10/2019

Kazimierz Brakoniecki

Wspomnienie o Tadeuszu Komendancie

Tadeusza Komendanta (1952–2019) po raz pierwszy ujrzałem w okresie egzaminów na warszawską polonistykę na początku lipca 1971 roku. Szaleństwem jest uświadomienie sobie, że od tamtego czasu minęło czterdzieści osiem lat, czyli bez mała pół wieku! Bez żadnej wojny, a nawet przeciwnie: z pokojową zmianą systemu PRL-owskiego, który, pomimo pewnych załamań, miał trwać, tak jak i czerwona forteca ZSRR, wiecznie. Tak jak obecnie szykuje się na wieczne trwanie drugie PRL PiS.

Skoszarowano nas w auli w akademiku przy ulicy Kickiego (Praga). Leżeliśmy pokotem na materacach (czy polowych łóżkach?). Tak się złożyło, że w pobliżu mojego legowiska znaleźli się Tadeusz Komendant, Jerzy Snopek, Adam Karpiński (też już nie żyje), Andrzej (Maks) Kwiatkowski. W każdym razie my wszyscy, którzy ze sobą rozmawialiśmy, dostaliśmy się na studia. Tadeusz nie zdawał wszystkich egzaminów – nie pamiętam, czy to dotyczyło i innych „współspaczy” – ponieważ był finalistą olimpiady. Imponował nam wszystkim swoją erudycją – myślę, że nie tylko mnie, chociaż Jurka Snopka wiedza nie tylko o literaturze była i rozległa, i (co dla mnie zawsze było najważniejsze) „głęboko przeżyta”. Cóż, ja polonistykę obrałem dopiero w połowie klasy maturalnej, wcześniej myślałem o historii, ale i drodze… seminaryjnej czy filozofii chrześcijańskiej (filozofię na UW zamknięto na kilka lat z przyczyn ideologicznych po 1968 roku), ale że od kilku lat pisałem wierszyki, to w końcu polonistyka zwyciężyła.

W każdym razie kilkakrotnie w wolnych chwilach wybrałem się na spacer po Pradze i śródmieściu z Tadeuszem, który mnie prowadził (byłem po raz pierwszy w swoim życiu w Warszawie, mimo iż moja rodzina ze strony matki mieszkała tutaj do jesieni 1939 roku) oraz przepytywał, co sądzę o Białoszewskim i Herbercie, czy lubię Grochowiaka (on lubił), czy znam francuski (on oczywiście znał o niebo lepiej). Tak się raz zagadaliśmy, że kiedy na czerwonych światłach przeszliśmy Aleje Ujazdowskie, podszedł do nas młodziutki milicjant o wiejskiej twarzy i koniecznie chciał nas upokorzyć, chyba nawet wystawić mandat. Wtedy to ja byłem górą, bo kiedy Tadeusz o twarzy inteligentnej i zarośniętej chciał „mędrkować”, co lekko zaczęło denerwować naszego rówieśnika w mundurze, to ja – chłopiec o naiwnej i świeżej twarzy – zakomunikowałem, że jesteśmy z prowincji i po raz pierwszy w stolicy, zdajemy egzaminy na uczelnię wyższą, że jeszcze nie znamy miasta i reguł poruszania się po nim. To się spodobało młodej władzy, pogroził lekko i puścił wolno.

Całe studia spędziłem w akademiku na Kicu. Tadeusz, o ile dobrze pamiętam, co najmniej jeden rok. W drugiej połowie studiów matka, która mieszkała w USA, kupiła mu duże mieszkanie, do którego kilkanaście razy byłem zapraszany, i w trakcie słuchania płyt, picia alkoholu, palenia papierosów, rozmów o literaturze, a niekiedy i ekstatycznego tańczenia razem Tadzio (bo tak przez lata najczęściej do niego się zwracałem) lubił podśpiewywać znany werset „bezdomnych”, że nie ma domu i nigdy nie będzie miaaał! Nasze relacje nie były homoerotyczne w żadnym stopniu, chociaż wyczuwałem w nim do mnie coś więcej niż zwykłą koleżeńską sympatię. Prawdę powiedziawszy, dopiero wiele lat później Tadeusz próbował nawiązać ze mną relację erotyczną, ale nie miało to najmniejszego sensu, skoro byłem i jestem zdecydowanym hetero. Ta nieudana próba spowodowała, że na kilka lat zerwaliśmy ze sobą dobrą znajomość, do której powróciliśmy w latach dziewięćdziesiątych (odwiedził mnie i moją rodzinę w Olsztynie dwukrotnie).

