9/2025

Maria Terlecka

Pamiętnik z utraty albo cud codzienności

Ten dziennik mama zaczęła pisać w sierpniu 2024 roku i prowadziła go do grudnia. Ostatnia data, jaka pada, to 6 grudnia, czyli Barbary, tak miała na drugie imię. Używała go chętniej niż pierwszego.

Dziennik pisała odręcznie, pismo przeplata się z rysunkami i ornamentami. Plik kartek A4 leżał na stole, w zasięgu ręki, zmieniał się sposób pisania lub długopis. Dziennik powstawał na bieżąco i spontanicznie, choć jest w nim zamysł, pretekst.

Mama zaczęła prowadzić zapiski w przeczuciu nadchodzącego kresu. Nie chorowała, ale też nałogowo unikała lekarzy. W ostatnim czasie przestała pisać felietony do miesięcznika „Stolica”, opowiadania, pozbyła się kolekcji starych żelazek, młynków i pras do prasowania. Eliminowała zajęcia i przedmioty. Za to regularnie, co drugi dzień, jeździła na działkę w Ząbkach pod Warszawą. Spędzała tam więcej czasu, wnikając w przestrzeń i przyrodę, kontemplując ją. Wnikała, ale też przekształcała, nadawała nowe życie i znaczenie przedmiotom, miejscu.

Żartowałem, że w Ząbkach powstaje filia muzeum sztuki nowoczesnej. Na starych oknach i lustrach, które ktoś z sąsiadów chciał wyrzucić, malowała witraże, stare ramy okienne przemalowała na niebiesko i oplotła sznurkami. Wyglądają jak łapacze snów. Z drabiny i dwóch ręcznych pił zrobiła instalacje. Stoją oparte o drzewa, zawieszone na nich, usadowione na ławeczce. Frontem do alejki, frontem do widzów. Na tle zieleni i białego domku rzucają się w oczy niebieskimi i żółtymi kolorami. Ktoś pytał, czy to w związku z wojną na Ukrainie.

Pod koniec października zakończyła sezon działkowy, wysłała mi zdjęcie ostatniej pracy z dopiskiem: „To już ostatni bohomaz, kolejne będą w 2025, jak nic się nie wydarzy…”.

Niby jej nie ma, ale nadal wypełnia przestrzeń działki w Ząbkach i mieszkania na Pradze, które też wygląda jak galeria.

Dziennik urywa się w procesie pisania, ale kończy tak, jakby miał się właśnie tymi zdaniami zakończyć. Jakby życie i twórczość zbiegły się na końcu w jedno. Choć w przypadku mamy chyba nigdy się nie oddzieliły.

Marcin Dyjasiński, syn Marii Terleckiej


PS Pierwszy pełny tytuł dziennika brzmiał Pamiętnik z utraty, czyli odchodzenia. Potem mama dopisała Albo cud codzienności. Skróciłem te dwa zdania i połączyłem w jedno.


Jestem sama ze swoją kruchą pamięcią. Muszę powołać do życia teatr życia, zapisać, dać mu materialny byt. Na razie jestem nikim, stanę się kimś, gdy utrwalę swoje istnienie w czasie i przestrzeni1. Teraz jestem u kresu bytu, to ostatnia chwila, żeby zaistnieć jako niepowtarzalny byt. Podobno mam wszystko na twardym dysku pamięci. No więc dalej!


Przeszłość jest jak obcy kontynent
Nie ma niczego jednorazowego, wszystkiego można użyć powtórnie, przerobić, przenicować palto, ze starej sukienki uszyć spódnicę, dziurawy sweter spruć i wydziergać szalik, czapkę. Choć życie jest jednorazowe, liczę na powtórkę, może da się je przenicować.

W pamięci bałagan, pomieszanie czasów i przestrzeni. Żadnej chronologii. Pamięć biegnie według własnej logiki, bo co ma np. podcieranie tyłka „Expressem Wieczornym” (bo miękki) z białymi myszkami hodowanymi na parapecie okna w szklanym naczyniu? Myszy zjadł kot, od dawna na nie polował, „Express Wieczorny” zastąpiony został w końcu papierem toaletowym.

Jest lato 2024. Upalne. Wietrzne.

Lato 1944 było ciepłe. W ogrodzie dojrzewały pomidory. Ale piwnica była niska i zawaliła się po bombardowaniu. Trzeba było nas odgruzować. Przenieśliśmy się do piwnicy sąsiadów.

Zostawmy tamto lato. Niech sobie żyje w niepamięci. W pamięci jest (zaskoczenie) rozłożysta jabłoń – papierówka. No więc w jej cieniu siedzimy, pijemy herbatę, jemy ciasto i gadamy od rzeczy – my, małolaty, za kilka lat ja i on (on – chłopak mój) pewnie się całujemy. O czym mówimy? Nie pamiętam. Przecież rozmawialiśmy – słowa jak dmuchawce latawce uleciały z wiatrem, z czasem, w przestrzeń, gdzieś.

Zostawmy jabłoń, której nie ma.

