01/2024

Zbigniew Mentzel

Paweł

Okropna wiadomość. Okropna. Paweł Huelle nie żyje. Kiedy umarł? Nie znamy dokładnej daty. Pawła znaleziono martwego w zamkniętym mieszkaniu. Ktoś z rodziny to potwierdził i wiadomość zaczęła się rozchodzić. 27 listopada 2023. Żal. Żal po Pawle. Był chyba najwybitniejszym pisarzem polskim ostatnich lat trzydziestu paru. Miał rację jeden z jego przyjaciół, mówiąc, że gdyby Paweł kilku rzeczy w życiu nie zaniedbał, mógłby dostać Nobla. Tak, mógłby. Jestem o tym przekonany. Pamiętam, jak na Targach Książki we Frankfurcie zachodni wydawcy z najbardziej prestiżowych oficyn ustawiali się w kolejce po prawa do jego książek.


*
Z trudnym do wymówienia nazwiskiem „Huelle” zetknąłem się po raz pierwszy w roku 1981. Paweł studiował polonistykę na Uniwersytecie Gdańskim. Maria Janion prowadziła tam wówczas swoje słynne kolokwia. Kiedy, dla odmiany w Warszawie, zorganizowała sympozjum o późnej twórczości Juliusza Słowackiego, Paweł chciał w nim uczestniczyć. W mistycznych utworach poety ciekawiła go wizja Ukrainy i jej związek z historią Polski. Zastanawiał się, jaką tajemniczą prawdę, jaki ukryty znak Ukraina ma Polsce do przekazania. Wypowiedź Pawła można było potraktować jako zawoalowaną polemikę z Czesławem Miłoszem. Późną twórczość Słowackiego Miłosz uznawał w dużej mierze za „właściwie nieczytelną”, a historiozoficzne i religijne wizje poety traktował jak „rozlazłą, rozpływającą się substancję”. Paweł był odmiennego zdania. Odważnie je przedstawiał ze swadą i erudycją imponującą u dwudziestolatka. Na zapis jego wypowiedzi natrafiłem w książce z materiałami sympozjum.


*
Sześć lat później usłyszałem o debiucie literackim Pawła. Legendarna już dzisiaj powieść Weiser Dawidek w trzydziestą rocznicę urodzin autora ukazała się nakładem Wydawnictwa Morskiego. Z kilkunastu wydań, jakich Weiser… się doczekał, do tamtego mam największy sentyment. Paweł sam zaprojektował okładkę z fotografią kamiennego mostu nad Strzyżą w Gdańsku‑Wrzeszczu. Na moście majaczyła jakaś niewyraźna postać. Na tej samej fotografii, z tyłu książki, most był pusty.

W Warszawie Weisera… długo szukałem po księgarniach. W końcu książkę zdobyłem i wracając do domu zatłoczonym autobusem, od razu otworzyłem, ciekawy, jakie jest jej pierwsze zdanie. „Właściwie jak to się stało, jak do tego doszło, że staliśmy we trójkę w gabinecie dyrektora szkoły, mając uszy pełne złowrogich słów: «protokół», «przesłuchanie», «przysięga», jak to się zdarzyło, że tak po prostu i zwyczajnie z normalnych uczniów i dzieci staliśmy się oto po raz pierwszy oskarżonymi…”. Obiecujący początek. Nie przestawałem czytać, w domu czytałem dalej, aż do ostatniego słowa. Ta powieść musiała być pisana w natchnieniu. „Książka tak dobra – powiedział ktoś – że aż budzi lęk”. Historia oficjalnego śledztwa prowadzonego w 1957 roku na Wybrzeżu w sprawie zaginięcia Dawida Weisera, chłopca o nieznanym, prawdopodobnie żydowskim pochodzeniu, splata się z historią prywatnego dochodzenia, jakie po latach podejmuje w tej sprawie jeden z jego rówieśników i „wyznawców”. Kim naprawdę był Weiser, który swoim kolegom – synom robotników z Gdańskiej Stoczni – wciąż jawił się jako ktoś inny? A przede wszystkim, co się z nim stało? Paweł nie dawał na te pytania odpowiedzi. Czytelnik musiał szukać ich sam. Byłem zachwycony. Wiernie odtworzona rzeczywistość i metafizyczny wymiar – taką właśnie literaturę cenię najbardziej.