Różniliśmy się potężnie: on zimny erudyta, ironista, udawany cynik, sceptyk, mistrzowsko operujący językiem, intelektualista, żongler bawiący się ideami, teoriami, a nawet ludźmi, ja natchniony poeta od Boga (Natury), uprawiający uczucia, intuicję, szczerość komunikacji, chociaż też jak i on zachłanny i wnikliwy czytelnik – a przecież od czasu do czasu przyciągaliśmy się swoimi kontrastami. Po obejrzeniu filmu, lekturze, wysłuchaniu płyty jego pierwsze pytanie do mnie było takiej natury: I co, wzruszyłeś się, poeto? Mnie fascynowali Baczyński, Miłosz, Ginsberg, Camus, Weil, a jego Sade, Eliot, Mann, no i zaraz potem Foucault. Już wtedy zauważyłem rzecz szczególną w zainteresowaniach Tadeusza: otóż fascynowali go wytrawni myśliciele (nie tylko różni strukturaliści i dekonstruktywiści, bo i Platon czy Kant), ale również święci prostaczkowie, odmieńcy, potępieńcy, plebejscy kronikarze. To nie bez znaczenia trop w jego pogmatwanej racjonalno-irracjonalnej historii duchowej. Tak przypuszczam.

Mimo wszystko lubił ze mną otwarcie dyskutować o „przeklętych problemach egzystencjalnych”. Z biegiem lat coraz częściej wyczuwałem w Tadeuszu postać tragiczną, która – pomimo silnej umiejętności do spekulatywnego myślenia – przejawiała (w sposób raczej skryty) duże problemy ze sobą, ze swoją tożsamością i po prostu… nagim (bezbarwnym) życiem. Niewiele w sumie mówił o sobie, wiedziałem, że pochodzi z Podlasia, z jakiejś zapadłej wioski znad granicy wschodniej, że ma rodzinę w Stanach Zjednoczonych. Wstydził się, nie wstydził, ale dopiero po latach zaczął wracać do stron rodzinnych, wykorzystując już cały oręż swojej nowoczesnej wiedzy antropologicznej oraz bogactwo doświadczenia wewnętrznego. Ale to stało się później, gdyż w okresie studenckim kreował swoją postać i wizualnie, i kulturowo na kogoś w rodzaju zdystansowanego ,,dandysa”, a nie najgorzej mu się powodziło jak na nasze studenckie warunki dzięki tej rodzinie emigranckiej.

Zachowywał dystans, trudno było się z nim zaprzyjaźnić, często grał, przybierał maski, ale to nie wszystko: i Tadeusz przechodził, zwłaszcza z wiekiem, swoje bolesne i sekretne stacje udręki. Za tym „zimnym sercem” kryły się potężne namiętności i kryzysy emocjonalne. Tadeusz nie był wyrzeźbiony z jednej gliny, a raczej stali. Jasne, że świetnie i inteligentnie wyczuwał różne sytuacje i historie, że rezonował krytycznie i czujnie obserwował świat, dopisywał mu humor i dowcip (ten mocno zjadliwy jak najbardziej), że nawet zakochał się w koleżance ze studiów, że gdyby nie ta nieszczęśliwa miłość, to może inaczej potoczyłaby się jego alternatywna ścieżka seksualności. Przypominam sobie jedną z największych naszych akcji, kiedy wraz z dzisiejszym zmęczonym życiem szefem warszawskich ekologów uprawiałem pod bacznym i opiekuńczym okiem Tadka zimowy i uliczny streaking o północy, który o mało nie zakończył się poważnym wypadkiem, ale i groteskowym zajściem w jego wieżowcu: wracając nago, zadzwoniłem do sąsiadów na parterze, otworzył facet, który widząc mnie takiego „nieubranego”, wymierzył mi siarczysty policzek, który przyjął (ja się uchyliłem i pobiegłem schodami na kolejne piętro) zaskoczony Tadzio, stojący za mną z kożuchem swoim dla mnie. Tak to bawiliśmy się w upojnych czasach studenckich w okresie pierwszego PRL. No i studiowaliśmy z autentycznym zapałem. Tadek nawet poszedł na drugi fakultet – filozofię. Kiedy postanowiłem skończyć z tym smutnym życiem z powodu „tragicznej miłości” i jechałem popełnić na sobie zbrodnię utopienia aż w Bałtyku, to Tadzio, widząc mnie słabo odzianego i skrajnie odurzonego, pożyczył mi prawdziwie skórzane rękawiczki, które po tygodniu mu nienaruszone zwróciłem cały i zdrowy, nawet wyschnięty i trzeźwy! Taki z niego był prawdziwy przyjaciel! Ale potrafił też być impertynencki, zimny, wyrachowany.

