To była zgroza z punktu widzenia BHP, ale i „stara szkoła” wymiany myśli. Ów papieros z filtrem może wydawać się rekwizytem czy słabością wobec nałogu. Jednak właśnie on przypomina o jednym ze sposobów praktykowania namiętności pracy myślowej razem.
Nie był to bowiem dowód na „arogancję elit”, jak to jest dziś określać à la mode, lecz nawyk gorących dyskusji z czasów seminariów domowych w Polsce Ludowej. Nieformalnych, choć regularnych spotkań, które odbywały się choćby w domu profesora Jerzego Jedlickiego. Tam przy ulicy Balonowej w Warszawie – poza tym, że sięgano po papierosy i alkohol – debatowano na serio, czyli bez sztucznych ram czasowych, bez owych akademickich rygorów półtorej godziny, ale aż do zmęczenia tematu i wycieńczenia osób. Mówiono mądrze, mówiono mniej mądrze, ale z takich spotkań rodziły się środowiska i ważne czasopisma. W imię wysiłku intelektualnego na serio, namiętnego i poza cenzurą, ale także poza murami uniwersytetu, granice instytucjonalne traciły na znaczeniu. Całą ich konwencjonalność widziano jak na dłoni.
Wszystko to przypomina się właśnie teraz, gdy do naszych rąk trafia ostatnia książka Marcina Króla Pakuję walizkę. Dla porządku odnotujmy, że na zawartość publikacji składa się tytułowy, dłuższy esej oraz zebrane wpisy z mediów społecznościowych od 5 kwietnia do 25 października 2020 roku, czyli z czasu pandemii
I rzeczywiście – jak widać na przykładzie Marcina Króla – otwieramy dowolny tom esejów z czasów Polski Ludowej i przypominamy sobie, jak to wybitni eseiści prowadzili wyrafinowane gry z cenzurą i mrugali okiem do odbiorców. Teksty polityczne ubierano w kostium historii. Licząc na inteligencję czytelników, zadawano zasadnicze pytania o sens istnienia wspólnoty narodowej w warunkach państw „demokracji ludowej”. Ezopowe wysiłki przynosiły teksty gęste, nierzadko erudycyjne, czasem wybitne. Cenzura wymuszała wznoszenie się na wyższe poziomy abstrakcji, unikanie aktualności politycznych czy dosłowności, o wulgarności w ogóle nie wspominając. Owe starania niektórym tekstom zapewniły na tle polskiej kultury status, jak się wydaje, ponadczasowy. Obok Bohdana Cywińskiego Rodowodów niepokornych, Andrzeja Kijowskiego tomu Listopadowy wieczór czy Klasycyzmu Ryszarda Przybylskiego na pewno należy podkreślić wyjątkowość przemyśleń i elegancję stylu właśnie „prób” Marcina Króla, poczynając od tomu Sylwetki polityczne XIX wieku, którego współautorem był Wojciech Karpiński, Stylów politycznego myślenia czy arcyciekawych esejów z lat 1974–1980 z Ładu utajonego.
Na końcu drogi intelektualnej Marcina Króla znajdują się zaś wspomniane wpisy z czasów pandemii zebrane w Pakuję walizkę. W roku 2020 można było w mediach społecznościowych otwarcie manifestować własne przekonania polityczne, sympatie i antypatie. Bez erudycyjnych ozdobników wdawać się w publiczne polemiki z osobami, których nie znamy i nie poznamy. Bez skrępowania przekraczać granice tego, co publiczne i prywatne itd. Po latach spędzonych w PRL i chaosie
W roku 2020 wpisy profesora często gotowały się od politycznych emocji. Nie brakuje gorzkich sformułowań na temat stanu państwa polskiego w
Jakże kontrastuje to z marzeniami o jakiejkolwiek suwerenności przed laty! Snami o niezależności kraju choćby i niepełnej, o pragnieniu zrozumienia polskiej „sytuacji wyboru” w PRL czy nawet gotowości do taktycznej zgody na kompromisy ze znienawidzoną władzą, jak wtedy gdy w 1986 roku nad kotletem mielonym Marcin Król negocjował z Jerzym Urbanem wydawanie legalnego czasopisma idei.
Gdy stawiamy na półce pożegnalną książkę profesora obok wcześniejszych publikacji, uderza nas, że oto możemy zobaczyć, jak następowało intelektualne przechodzenie z „kultury podległości” do „kultury niepodległości”, w jaki dokładnie sposób odbywała się droga od fantazjowań o życiu w wolnym kraju do rzeczywistej realizacji tego marzenia po 1989 roku. W
[…]
[Dalszy ciąg w numerze.]