Jako nowelista autor Najlepszej dentystki w Londynie obecny jest w polskiej przestrzeni literackiej niemal od początku bieżącego stulecia. Śledząc jego pisanie, nie raz się zastanawiałem, na czym przede wszystkim polega wartość i zauważalna osobność jego pisarstwa. Bo mimo tego, że niektórzy zestawiają go na przykład z Markiem Nowakowskim, nawet mianując go „następcą” wybitnego pisarza, autora Gdzie jest droga na Walne?, Chmielewski pozostaje pisarzem zupełnie nieporównywalnym z innymi. Literacko chadza i pisze po swojemu.
Na czym więc polega szczególność Chmielewskiego‑pisarza? Zauważalne jest, że składa swoje opowiadania z prostego surowca. Nie tworzy ornamentacyjnie zdobionych zdań, nie oszałamia zachwycającymi porównaniami, metaforami, nie buduje w swojej prozie kunsztownych konstrukcji. Zazwyczaj spokojnie, niespiesznie tka opowiadania z krótkich, niepozornych zdań, nierzadko nawet z ich równoważników… Siła jego twórczości polega na tym, co finalnie z takiego budulca powstaje, co jest efektem końcowym szeregu małych zdań. Otóż z tych niepozornych zdań, drobnych obserwacji Chmielewski „uciera” opowiadania, które zazwyczaj są znakomicie zbilansowanym amalgamatem emocji, pamięci, metafizyki, historii, składników wymieszanych w różnych bardzo proporcjach. I jako całość – nieodmiennie zachwycają.
Obcy diabeł jest wyborem tekstów już wcześniej (poza jednym) drukowanych. Taka publikacja obarczona być musi preferencjami wybierającego (jest nim Jakub Beczek). Ja z pewnością (a i autor też – o czym mówił w jednym z wywiadów) dokonałbym trochę innego wyboru; pewnie zaproponowałbym włączenie do książki takich opowiadań, jak Pyza czy Popielec. Jednak nie da się powiedzieć, że selekcja dokonana przez Beczka jest niereprezentatywna, że pominął istotniejsze, ważniejsze, lepsze opowiadania na rzecz słabszych. Chmielewski zadebiutował po trzydziestych urodzinach i jego debiut był bardzo dojrzały. Trudno nawet mówić o szukaniu formy, rozwiązań, stylu dla swojego pisania. Od debiutu jego kolejne książki ukazują się dość regularnie (chociaż nie za często). W takich okolicznościach wyselekcjonować opowiadania do wyboru jest zarazem i łatwo, i trudno. Łatwo, bo to selekcja spośród bardzo dobrych rzeczy, więc odpada ryzyko, że do wyboru trafią słabsze teksty. Trudno – bo co czynić zasadą przy wybieraniu, skoro w pięciu wcześniej wydanych zbiorach opowiadań i nowel mamy wiele dowodów na to, że małe prozy Chmielewskiego to literatura nie tylko znakomita, lecz także – zaryzykuję – ponadczasowa.
Kusi, by powiedzieć, że najważniejszym „bohaterem” nowel i opowiadań Chmielewskiego jest pamięć. Nie tylko (chociaż przede wszystkim) w wymiarze indywidualnym, w jakim przypisana jest do każdego człowieka, lecz także ta w wymiarze powszechnym, przypisana do całych społeczności, tworząca wspólnoty sąsiedzkie, lokalne, narodowe. Chmielewski pokazuje nam pamięć u człowieka jako coś, co czasem uśpione, letargiczne, potrzebuje małego skojarzenia, impulsu, żeby wywołać myśl i refleksję. Jako przykład można przywołać opowiadanie Pomyłki wtóre – tam najzwyklejszy spacer z psem po lesie generuje u narratora kaskady skojarzeń związanych z własnym życiem i z tragiczną historią mijanych miejsc. Zaczynając od najzwyczajniejszej opowieści o psie, o przedreptywanych podczas spaceru ścieżkach zagajnika, o kasztanowcach, o gwiżdżącym kosie, w sposób płynny, naturalny narrator zaczyna się dzielić z czytelnikami napływającymi wspomnieniami – i osobistymi przeżyciami (matura), i znanymi z historii tragicznymi zdarzeniami, kiedy w podwarszawskiej Zielonce Niemcy jesienią 1939 roku rozstrzelali dziewięciu harcerzy w odwecie za nieśmiałe próby uczczenia święta 11 Listopada…
Chmielewski jako pisarz często patrzy wstecz – może po to, żeby nie zapominać przeszłości, żeby ocalać z niej to, co zasługuje na pamięć, żeby nie gubić duszy. Nie artykułuje tego wprost (zresztą niczego nie artykułuje wprost), ale z jego prozy można wyprowadzić myśl, że raczej warto zachowywać to, co znamy, dbać o przeszłość, niż ekscytować się tym, co „nowy, wspaniały świat” oferuje nam w zamian. W tym sensie Chmielewski jest – raz jeszcze zaryzykuję – pisarzem „kontrrewolucyjnym”, rzecz jasna nie w wymiarze politycznym, ale świadomościowym.
