Znaliśmy się, by tak rzec, na dystans. Zrecenzowałem bardzo entuzjastycznie jego książkę o Foucaulcie, on pisał o moich rzeczach w felietonach w „Gazecie Wyborczej” (która po jego śmierci nawet nie wspomniała, że należał do jej autorów), nazywając mnie w jednym z nich, jeśli dobrze pamiętam, „liberalną ironistką”, co zapewne spowodowało, że na wiele lat przyczepiono do mnie łatkę „postmodernisty”. Potem ja, w imię intelektualnej przyjaźni, podważyłem jego translatorskie ustalenia wprowadzone do książeczki Foucaulta o Magritcie (czy tak po polsku Magritte się odmienia?), on, w imię tej samej przyjaźni, zgodził się ze mną, w co nie mogłem uwierzyć, znając kurczowe przywiązanie polskich tłumaczy do własnych pomysłów. W domu u niego byłem bodaj raz. Był ogromnie dumny ze swoich kwiatów na balkonie, za które dostał osiedlowe wyróżnienie, co dziś, kiedy sam kwiaty hoduję, doceniam jeszcze bardziej niż ongiś. Ogromnie też był dumny ze swoich starannie opracowywanych żartów-konceptów, którymi strzelał podczas prywatnych rozmów i publicznych wystąpień. Pamiętam, jak na którejś z literaturoznawczych konferencji przytoczył z opowieści Edgara Allana Poe ptasi okrzyk będący znakiem przerażenia (tekeli-li) i dumnym spojrzeniem znad uśmiechniętych wąsów lustrował salę, czy wszyscy pojęli aluzję do Roberta Tekielego. Pojęli niektórzy.
Ale wracam do kroniki eseju, która po polsku nie miała okazji się ukazać. Poniżej, by sprawić przyjemność cieniowi, daję cały wpis Tadeuszowi poświęcony, w tej postaci, w jakiej został na niemiecki przełożony, łącznie z moim ulubionym kawałkiem jego prozy, w którym, tak mi się wówczas zdawało i zdaje dziś, łatwo można odgadnąć aluzje do samego pisarza, który nigdy nie stronił od mniej lub bardziej zawoalowanej autobiograficzności. Proszę pamiętać: w 1999 roku Komendant wciąż jeszcze tłumaczył Słowa i rzeczy (Rosiek wyda je kilka lat później) i nie zabrał się jeszcze do wielu tekstów, które, jak słynna książka o Don Kichocie, nad którą pracował przez dekady, nigdy już się nie ukażą. Zwróćmy uwagę na kontekst historyczny, w którym Komendant zaczął pisać o Foucaulcie: zawsze był nie na czasie, wbrew czasowi, nie w czas.
– Edward Stachura drukuje w „Twórczości” Fabula rasa (rzecz o egoizmie)
– Dwie książki Ryszarda Kapuścińskiego: traktat o despotyzmie Cesarz i zbiór reportaży Wojna futbolowa.
– Józef Hen pisze biografię ojca wszystkich eseistów: Ja, Michał z Montaigne…
– Ryszard Przybylski publikuje dwie książki: Ogrody romantyków i To jest klasycyzm.
– Maria Danilewicz-Zielińska przedstawia pierwszą indywidualną syntezę literatury emigracyjnej: Szkice o literaturze emigracyjnej.
– Wielki tom Romantyzm i historia Marii Janion i Marii Żmigrodzkiej.
– W podziemiu ukazują się pośmiertnie fragmenty Rozważań o wojnie domowej historyka Pawła Jasienicy.
– Bić się czy nie bić? – esej Tomasza Łubieńskiego o polskich powstaniach.
eseista, krytyk literacki, tłumacz.
Ur. 14.10.1952. Absolwent polonistyki warszawskiej. Debiutował w 1973 roku w „Nowym Wyrazie” szkicem o Rafale Wojaczku. Opublikował zbiór esejów Zostaje kantyczka. Szkice z pogranicza czasów (1987, wydanie drugoobiegowe), esej monograficzny Władze dyskursu. Michel Foucault w poszukiwaniu Siebie (1994, nagroda „Literatury na Świecie”), prozę Lustro i kamień. Prywatny sylogizm (1994, pierwodruk w „Twórczości” 1990) oraz tom esejów Upadły czas. Sześć esejów i pół (1996). Tłumaczył m.in. Opowieści okrągłego stołu (1987), teksty Bataille’a, Sollersa, Derridy, Blanchota, Barthesa, Nadzorować i karać oraz Historię seksualności Foucaulta. Jest redaktorem miesięcznika literackiego „Twórczość” i pracownikiem naukowym Uniwersytetu Warszawskiego. Na łamach literackiego dodatku do „Gazety Wyborczej” ogłasza regularnie esej w rubryce Odrzucone przypisy.
Foucault trzykrotnie będzie próbował wyrównać fałd, trzykrotnie – bo kogut pieje trzy razy i gasną trzy świece – spróbuje coś zrobić ze Sobą.
Po raz drugi za sprawą władzy. Książkę o więzieniu i Wolę wiedzy przenika niewypowiedziane założenie: człowiek jest zasadniczo bezgrzeszny, nie ma i nigdy nie było grzechu pierworodnego i tylko zewnętrzne warunki, machinacje władzy, czynią zeń to, czym jest. Ale niebawem okazuje się, że owo wyrównanie fałdu prowadzi prostą drogą do anarchii, a to, co wydawało się świadczyć o uwięzieniu człowieka – kabotyńskie odwrócenie wiekowej formuły „dusza więzieniem ciała” – jest owym drobiazgiem, o którym subtelny intelektualista woli nie pamiętać: sumieniem.
Wiele razy próbowałem stworzyć na własny użytek psychologiczny portret Foucaulta. Dziś myślę, że wiem: jego niespożyta aktywność była desperacką próbą przebicia tej szyby (wyrównania tego fałdu), która oddzielała go od świata. Foucault, choć w swoim czasie przeciwstawiany Sartre’owi, cały czas próbował powstrzymać sartre’owskie mdłości. Dopóki nie uświadomił sobie, że więzienie jest tylko w nim i jedyne, co możemy, to ozdabiać pornograficznymi zdjęciami i wygrzebanymi po antykwariatach rycinami ściany własnego więzienia. To znaczy – estetyzować Siebie. To trzecie wyrównywanie fałdu, który okazał się niezbędny.
Właściwie estetyzował siebie od samego początku, choć dopiero na końcu swej drogi – gdy umierał na współczesny odpowiednik dżumy – być może wiedział, że łamanie tylu stołków i rozbijanie tylu talerzy było w gruncie rzeczy niepotrzebne.