Nie smakuje mi koniak, który sączę. Po co go piję? Żeby odblokować zardzewiałe wrota niepamięci. Przerwa na podejście do okna, wyjrzenie, sprawdzenie, co się dzieje na ulicy. Nic się nie dzieje.


Nic się nie dzieje. Ale to cud codzienności
To dziennik z utraty. Utraty lat, dni, pamięci i radości, smaku. Utrata, czyli odchodzenie, czasami umieranie, czasami zmartwychwstanie.


Ranek. Zmartwychwstanie, ale też odchodzenie, ze snu, nocy. Żyję. 11 sierpnia 2024. Niedziela. Super!


Super! Cud codzienności!
Zapominanie. Utrata pamięci, szczegółów. Nazwisko. Imię. Nazwa – trzeba trudu przypomnienia. Zapomniałam, kim był generał Haller2. Przykre, upokarzające, jeśli są świadkowie zapomnienia.


Ale są też chwile olśnienia
Galopująca pamięć. Wszystko wrze, wszystko powraca. Dół, góra. Dobrze, źle. Euforia, depresja. Tak to jest w procesie utraty. Nic constans. Nic constans.

Krzysztof Zanussi powiedział, że najpierw jest dodawanie: jeszcze to, jeszcze tamto, tyle rzeczy do poznania, zrobienia. Potem jest odejmowanie, tego nie ma, tamto odpada, już nie dam rady, coraz mniej zostaje do zrobienia.

Tak
Znowu ranek, darowany. Jak wszystkie przyszłe dni. Dar cenny, coraz cenniejszy. Po kilku łykach kawy – euforia. Super! Super! Cud codzienności. Wiem, potem przyjdzie depresja. No cóż, przyjdzie. Odejdzie. To też wpisane jest w utratę.


Wychodzę
Tak naprawdę utrata zaczęła się 24 lutego 2022 roku w dniu wybuchu wojny na Ukrainie. Przedtem owszem, była, ale jakaś taka niewyraźna. Prawdziwa zaczęła się w lutym 20223, uświadomiła mi bowiem nie tylko naturalną utratę (wiek), ale też zagrożenie utratą płynącą z zewnątrz. No i wróciła moja własna wojna (utrata) sprzed 80 lat. I tak, pożenione utraty wespół napadły na starą kobietę, zmuszając do bilansu życia, zmuszając do uważności dnia dzisiejszego (bieżącego).


Jest dziś
Jest tylko dziś. Nie ma przeszłości, nie ma przyszłości. Jest cud codzienności.


Idę spać
12 sierpnia 2024, godz. 23.40. Dobry czas na sen.

Zasypiam, zasypiam, zasypiam, zasypi, zasyp, zasy, zas, za, z…

Jest noc, jest noc, jest noc i sny.

Muzykoterapia. Antidotum na wieści ze świata. Program II Polskiego Radia. Tak trzymać. Ranek pogodny, deprecha mija po kawusi.

Zaraz pojadę do…
…Ząbek. Ząbki. No tak. Ząbki, ucieczka od miasta. Zagapiam się na trzmiela krążącego od kwiatka do kwiatka. Zagapiam się. Na drzewa. Na trawę. Na mrówkę idącą jakby donikąd. I kotka. Kotka rezydentka, strażniczka chałupki.


Upał
Upał. Sierpień gorący. Jestem. Żyję. Zaraz pojadę do przyrody. Do cienia. Nie tylko ludzie wędrują, wędrują rośliny. Kurdybanek poszedł w dal, nasiono brzozy poszybowało nie wiadomo dokąd. Samosiejki iglaków to wędrowcy. One wybierają sobie miejsca gdzie żyć. Wykopane i posadzone umierają. Tak to jest. Wędrowcy roślinni, niestrudzeni w dążeniu do komfortu. Do życia w zgodzie z otoczeniem. Tak to jest. Widzę to. Codziennie. Mam je – samosiejki. (???)


Widzę to
Gęstwina rzeczy. Rzeczy wokół. Natłok rzeczy. Ja i rzeczy. Rzeczy rządzą. Redukcja rzeczy.

Dolne miasto i rzeczy utracone, których istnienie przywołuję czasami. Np. furtka obrośnięta dzikim winem, kryształowe kieliszki na cienkiej nóżce zamienione w proch. Zamienione w proch graty, wspomnienia. Dolne miasto. Tam się zaczęło życie rzeczy, tam one przeminęły.

Utrata
Rzeczy, lat. Utrata pamięci o rzeczach. Odkrywanie, że istniały w podobieństwie innych rzeczy. Inne rzeczy naśladujące tamte, stare. Albo imitacje.


Ból
Ból wchodzi. I co z nim zrobić. Ból wszedł i odebrał jasność myśli. Dziś sprzątałam mieszkanie, stąd ból. Ból ciała. Dusza nie boli. Dusza jest wolna i żyje własnym bezbólowym życiem.

Zaczyna się Warszawa Singera4. Nie ma możliwości. Ciało mówi: nie dasz rady. No cóż.

No cóż
No cóż. Tak jest. Żyj tym, czym możesz żyć. Więc żyję tym, czym mogę.

[…]


[Dalszy ciąg można przeczytać w numerze.]

WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.