03/2022

Przemysław Dakowicz

Ostatni skok Bohumila Hrabala

Gdy, stojąc na parapecie, uniósł głowę – ukazała mu się panorama Libni.

W dole po lewej rudy dach barokowego pałacyku, w którym przed czterdziestu laty brał ślub z Elišką. Niżej, przesłonięta rzędami kamienic, ulica Na Hrázi – to tam, pod numerem 24, zameldowany był przez niemal ćwierć wieku (stara kuźnia, którą w roku 1950 przerobił na mieszkanie bez wygód, istniała już tylko na kartach jego książek – zmieniona w literacki mit).

Po prawej martwa odnoga Wełtawy z wpadającym do niej potokiem Rokytka. Nieco wyżej Sady Thomayera, a ponad nimi, oddzielona od zespołu szpitalnych pawilonów wąską ulicą, libeńska nekropolia – z grobem Karela Hlaváčka, autora Mściwej kantyleny. To o nim 3 lutego 1997 roku Bohumil Hrabal wspomni w rozmowie z ordynatorem ortopedii praskiego szpitala na Bulovce, prof. Pavlem Dunglem. „Dungličku – oświadczy – dziś rano Hlaváček na mnie machał”. Ale lekarz będzie się spieszył do ważnych spraw poza szpitalem, pomyśli, że dokończą rozmowę później. Kiedy po powrocie będzie parkował pod kliniką, ciało najsłynniejszego z jego pacjentów upadnie tuż przed maską samochodu.

Czy wspominając o Hlaváčku, Hrabal połączył jego nazwisko z jednym z najbardziej tajemniczych epizodów własnej biografii? W połowie lat czterdziestych XX wieku, gdy był dyżurnym ruchu na stacji Kostomlaty, nieopodal rodzinnego Nymburka, z nieznanych powodów zapragnął umrzeć. W kasie dworcowej na chybił trafił kupił bilet. Wysiadł na stacji Bystřica pod Benešovem i skierował swoje kroki do pobliskiego pensjonatu. Wynajął pokój z łazienką, wszedł do wanny z gorącą wodą i przeciął sobie żyły. Jak zapewniają Tomáš Mazal i Václav Kadlec, na nadgarstkach osiemdziesięcioletniego pisarza dało się jeszcze rozpoznać blizny po tamtych cięciach. Gdyby wtedy go nie odratowano, nie powstałoby ani wczesne opowiadanie Kain, dość wiernie odtwarzające okoliczności nieudanego samobójstwa, ani Pociągi pod specjalnym nadzorem, w których motyw ów ulegnie przekształceniu i reinterpretacji, ani żadna z jego późniejszych książek.

Przez długie lata wśród znawców twórczości Hrabala utrzymywało się przekonanie, że do tej pierwszej próby samobójczej doszło na piętrze przydworcowego hotelu. Tomáš Mazal ustalił jednak ponad wszelką wątpliwość, że dramatyczne sceny rozegrały się nie tam, lecz w pensjonacie na rogu bystřickiego rynku. Ów pensjonat czynny jest do dziś, prowadzi go kolejne pokolenie tej samej rodziny. Nosi nazwę „U Hlaváčków”…

Ordynator Pavel Dungl opowiadał w telewizyjnym wywiadzie, że Hrabal dostał się na parapet po stopniach z książek. Zapewne nie jest to prawda – większość z tomów, które przynieśli odwiedzający, jeszcze w styczniu odwieziono do mieszkania pisarza. W szpitalnym pokoju pozostały co najwyżej dwie książki. Jakie? Powieść Z zamku do zamku Celine’a, przełożona na czeski przez Annę Kareninovą? Els fruits amargs del jardí de les delícies – nieudana „monografia” Hrabala pióra Moniki Zgustovej, jego tłumaczki na hiszpański i kataloński? Biografia Isadory Duncan? (Patrząc na jej okładkę, Hrabal z upodobaniem opowiadał o Siergieju Jesieninie i z pamięci recytował wiersze tego – faktycznego lub rzekomego – samobójcy.)

Do okna nie dostał się po stopniach z książek. Jego śmierć nie była rezultatem nieszczęśliwego wypadku. Nie karmił gołębi. Nie wszedł na parapet, by rozsypać tam kawałki starej bułki. Nieprawdziwe informacje trafiły jednak do serwisów informacyjnych w radiu i telewizji. Następnego dnia powtórzyły je niemal wszystkie liczące się tytuły prasowe. Sentymentalna legenda – wymyślona ponoć przez zapobiegliwego policjanta, chcącego uniknąć długotrwałego śledztwa – zaczynała żyć własnym życiem.

Nie umiem rozstrzygnąć: w wierszu Dribling na chustce do nosa Julia Hartwig legendzie tej uległa czy się jej przeciwstawiła? Pisała tak:

Zmęczyła go starość, zmęczyło go życie

(„dopiero kiedy nas miażdżą, wydajemy z siebie co najlepsze”)

Zapragnął pójść poza granice bytu i nicości.

Więc zdarzyło się że wypadł z okna

karmiąc gołębie w locie.

(Gdy nabożna staruszka

wciąż dorzuca swoją wiązkę chrustu

w ogień stosu

na którym płonie Jan Hus)


Dla autora Wesel w domu – który jak nikt inny potrafił opisać życie w całym jego przerażającym i zachwycającym pięknie, przez którego dzieło przeciągnięta jest (posługuję się tu sformułowaniem Jiřiego Kolářa) „złota nić przykazania «Miłuj bliźniego swego jak siebie samego»” – ów ostatni skok był, jak sądzę, aktem paradoksalnej, manifestacyjnej i definitywnej afirmacji życia.

„Swoją śmiercią Bohumil Hrabal coś jeszcze powiedział” – pisała Susanne Roth w marcu 1997 roku, w niedożyte osiemdziesiąte trzecie urodziny autora Zbyt głośnej samotności.

Gdyby ktoś zapytał mnie o treść tego ostatniego Hrabalowskiego komunikatu, najchętniej odpowiedziałbym fragmentem z Księgi Drogi i Cnoty Lao-cy (przepisuję go od samego Hrabala, z jego Aurory na mieliźnie): „Wyjść to narodzić się”. Albo myślą wziętą z Heraklita: „Jedna droga prowadzi w górę i w dół”.

Mam bowiem nadzieję, że zaraz po tym, kiedy pożegnalnym spojrzeniem objął Libeń i, zamknąwszy oczy, rzucił się w przepaść, ujrzał pod powiekami zalaną promieniami światła stromą uliczkę Balbina w Židenicach, na przedmieściach Brna, i mrużąc oczy od słońca, puścił się biegiem pod górę. W stronę domu.

[Notowalem pod koniec stycznia, w przeddzień 25. rocznicy śmierci

i 108. rocznicy przyjścia na świat Bohumila Hrabala.]

WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.