Tadeusz Komendant był (i jest) prawdziwym poetą. Wiersze pisywał dla zabawy. Jako poeta, robił poezję esejami, tłumaczeniami i życiem. Doskonale wiedział, co robi. I wiedział, że to, co robi, jest dobre. A w każdym razie, że inaczej tego, co robi – zrobić nie sposób i na tym polega jego zadanie jako poety.
W „Zamiast wstępu” do Upadłego czasu. Sześciu esejów i pół (1996) – książki składającej się z esejów, które są poematami prozą, o czym czytelnik przekonuje się rychło, jeśli tylko pochyli się nad książką uważnie, Tadeusz napisał, osłaniając własne mówienie mową Foucaulta: „Czy to, co pojawia się milcząco w świecie, w naszych gestach w herbie wszelkich naszych poczynań, w naszych marzeniach i chorobach – czy to wszystko mówi i jakim językiem, podług jakiej gramatyki?”.
Jak to powiedzieć? Można serio, a można żartem. Życie jest historią pewnego żartu, kwiaty mówią – pachnąc.
On rozumiał zadanie tłumacza jako zadanie poety: poezja – to nie jest wykorzystywanie mowy, wtórne, jakieś kombinowanie słów (nawet najbardziej wyrachowane) zgodnie z jakimiś regułami, tak jak przygotowywanie potraw na podstawie przepisów z książki kucharskiej (choćby najbardziej wyrafinowanej). Duch musi zamieszkać w duchówce. W tłumaczeniach, w pisaniu Tadeusza mieszkał duch tak jak w jego tartach.
Pan Bóg nadeptuje na odciski, których kazał narobić w wędrówce przez Niego wybranym. Jak nadeptuje – to boli i trzeba coś z tym zrobić. Sygnatury – to odciski. Pan Bóg odcisnął swoje sygnatury w nas i od czasu do czasu na nie naciska. Uciskany powinien działać. Jeśli dobrze potrafi czytać i dobrze potrafi pisać – to niech pisze, jak i dlaczego uciskane sygnatury bolą. Jeśliś szewc – trzymaj się swego kopyta, chyba że Pan Bóg każe kopyto szewcowi rzucić (przykład Jakoba Böhmego).
Tylko że cała rzecz w przyprawach, to znaczy w igraniu: w ruchu i w zręczności: kręci się maczuga Foucaulta, maczuga Nietzschego, maczuga Heideggera, latają, igrają i świecą, a Tadeusz ich krągłości w dłoniach czuje, ich obrotem się raduje… Tak poważnie niepoważny, serio nie na serio. Odkrywa to, co skrywa. Skrywa to, co odkrył. Tak, to nie tu, hu, hu! Tak, to tu, bo nie tu, hu, hu!
Na tym polega istota poezji ustanawianej przez Tadeusza. Bo to, co trwa, ustanawiane jest przez poetów. Taka jest istota poezji, po prostu. Taką poezję robił i o takiej poezji mówił swoim studentom na zajęciach z poetyki.
Po co Komendant tka i wiesza? To takie proste. Żeby przez kilim, makatkę przeniknęło światło. Pomiędzy osnutą osnową, pomiędzy słowami, moimi, twoimi, cudzymi to światło prześwituje. Co to za światło? Czyje? Światło świeci. Świat świeci. Tobie świeci, mnie świeci i jeszcze komuś na pewno też.
Oto jest poezja. Wszystko jest poezja, ale poezja nie jest ze słów, tylko świeci przez słowa. Inaczej by nie świeciła, więc te słowa trzeba tkać, i to tkać jak najlepiej, najudatniej, w wielkim trudzie, uczyć się trzeba i ćwiczyć: poetyk, gatunków itd., wiersze pisać (no trudno) albo eseje – „próby całości”, które pisał Tadeusz, ale nie pisał ich, żeby się popisać, ale żeby utkaną makatkę zawiesić w oknie albo w drzwiach, żeby przez nią świeciło.
To takie proste: powtarzaliśmy za Heideggerem długo, udając, że rozumiemy, iż „istotę mowy trzeba rozumieć opierając się na istocie poezji”. To przecież znaczy tyle: tkaj makatkę (kilim) ze słów (wiersz, esej itd.). Zawieś ją w oknie lub na drzwiach. Kiedy zacznie świecić – znaczy, że utkałeś dobrze. Dopiąłeś swego, zręczny tkaczu (autorze). Kiedy zacznie świecić – tańcz.
Czułość nie potrzebuje makatki ze słów. Czułość niczego nie ma wspólnego z czułostkowością. Czułość jest uwagą, pod-łożem przyjaźni. Nie ma przyjaźni bez czułości. Wiem, że Tadeusz przyjaźnił się z Ewą uważnie, to znaczy z czułością, bo ona bardziej zasługiwała na jego przyjaźń niż ja.
„I milknie teraz opowieść, tak się kończy historia Lancelota z Jeziora, Świętego Graala i dobrego króla Artura, jaką znajduje się w wiekowych manuskryptach: nikt nie zdołałby o niej więcej opowiedzieć, by całkowicie nie skłamać” – przekład Tadeusza Komendanta Śmierci Artura w Rycerzach Okrągłego Stołu.
Nie, nie milknie opowieść. Zjadę na cmentarz w Chodorówce na wiosenne Dziady. Ukryję się w dębie suchym, dębie suchym i wygniłym, tu się niegdyś wróżki kryły – wiesz gdzie.
Ty zrobisz tartę z porów i gorczycy, ja przyniosę Chateau du Bois de la Garde – bo lubisz.