Lubił ćwiczyć swój mózg, wielką satysfakcję dawały mu różne ćwiczenia translatorskie np. barokowej poezji francuskiej. Nikt z nim nie mógł się równać, przynajmniej w naszym koleżeństwie. Bodajże w 1975 roku Henryk Skwarczyński (szybko czmychnął na emigrację) zebrał kilku z nas (Tadka, mnie, Piotrka Stasińskiego, Waldka Wojnara…) i stworzyliśmy (chyba wtedy pierwsze na uniwerku, a na pewno jedyne) niezależne pismo literackie „Efemeryda”. Jeden numer szczególnie był pięknie wydany (w kilku egzemplarzach), co chyba nadzorował Tadeusz (przepisywanie na kolorowych papierach, kalkach…).

Komendant bardzo szybko debiutował w „Nowym Wyrazie” esejem o Wojaczku z użyciem spekulacyjnej skali interpretacyjnej. Mnie zainteresowało to, że poeta-samobój tak go pochłonął, a nie np. intelektualizujący zaangażowanie Barańczak. Dało mi to do myślenia, a jego dalsze, poniekąd dramatyczne i skomplikowane życie uczuciowe (źródłowa kwestia samooceny i samoakceptacji?) potwierdzało moje przypuszczenia o cholernie złożonej i niejednoznacznej osobowości Tadeusza Komendanta, którego lubiłem i ceniłem, o którym przez lata dobrze myślałem, chociaż w ostatnim dziesięcioleciu w ogóle się nie widywaliśmy (poza wymianą mejli, w tym roku już nie odpowiedział).

O mnie lubił powtarzać, że byłem jedynym z naszego studencko-polonistycznego środowiska, który świadomie zdecydował się opuścić stolicę. Jak wiadomo, zamieszkanie w niej nie było takie proste: trzeba było być na stałe zameldowanym, aby dostać pracę, a pracę tylko w przypadku stałego zamieszkania i tak w kółko. Oczywiście można to było obejść, zatrudniając się w Służbie Bezpieczeństwa, cenzurze, milicji itp. Wisiały takie zaproszenia na tablicy ogłoszeń na wydziale. Co najmniej jeden z naszych dalszych kolegów skorzystał. I to warszawiak, aby poprawić sobie warunki mieszkaniowe. Można było też (z trudem, bo z trudem) starać się o studia doktoranckie, co uczyniła moja siostra Barbara. Ja chciałem ruszyć w Polskę, co po pewnych perypetiach po roku i tak zaprowadziło mnie z Zakopanego, Krakowa i Wrocławia do rodzinnego i zapyziałego Olsztyna.

Umieramy samotnie. Mam kilka mejli od Tadeusza, kiedy poważnie i, jak się okazało, śmiertelnie zachorował. Nie dawał sobie żadnych szans na wyleczenie. Sprawy eschatologiczne zawsze go zajmowały, ale na swój przewrotny i erudycyjny sposób. Wyznaję teorię, że umierający mózg albo umysł podsuwa nam w ostatniej chwili zbawcze obrazy naszej wieczności. To nie teologia, ale psychologia, jakże łaskawa. I wiem, że Tadzio tego pocieszenia doświadczył, tego pogodzenia ze sobą i życiem, bo wiem, że na to zasłużył i do tego dążył.

Niewykluczone, że Komendant pojawi się w stolicy naszego kraju 11 listopada i wysiądzie na stacji Demokracja LGBT.

5 VIII 2019

WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.