Ogólnie nie lubił ludzi i, wybierając taki zawód, ocierał się o masochizm. Jakaś część jego potrzebowała jednak kogoś na kozetce. Kogoś blisko, kogoś obcego, kogoś do dotykania. W przenośni oczywiście.
Pan Wsobny przyciągał swoje przeciwieństwa. Jego klientela, czy też pacjenci, to ekstrawertycy, którzy nie czekają na pytania. Takich lubił najbardziej. Czysty zysk. A słuchać lubił. Przypominała mu się wtedy babka, czytająca stare baśnie z książek po pradziadku.
Pewnego dnia odebrał telefon. W słuchawce panowała przedłużająca się cisza. Pan Wsobny rzadko pierwszy mówił do osoby dzwoniącej. Nie stać go było nawet na zwykłe: „Halo?”. Po drugiej stronie nadal panowała cisza. W pierwszej chwili chciał się rozłączyć. Coś go jednak zaintrygowało. Oddech. Tak. To był oddech. A raczej brak tchu. Taki po płaczu. Taki właśnie wsobny. Tak. Wsobny stan. W końcu nie wytrzymał i powiedział z ociąganiem:
– Słucham?
– Już nic. Chciałam tylko poczuć się słuchana.
I koniec. Kobieta rozłączyła się nagle, a pan Wsobny zapisał w telefonie jej numer. Nie wiedział, dlaczego to robi. Nazwał nowy kontakt „Słucham”, bo nic nie przyszło mu do głowy. Po chwili wrócił do zapisanego kontaktu i go edytował. Zamiast słowa „Słucham” postawił znak zapytania. Czuł dyskomfort, że pierwszy zadał pytanie. Teraz poczuł się spokojniejszy. Powrócił do introwertycznego dobrostanu.
Kładąc się spać, pomyślał o kobiecie. W kalendarzu pod jutrzejszą datą wpisał znak zapytania. „Ona się zabiła”. Poczuł zimno w skroniach i do znaku zapytania dopisał wykrzyknik. Pan Wsobny. Introwertyk. Psycholog, który nie zapytał. Człowiek bez ciągu dalszego. Człowiek kropka. Nie dwukropek ani średnik. Koniec, kropka. „Ona nie żyje” – powtarzał.
Tydzień temu rzucił palenie i pozbył się wszystkich papierosów. Zostawił sobie tylko zapalniczkę. Leżała teraz na stoliku nocnym. Wziął ją do ręki i zaczął się nią bawić. Po chwili ją zapalił. Dała mdłe światło w jednym punkcie na wysokości jego nosa. Zbliżył ogień do poduszki. Niebezpiecznie przemknęła mu przez głowę myśl, by podpalić poszewkę, aby poczuć się grillowanym jak kobieta na kozetce z ziejącym smokiem.
Nagle usłyszał telefon. Na ekranie ujrzał znak zapytania. „To ona” – pomyślał.
Zgasił zapalniczkę i odebrał telefon. Długo nic nie mówił, po drugiej stronie również panowała cisza. Była to cisza obopólna i zgodna. Dobrze im było w tej ciszy. Ciszy takiej wsobnej. Po chwili kobieta się rozłączyła. „A jednak żyje” – poczuł ulgę.
Ponownie zapalił zapalniczkę. Przytknął ogień do palca u dłoni. Poczuł ciepło, ciepło grillowania. Pomyślał o własnym łóżku jak o kozetce. Od razu poczuł fałdę zwiniętego prześcieradła pod obojczykiem. Zaczęła go uwierać i nerwowo zmieniał pozycje. Po pół godzinie nieustannego wiercenia się poszedł do kuchni. Nie zapalił światła. Zbliżył się do kuchenki gazowej, gdzie leżała paczka zapałek. Wyjął jedną z nich, zapalił i przytknął ją tym razem do palca u nogi. Cicho syknął. Poczuł żar ziejącego ogniem smoka na kozetce, na której leżała kobieta.
Było już po trzeciej w nocy. Czuł zmęczenie, ale bał się zasnąć. Postanowił napić się kawy. Zapalił światło i wstawił wodę w czajniku. Podszedł do okna. Otworzył je, by zaczerpnąć świeżego powietrza. Na zewnątrz było zimno, ale to mu odpowiadało. Szukał ochłody zmęczony ziejącym ogniem smokiem ze snu.
W jego mieszkaniu zazwyczaj panowała cisza. Nie oglądał telewizji ani nie słuchał radia. Nie chciał dzielić z nikim życia. Tylko on i jego wsobne myśli. Myśli introwertyka. Jednak tej nocy, podobnie jak prześcieradło, zaczęła go uwierać cisza. Tak. Ona nie była wsobna. Atakowała i dręczyła.
Sięgnął po smartfon. Nie miał wgranych żadnych aplikacji. Ku swojemu zdziwieniu zainstalował WhatsAppa. Po chwili dostał wiadomość. Było to zdjęcie palącego się kominka wysłane z numeru kobiety, która do niego dzwoniła. „Ona też igra z ogniem” – wystawił diagnozę. Poczuł ciężkie powieki, wrócił do łóżka i zasnął.
[…]
[Dalszy ciąg można przeczytać w numerze.]