10/2023

Jakub Beczek

Pałuba. Sny Maryi Dunin. Dziennik lektury

Dzień pierwszy (czwartek, 11 maja)
Pałuba Irzykowskiego. Książka, która pomieszana z prochem twoim jest z tobą na zawsze.


Po raz pierwszy czytałem ją w ogrodzie. Miałem dziewiętnaście lat. Leżałem na trawie obok domu, gdzie kiedyś było wesele. Dwadzieścia lat po tym weselu leżałem na kocu i czytałem Pałubę w opracowaniu Aleksandry Budreckiej. Tamtą książkę (seria Biblioteki Narodowej) wydano tuż przed stanem wojennym. I już po śmierci Budreckiej, która zdążyła ją opracować w ostatniej chwili (zmarła 6 stycznia 1981 roku w wieku czterdziestu jeden lat, druk ukończono w październiku). Czytałem zatem Pałubę w czerwcu 1995 roku. Po maturze, tuż przed egzaminem na polonistykę i filologię klasyczną. A może w trakcie egzaminów. Otoczony krzakami malin, pająkami i słońcem (tak było). Uwięziony w tamtej rzeczywistości.

Po raz drugi czytałem Pałubę w mieszkaniu. Gdzie regał, imieniny przy dużym stole i świeca. To było na początku lat dwutysięcznych. Na studiach doktoranckich.

Teraz czytam Pałubę w pierwszym wydaniu. Zabieram ją wszędzie. Na karcie przedtytułowej: Lwów 1903. Egzemplarz z podpisem właściciela: Marian Libera. Na stronie tytułowej inny napis: St. Libera, Nr 6‑ty. Książka nieprzeczytana. Od pewnego momentu widać to wyraźnie (strony idealnie płaskie, nie licząc kilku przedartych).

Właściwie jej tytuł powinien brzmieć Pałuba. Sny Maryi Dunin (staram się zachować pierwotną pisownię). Błędem jest skracanie nazwy (choć sam to robię). Irzykowski w komentarzach dzieli jednak obie części. Moje wydanie, w płóciennych zielonych okładkach, gdzieniegdzie plamy. Przetrwało sto dwadzieścia lat od powieściowego debiutu autora.

Zaczyna się opowiadanie Sny Maryi Dunin (nowella w stylu Poego).

Głowa prześlicznej dziewczyny. Ta głowa bez wątpienia jest romantyczna. Nigdy nie zwracałem na to uwagi. Reszta ukryta. Niewidoczna czy niewidzialna? Relacja podróżnika (etnografa) wzmacnia autentyzm. Ale do końca mu nie ufamy. Cała ta opowieść ma drugie dno. „Coś pod tym jest” – myślimy. To odczucie wciąż mocne. Mimo upływu lat czuję wyraźnie, że pod opowieścią czai się mistyfikacja. Zbyt to wszystko dobrze się opowiada, żeby było prawdziwe. Autor bawi się światem przedstawionym. Po tylu latach moje odczuwanie blagi wciąż jest silne. Nazbyt więc to wszystko potwierdzone opowieścią czy może bardziej – relacją. Pewnie stąd ta nieufność. Dlaczego Irzykowski nie umieścił akcji w jakimś galicyjskim miasteczku? Moje wspomnienie literatury przygodowej, awanturniczej. Literatury właśnie, a nie książek. Brakuje tu prawdziwych skarbów. Albo azteckiej świątyni. Skarbem jest Marya Dunin jako łącznik ze światem idealnym. Skarbem jest Wielki Dzwon.

