pewne jest nic
gdy siedzę nad kieliszkiem chardonnay
i tomikiem Préverta
płonące auto Elona Muska
ani o cal nie uniosło moich stóp
ponad asfalt
dociekliwość księżycowych lądowników
nie zniosła znamion przemijania
na mapie ciała
żaden odcinek Hotelu Paradise
nie pomieścił lęku
przed nicością
wybitni poeci epoki
nie zdarli odrażających tatuaży
z ciał mężczyzn
mówiących ja pierdolę w salonie mercedesa
do kobiet o doklejanych paznokciach
i groteskowych pośladkach
nawet Julia Capuleti
ma milion kopii na Insta
i biletowany wstęp na balkon
świat Yahoo okazał się wyspą
oniemiałych i głuchych
ślepych i szalonych
z przykrością oglądam
wiotczejące na ich kadłubach plastry silikonu
pleśnią mejkapu pokryte twarze
nie ma miłości
są ciała ofiar
i narzędzia chirurga
nagi i nędzny
rozbitek
wspominam piersi mojej kobiety
najpierw
retuszowane delikatnie
szronem tchu
potem aksamitne i chropawe zarazem
łamiące światło
niby stożek wulkanu
szukam w nich takiego nic
które mnie uniesie
jak jednopłat Blériota
płócienna ważka
zręczniejsza od zimnych fal oceanu
i chirurgicznej precyzji