Na trochę podobnej zasadzie, na jakiej pisarz składa hołd pamięci, jego opowiadania naznaczone są też wymiarem metafizycznym, a nawet wprost religijnym. W czasie, w którym funkcjonujemy (a większość opowiadań Chmielewskiego ma za tło teraźniejszość), te wymiary zdają się tłamszone przez nowoczesność, przez (heglowskiego?) ducha czasów. Chmielewski nie chce iść w tym pochodzie, woli w swoim pisarstwie pielęgnować również metafizykę. Stara się ją ocalić jako właściwą człowiekowi potrzebę tłumaczącą sens jego bytowania na ziemi, dostrzega też wymiar fizyczny religijności w przestrzeni, jaką mamy wokół siebie. Niemała część jego opowiadań ma coś, co na użytek tej recenzji nazwałbym otuliną metafizyczną. Niektóre opowiadania (Święty Józef Freinademetz, Fantazja o Chłodnej) są wprost zanurzone w metafizyczności, a inne, przy całej swojej realności, są dyskretnie, nawet niesłychanie subtelnie inkrustowane symbolami, elementami wiary czy religii. W epoce rugowania symboli mogących kojarzyć się z wiarą, w czasach mody na świeckość jakoś krzepiące jest wplatanie do fabuł wzmianek o starych zwyczajach wypływających z przekonania, że jest życie po śmierci (całonocne modlitewne czuwanie przy zwłokach), o obecności symboliki chrześcijańskiej w przestrzeni („na kościelnej fasadzie Biblia, baranek i kielich”, kilim z wizerunkiem Chrystusa w mieszkaniu), czynienie bohaterami niektórych opowiadań osób konsekrowanych (Siostra Salwatora)…
Chmielewski oczywiście nie jest w swoim pisarstwie żadnym kolekcjonerem „metafizykaliów” czy wzniosłości; nie jest też propagatorem i nauczycielem wprost suflującym sposób widzenia świata i ludzi, nie narzuca stosunku do przeszłości czy tajemnicy bytu. Z wyżyn sacrum naturalnie przechodzi do profanum (albo na odwrót) i te sfery potrafi zaskakująco skontrastować, jak chociażby w przypadku decyzji bohatera opowiadania Umierać po chorwacku, który mocno przeżywa śmierć swojej byłej nauczycielki, ale zarazem postanawia namówić kolegę do wizyty w burdelu.
Dobro i zło, piękno i brzydota, brutalność i poświęcenie… Lubi Chmielewski pokazywać takie antynomie, jakby nie chciał wchodzić literacko tylko w jeden z tych wymiarów. Pokazuje, uświadamia, przypomina, że świat jest nieporządkiem, że wszystkie rzeczy, emocje, uczucia mają swoje przeciwieństwo. Na tej właśnie zasadzie w swojej prozie wzniosłość przełamuje przyziemnością czy nawet złem, a piękno brzydotą, na przykład przy opisie pięknego wczesnowiosennego lasu narrator potrafi dostrzec wyłaniającą się z igliwia folię po czteropaku piwa… Takim kontrastowaniem pisarz prewencyjnie chroni swoją prozę przed patosem, przed jednowymiarowością.
W opowiadaniu Korytarz napotykamy zdanie: „Wszyscy chcą wytchnienia, rozrywki, ucieczki przed światem”. Chmielewski jako pisarz ani nie dostarcza wytchnienia, ani nie zapewnia rozrywki, ani nie zachęca do ucieczki przed światem, nie uwodzi też wymyślnymi fabułami. Zapewnia za to swoimi opowiadaniami przyjemność obcowania z literaturą wybitną, bo takie jest jego pisanie. Może i duże to słowa, ale należało je wypowiedzieć.