zdarza się, że „ptaszek wraca do klatki”. Interpretacja ptasich wątków w polskiej poezji współczesnej jest popisem hermeneutycznych kompetencji Nowaczewskiego.

To, że ptaki śpiewają, jest czymś naturalnym, natomiast bycie poetą jest decyzją, którą musimy podjąć, pisząc kolejny wiersz. Ludzie nie są słowikami, drozdami czy kosami. Bycie poetą jest aktem woli. Ta nie-oczywistość bycia poetą będzie powracać nieustannie w twórczości Karaska. Zaczyna się od pytania:

Co ja tu robię, wśród tych ludzi,

wśród tego zgiełku, w kapeluszu mysio szarym […].

Co ja tu robię?

Wśród tych książek, tego pokoju,

obudzony nagle tępym narzędziem,

gwarem pojazdów i walących się domów.


Przyjmując, że poezja jest poza czasem i historią, ponieważ zdarzają się takie utwory, które z czasu się katapultują (jak np. Ody Pindara), dla Karaska miejsce, w którym znajduje się poeta, jest istotniejsze od czasu, w którym pisze. Poetę przestał interesować historyczny czas. Miejsce stało się ważniejsze. Jego pierwsze wiersze wyraziście ukazały to, co miało być cechą charakterystyczną poezji Nowej Fali, czyli prymat miejsca przed historią. Rewolucjonista przy budce z piwem otworzył możliwość zawieszenia utopii i apokalipsy. Puls miejsca miał powiedzieć więcej aniżeli jego historia.

Emblematyczne wiersze poetów Nowej Fali: Jechać do Lwowa Adama Zagajewskiego, Podróż pośmiertna Ryszarda Krynickiego, „Się” w okolicach całonocnego baru „Zodiak” w Warszawie Wita Jaworskiego, Jak zobaczysz tłum, wracaj szybko do domu Juliana Kornhausera czy Święto Zmarłych Stanisława Barańczaka wskazywały, że źródłowość miejsca uwalnia suwerenność wyobraźni. To dlatego w PRL cenzura słabo sobie radziła z tymi wierszami i była wobec nich w dużym stopniu bezradna.

Historia zawsze dzieje się w jakimś miejscu. Naoczność miejsca przywracała miejscu pamięć. Można opisywać miejsce, w którym się znalazłem, zawieszając historię, ale im bardziej perswazyjne są poetyckie obrazy miejsca, tym bardziej domagają się od czytelnika historycznej perspektywy. Ta strategia okazała się bardziej skuteczna aniżeli historiozoficzne dywagacje. Hegemonia miejsca, „tu” w wierszach Karaska, w której słychać mickiewiczowskie „Gdy tu mój trup pośród was zasiada…”, uwalniała poetę od sformatowanych narracji historycznych. Można powiedzieć, że jego poezja przywraca miejscu nie historię, ale pamięć.

Na pytanie „co ja tu robię?”, które mogło być i było odczytywane jako domniemanie zbędności poety, w realnym socjalizmie nie było miejsca. Takie pytanie w świecie utopii miało zniknąć. Było jasne, że poeta ma być inżynierem dusz. Ideolodzy XX‑wiecznych utopii, w odróżnieniu od Platona, nie wyganiali poetów ze swoich państw, oni mieli zostać funkcjonariuszami. Wywrotowy charakter pytania Karaska polegał na tym, że zbędność stawała się wartością, ponieważ była gwarancją suwerenności wrażliwości i autonomii wyobraźni. Krasek, Kornhauser i Zagajewski bardzo szybko zrozumieli, że utrata „zbędności” prowadzi do utraty suwerenności i może prowadzić do zagarnięcia przez „medialną policję myśli” (określenie Guy Deborda).

Wbrew pozorom zagrożenie funkcjonalizacją nie znikło wraz z nadejściem „Solidarności”. Tej sprawy dotyczy przenikliwie analizowany przez Nowaczewskiego spór Barańczaka, Karaska i Zagajewskiego o Czarodziejską górę Tomasza Manna. Paradoksem było, że teoretyk „nieufności”, Stanisław Barańczak, okazał się najmniej odporny na syreni śpiew obietnicy jakieś nowej, demokratycznej już i wolnej niezbędności, która uwolni poetów od samotności. A „gazeta” przestanie przesłaniać rzeczywistość.

W czasach powszechnego entuzjazmu opór był trudny i moralnie podejrzany. Dobrym przykładem ówczesnych dylematów jest Samotność i solidarność Zagajewskiego. Oczywiście można się było bronić przez prywatyzację poetyckiego przekazu i autoamputację społecznego uwikłania. To była droga wybrana przez Zagajewskiego (i bliski mu krąg „Zeszytów Literackich”). Pozwoliło mu to uniknąć pułapek, w które wpadła poezja Barańczaka („jedyny problem znaleźć miejsce do parkowania”).

Dla Karaska i Kornhausera opcja rezygnacji ze społecznego uwikłania, katapultowanie się z codzienności, była nie do przyjęcia. Nie bez znaczenia było, że dla obydwóch poetów wiążącym drogowskazem było malarstwo Andrzeja Wróblewskiego (podobnie jak dla Andrzeja Wajdy). Jego obrazy, zwłaszcza KolejkaUkrzesłowienie, odkrywały transcendentny wymiar codzienności o głębi wykraczającej poza piękno gotyckich katedr i arcydzieł sztuki Zachodu.

Dla tych poetów „zbędność” okazywała się coraz bardziej niezbędna. A pytanie „co ja tu robię?” należało nieustannie sobie powtarzać, ponieważ tylko w powtórzeniu, jak twierdził Søren Kierkegaard, otwiera się prześwit prawdy.

Kornhauser w swoim drugim wierszu Do Krzysztofa Karaska (z 2007 roku) pisał:

a ty skacząc o tyczce ponad pustym podwórzem swej ciemności

chciałeś zobaczyć z góry znacznie więcej niż pomazane kredą

mazowieckie płoty. Jakieś zdziwienia, jakiś wyraz miłości.

Czy to się udało? Nie pytanie jest ważne ale mapa Gondwany,

rozpościerającej się niewidzialnie ponad chmurami i snem.

Widziałeś w jej otwartej przestrzeni wieczór i poranek

splecione w gorącym uścisku razem ponad nocą i dniem.

Maski poetów, maski umarłych geniuszy. Zdzierasz je z ich twarzy,

by dotknąć ciepłych zmarszczek, gorących policzków.


Trwający, od ich debiutów, dialog tych dwóch poetów nie ma sobie równych.

Nowaczewski sporo pisze o dialogu Karaska ze Zbigniewem Herbertem, Zbigniewem Bieńkowskim i Adamem Ważykiem, ale to trwająca blisko pół wieku poetycka rozmowa z Kornhauserem jest w jego analizach najbardziej odkrywcza. Pozwala bowiem zrozumieć odporność najwybitniejszych poetów Nowej Fali na narcystyczne konfesyjne pokusy, którymi zaraziła poetów następnego pokolenia (Marcin Świetlicki jest tu wyjątkiem) tzw. Szkoła Nowojorska.

[…]

[Ciąg dalszy w numerze.]

Artur Nowaczewski: Challenger. Metamorfozy poety w twórczości Krzysztofa Karaska.
Wydawnictwo Uniwersytetu Gdańskiego,
Gdańsk 2021, s. 432.
WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.