Wraca do mnie ta głowa, która prześladuje bohatera. To dobrze, że reszty głowy nie widać. Czy to symbol poznania intelektualnego? A może chodzi o to, żeby odizolować płciowość, ukryć ją za kotarą? Scena iście filmowa. Senne widziadło, mdły, cmentarny blask. Dziewczyna widzi, choć głową nie rusza. A więc jednak poznanie intuicyjne, a nie zmysłowe (po Mickiewiczu?). Wszystkie te uczucia, pożądania i pocałunki (są dwa – jeden idealny, po drugim czar pryska) Irzykowski przepuszcza przez literackość. Kwiaty maku wpięte w kapelusz to konwencja nieznośna w swojej dosłowności. Zbyt łatwo idzie to ośmieszanie konwencji. Bractwo Wielkiego Dzwonu ma w sobie jakiś niemiecki kontekst, tzn. romantyczny. Tak to odczuwam. Kradzież bimów i bamów z powietrza jako symbol na wskroś modernistyczny, choć trochę też „naukowy”, w stylu późniejszego Irzykowskiego (zapisywanie informacji w powietrzu). Zadziwia mnie moment sprawdzania przez Maryę, czy odbicie narratora jest prawidłowe (idealne). Zwieszanie nóg ponad sadzawką postrzegam jako coś groteskowego – lekkiego, delikatnego. Nie pasuje do tematu. Może ma rozbić formę. Takie zdania oddalają od postaci. Las, zaginiony pałacyk, wyspy w kształcie liter BWD. Nagle to wszystko staje się bardzo odległe.

Dzień drugi (niedziela, 14 maja)
Chaotyczne sny tworzą rodzaj opowieści. Słyszę rozpruwanie tego materiału. Siły dośrodkowe i odśrodkowe działają na przemian. Jestem w środku opowiadania. I przeżywam je, czyli – tak myślę – literatura działa tu poprawnie. Tyle że zdjęta jest pokrywa tego urządzenia, dlatego też łatwo być mądrym. Widzę cały mechanizm na wierzchu, wszystkie śrubki. Żadnych emocji. Sen ma swój język, który nie rządzi się logiką. Pozorna logika to zwykła mistyfikacja narratora. „Potrafili zmieniać swoją płeć dla zabawy”. Irzykowski wprowadza tu bardzo radykalne rozwiązania. Te miłosne doświadczenia, nawet w dzisiejszych czasach, wywołują rumieniec. To chyba jakieś resztki naturalizmu – jak w młodzieńczych opowiadaniach Irzykowskiego: Horla, Małżeństwo Maran, gdzie odczuwa się „lepkość” fizjologii. Dalej – ciekawy motyw: we śnie widzieć siebie śpiącego. Być może palimpsestowość snu istnieje po to, żeby nie można było się z niego wybudzić. Hipnoza, telepatia to sztafaż, ale już pytanie „jak widzi oko?” jest ciekawe, nowoczesne. Najpierw dziewczyna była prześliczna. Potem zostaje tylko „ogólne tło brzydoty”. Irzykowski rzuca światło na samo poznanie. I kolejne mistyfikacje, czyli prostowanie linii – zakończenia książek, wszystko czysto subiektywne. A poezja? Wyprzedza rzeczywistość, projektuje ją (a więc idealizm jest od początku) – późna myśl Irzykowskiego. Ogłoszenia w prasie to nawiązanie do rzeczywistych ogłoszeń Irzykowskiego i Womeli, kiedy eksperymentowali z kobietami. Irzykowski odkrył Ernę Brand, która bezwiednie stała się częścią Pałuby. Może to ona była pierwszą pałubą? Po tej sprawie z listami, czyli upublicznieniu przypadku, Marya – w wyniku przemiany – staje się obwoźnym dziwolągiem. Przewija się baśniowość (rycerze, bogactwo). Bardzo to jest groteskowe – te ofiary, które się zgłaszają. To mistyfikacje na miarę XX‑wiecznych ofiar wampirów, seryjnych morderców. Narrator nie jest pewien swojego uczucia. Rana na czole – jakiś ukryty romantyzm (znowu) jest w tym fragmencie i w ogóle w sekwencji odjazdu (umarł, aby dalej żyć, Gustaw, upiór, Jonathan Harker itd.). Boimy się bimbamu, którego nie było i nie ma, śmieszność uprzedza śmieszność, czyli rozbrojenie zagrożenia (misterium z czapeczkami). Przemowa Acheronta – ironiczna. Kielich użycia i dzwon ideałów – zależy, jak patrzeć. Ideał – kiedy linie psychiczne ludzi przedłużały się i przecięły. Nieznośny idealizm, taki geometryczny, jak te czapeczki (trójkątne). Forma dzwonu pod ziemią też symetryczna. A doszukiwanie się symetrii jest jednak podszyte racjonalnością, wzorem, który rekonstruujemy. Związek narratora z Herminą staje się więc bardzo realistyczny, prawdopodobny. I na koniec autor zdziera ze stołu obrus. Wszystkie talerze, potrawy, napoje przewracają się. Marya Dunin ratuje świat. Narrator panuje jednak nad wszystkim jak szklanka, w której uwięzła mucha. Ruchem szklanki kieruje pisarz.


