Historia Niedźwiedzia jest krótka. Najpierw sam był zawodnikiem i to ze sporymi osiągnięciami w lidze i na szczeblu mistrzowskim (w kraju). Później zrobił papiery i został na Klubie szkoleniowcem. Niedźwiedź rano ma treningi jeden na jeden, w ciągu dnia prowadzi Klub, a w weekendy dorabia jeszcze jako ochroniarz na mieście, ale bardziej jako koordynator, a nie zwykły bramkarz. W soboty na porannym treningu Niedźwiedź jest jak po zimowym śnie. O Niedźwiedziu na mieście krążą legendy.
Pierwsza Legenda o Niedźwiedziu: odwija z lewej tak szybko, że ten poskładany nawet nie wie, kto go ubił.
Druga Legenda o Niedźwiedziu: jednym ciosem potrafi połamać naraz oczodół, nos, kość policzkową, przestawić szczękę.
Trzecia Legenda o Niedźwiedziu: nie czeka na psy, zostawia ofiary związane linką jak w intro do animowanego Batmana i znika.
A jeśli Niedźwiedź naprawdę jest Batmanem? Plama potu na jego koszulce ma zawsze kształt Bat‑Symbolu.
Kuleczka poci się na Myszkę Miki.
(Przy większym zmęczeniu to coraz trudniejsze i niektórzy wtedy w ogóle ciągną na bezdechu. Andrzej zaczyna stękać).
Po rundzie najpierw najlepiej zacząć od krótkich i płytkich wdechów, aż ciało trochę się uspokoi. Dopiero wtedy można zacząć głęboko, ale nie łapczywie połykać powietrze i powoli, coraz wolniej je wypuszczać, spowalniając w ten sposób pracę serca.
(Andrzej lekcje o oddychaniu odrabia regularnie od zawsze, nawet teraz ma u Niedźwiedzia powtórki).
Na Klubie po niektórych talent widać od razu. Niektórzy mogą trenować latami, a i tak nic z nich nie będzie. Takich Niedźwiedź lekceważy. Pojawiają się też tacy, którzy pokazują, że bardzo im się chce – im Niedźwiedź daje kredyt zaufania, bierze ich na tarcze.
Tarcze są osobno płatne, ale to grosze. Pierwszy lepszy trener personalny to dwieście złotych za nic, a tutaj jest specjalista, który naprawdę czegoś uczy, i bierze za trening tyle co nic. Dziesięć złotych za tarcze na koniec treningu. Pięć dych za dodatkowy trening, czyli taki, na który trzeba się umówić poza oficjalnymi godzinami funkcjonowania Klubu.
W piątki na Klubie są sparingi i najczęściej ma być lekko, a potem jest napierdalanka. Na Klubie dużo czasu spędza się razem, dużo ze sobą gada, ale bez detali. Maksimum to kto gdzie robi i co robi, pokazywanie memów w komórce, komentowanie ostatnich walk w TV, predykcje wyników nadchodzących. Ludzie na Klubie niewiele o sobie wiedzą. Ale też wiedzą o sobie wszystko.
W pracy wszyscy wiedzą i nikt nie zadaje pytań, gdy w poniedziałek Andrzej przychodzi z pizdą pod okiem, ale na spotkaniach z klientem musi się tłumaczyć. Po pierwsze, bokser to jest pies, ja jestem pięściarzem.
Każdy ma etap, gdy w takie voodoo wierzy, każdy układa własne rytuały. Później większość olewa. Żadna różnica, od którego buta czy rękawicy się zacznie. Są dwa buty i dwie rękawice i lepiej w ringu mieć komplet, to takie proste. Mike Tyson raczej nie miał rytuałów, przecież to głupie.
Byłem na dalekich Niemcach, nie dam dziś rady.
Jestem po nocce.
Mam firmową imprezę.
Rocznica zaręczyn.
Zachlałem.
Czuję się jakoś tak chujowo, po prostu.
Muszę jechać do Ikei.
Boli mnie głowa.
Muszę posprzątać chatę.
Na bramce trochę przesadziliśmy.
Coś sobie naciągnąłem.
Pies jest chory.
Nikt mnie nie kocha.
Większość pakuje torbę tuż przed treningiem, ale niektórzy chodzą z torbą od rana do wieczora. W tym wypadku potrzebna jest jeszcze większa torba, bo do listy powyżej dochodzi jeszcze shaker z białkiem, pudełka z jedzeniem, suple na cały dzień, nawet służbowy laptop.
To sporo waży i odejmuje od mobilności. Tak ich można rozpoznać, pięściarzy. Chodzą z torbami przez miasto. Niektórzy wożą torbę w bagażniku.
Koks: bicepsy jak piłki lekarskie, plecy jak szafa Pax, klata jak przystanek autobusowy na przedmieściach.
W drugim narożniku Kuleczka: sto sześćdziesiąt pięć centymetrów wzrostu, sto piętnaście kilogramów masy ciała. Wielokrotny mistrz regionu w półciężkiej, zanim do końca pojebały mu się hormony i jelita. Tylko – koks tego nie wie. Koks myśli: łatwa plansza, jak trafię grubego, to go zajebię na miejscu.
Dalej zawsze jest identycznie. Okazuje się, że koks nawet jak coś potrafi, to po chwili prawie umiera. Dotlenić całe to mięso to mission impossible. Kuleczka jest szybki, zwinny, dobrze bije: doskok, kombinacja, odskok. Wejście, wyjście, szybkie ciosy po zwodzie. W pierwszej rundzie Kuleczka ustawia sobie koksa, w drugiej ma go już rozpracowanego, w trzeciej nie ma litości. Koks próbuje złapać całe powietrze świata, jego serce wykonuje gigantyczną pracę. Wszystko na darmo – koks zbiera na ryj każdą kombinację Kuleczki.
Koks siada na ławce, mówi, że on już dzisiaj pas, pójdzie jeszcze może pobić w worek.
Po treningu wychodzi z Klubu i nigdy nie wraca. Wraca na siłkę, do kumpli i sztangi, do hantli i rutyny masa‑rzeźba, pasa kulturystycznego, testosteronu w strzykawie, MMA na komórce.
W szatni po takim pokazie umiejętności wszyscy przybijają Kuleczce piątkę.
[…]
[Dalszy ciąg można przeczytać w numerze.]