*
Zbudowany sukcesem pierwszej książki (entuzjastycznie pisał o niej między innymi nieskory do pochwał Jan Błoński) Paweł pojawił się w krakowskim Klubie Inteligencji Katolickiej, gdzie tłumy bywalców wysłuchiwały co dwa miesiące „mówionego” czasopisma literackiego „Na Głos”. Ku mojemu zdziwieniu nie czytał tam fragmentów nowej prozy, tylko wiersze. Bardzo dobre wiersze.

Pierwszy raz rozmawiałem z nim na Wybrzeżu. Na plaży w Sopocie pokazał mi swoje ulubione miejsce, daleko od mola. Rozmowa nie była udana. Dwa czujne psy obwąchiwały się nawzajem. Paweł robił wrażenie nazbyt na sobie skupionego, był bardzo nieufny. Jako pisarz znał swoją wartość i chyba obawiał się, że spotka go lekceważenie. Wkrótce lody zostały między nami przełamane.

Drugą, wydaną tym razem w londyńskim Pulsie, książkę Pawła, Opowiadania na czas przeprowadzki, sam przygotowywałem do druku. Paweł nie obniżył poziomu, co często zdarza się po błyskotliwym debiucie. Opowiadania były świetne, dwóch pierwszych nie waham się nazwać arcydziełami. Zwłaszcza drugie, Winniczki, kałuże, deszcz, mogłoby być ozdobą każdej współczesnej antologii najpiękniejszych opowiadań świata.

Co to opowiadanie mówi o swoim twórcy? Przenosimy się raz jeszcze do matecznika Pawła. Gdańsk‑Wrzeszcz, nieopodal kościoła Zmartwychwstańców. Deszczowe, parne lato. Narrator, kilkunastoletni chłopiec, jest „samotny i szczęśliwy”. Jego ojciec, inżynier wyrzucony z pracy w Stoczni za nieprawomyślność też jest samotny, ale na szczęśliwego nie wygląda. Żeby utrzymać rodzinę, podejmuje się różnych zajęć: z początku sprząta kolejowy dworzec, później zbiera kupowane na eksport do Francji ślimaki winniczki. Syn zaczyna mu pomagać, przeczuwając, że nie będzie to tylko zwykłe zarabianie pieniędzy. Któregoś dnia obaj szukają winniczków na wzgórzach Emaus (historycznym osiedlu w Gdańsku). Chłopcu przypomina się biblijna opowieść o drodze do Emaus, po której razem ze swoimi uczniami szedł nierozpoznany przez nich, zmartwychwstały Chrystus. „– Czy sądzisz, że mógł tędy przechodzić? – zapytałem ojca, a wtedy on, zamyślony głęboko, oderwał wzrok od liści, trawy i winniczków, i mówił spokojnym głosem, że wszystko jest możliwe […] równie dobrze można widzieć coś, co nie istnieje, jak nie widzieć czegoś, co właśnie istnieje […]. Ale rozumiesz – ślimak powędrował do koszyka i poczułem dłoń ojca na ramieniu – że istnieje ktoś, kto dba, abyśmy nie błądzili. Kto wskazuje drogę. – Bóg? – zapytałem?”