Dzień trzeci
Mapka Wilczy i otoczenia nie została umieszczona bezpośrednio przy opisie. Z kolei rysunek dzwonu w Snach dodano w tekście. Czy jest to rodzaj gry z realizmem? Z podszytą weryzmem próbą doprecyzowania opisu, a tym samym przekroczenia granic dawnej literatury? Realnie istniejące rzeki i rzeczki – Wontok to Wisłoka, jeden z dopływów rzeki to Idźwinka w Błażkowej, dwór to Jasiony itd. Kiedy byłem tam piętnaście lat temu, widziałem drzewa, aleję, chrzcielnicę w kościele w Brzyskach, cmentarz (zapewne pochowana jest na nim młodsza siostra Irzykowskiego, Irena, ale jej grobu nie widziałem).

Stosunek Roberta Strumieńskiego do Piotrusia Włoska i wpływ tej relacji. Już samo imię „Robert” jest dziwne. Wtedy chyba mało popularne. Czy jego germański rodowód łączy się z Niemką Angeliką? Byłby to jakiś zwiastun? Dalej – kompensacja ułomności fizycznej. Robert jest „garbuskiem” – ułomność jako skaza spowodowana przez Boginię Rzeczywistości. Adam Strumieński i niepoprzebijane ścianki duszy (już tutaj!) – kwietyzm jako warunek przyszłego triumfu ducha, a jednocześnie praktycyzm. Adopcja jako zadośćuczynienie i pokuta: Adam zastrzelił ojca Piotra Włoska. Taka symetria jest typowa dla Irzykowskiego. Dużo w niej ironii, ale też sporo powagi. Klasowość w ogóle traktuje pisarz jako coś podejrzanego. Cała ta sytuacja „dworu i otoczenia” ma w sobie coś teratologicznego (Robert odpychający nogą Piotrusia, który zdejmuje mu trzewiki, powieszone ptaszki – cały ten repertuar „fizjologii” i znęcania się, w ogóle – garb jako znamię, bękarctwo Piotrusia itp.).


Dzień czwarty
Stary Strumieński usynowia Piotra pocałunkiem w głowę. Konsekwentne wyśmiewanie przez Irzykowskiego „rodowych” rytuałów (schematów, stereotypów, książkowych ideałów itp.). Garbaty Robert (garbusek) nadrabia kalectwo hulatyką (artysta życia), ale to Piotr staje się tym wyważonym i poważnym, czyli pierworodnym synem. Robert musi umrzeć. I umiera. Piotr obejmuje księstwo niczym Sieciech. Czyżby więc „pierwsze złamanie linii” wynikało z potwornych (!) kompleksów, w myśl hasła: „zaniedbam prawdę dla korzyści”? Dalej – okropne słowa o niewyobrażalnej pojemności, jak „miłość”. Istnieją w słowniku chyba tylko po to, żeby w ogóle można się było jakoś poruszać.

[…]


[Dalszy ciąg można przeczytać w numerze.]

Karol Irzykowski: Pałuba. Sny Maryi Dunin.
Nakładem Księgarni Polskiej B. Połonieckiego,
Lwów 1903.
WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.