Oczekiwanie na znaki dane przez Boga wyczuwalne jest prawie w każdym utworze, jaki Paweł napisał. Bóg istnieje, ale Bóg milczy, a poznanie Jego natury przekracza nasze możliwości. Wszystko, co o Nim mówimy, jak Go rozumiemy, jak Go postrzegamy, jest tak samo prawdziwe jak nieprawdziwe. Zapytałem kiedyś Pawła, czy zna wydane w Polsce pisma Pseudo‑Dionizego Areopagity. Ten tajemniczy mędrzec twierdził, iż poznanie Boskiego świata może dokonywać się jedynie w mistycznej niewiedzy, a jednocześnie zadziwiał bliską pewności intuicją, że świat znany nam z doświadczenia nie jest ostateczny.

Zafascynowany zagadką niedostępnego Boga, Paweł żadnej zagadki nie dostrzegał w Kościele, zwłaszcza w jego aroganckich, butnych kapłanach, takich jak prałat Henryk Jankowski, ostentacyjnie obnoszący się ze swoim bogactwem. Słuchając, jak w kapiących od złota szatach poucza on zbłąkane owieczki, Paweł nie ukrywał publicznie swego zdania, że ksiądz Jankowski „przemawia jak gauleiter, gensek, nie jak kapłan”, nie rozumie Ewangelii i przeciwstawia się nauczaniu papieskiemu. W roku 2005 prałat wytoczył Pawłowi proces o naruszenie dóbr osobistych. Przegrał go i obciążony został kosztami postępowania.

*
O czym rozmawiałem z Pawłem oprócz Pseudo‑Dionizego Areopagity i Henryka Jankowskiego? O wielu ludziach, o bardzo wielu sprawach. Rozmawialiśmy zazwyczaj przez telefon i miałem z tym pewien problem. Chodzę spać z kurami, a Paweł był nocnym markiem. Poprosiłem go w końcu stanowczo, żeby nigdy nie dzwonił do mnie po dziewiątej wieczór. Grochem o ścianę. Następnym razem zatelefonował o pierwszej w nocy. Był bardzo wzburzony. W jego ukochanym Wrzeszczu pojawiły się na murach plakaty z informacją, że w jednym z miejscowych kościołów odprawiona zostanie msza święta za spokój duszy „prawdziwego polskiego patrioty” – Eligiusza Niewiadomskiego. Informacja ta, a zwłaszcza nazwanie polskim patriotą zabójcy prezydenta Narutowicza, doprowadziła Pawła do furii. Na takie skandale nigdy nie pozostawał obojętny. Bez namysłu poszedł na komendę policji, żądając usunięcia plakatów. Oficer dyżurny nie zrozumiał, o jakiego zabójcę mu chodzi, gdzie i kiedy popełniono zbrodnię. Kiedy się dowiedział, machnął ręką: „Nie zawracaj pan głowy, to sprawa dawno przedawniona”. Mimo nocnej pory, półprzytomny z niewyspania, wysłuchałem tej opowieści ze zrozumieniem.


*
Żałuję, że nie mogę w tej chwili napisać o wszystkich książkach Pawła. Chcę to zrobić później w większym eseju o całej jego fascynującej twórczości. Esej taki – o ile mi wiadomo – dotychczas jeszcze nie powstał. Dlaczego? Paweł od dawna rozmijał się w Polsce z modą, lansowaną przez wpływowe osoby ze „środowiska”. Nie miał dobrej prasy. Pomijali go w swoich werdyktach jurorzy najważniejszych nagród literackich. Ale Paweł miał swoich wiernych czytelników, którzy potrafili go docenić. Ostatnią powieść, jaką napisał, Śpiewaj ogrody, wydawca, krakowski Znak, sprzedał w nakładzie czterdziestu tysięcy egzemplarzy!

Mówiono o nim, że w dzisiejszych czasach jest pisarzem zbyt tradycyjnym, wręcz anachronicznym, że „nie dotrzymuje kroku”. Paweł wyróżniał się brakiem pisarskiej kokieterii w stosunku do młodszych generacji. Nie schlebiał obcej mu mentalności. Nie ścigał się z nikim na popularność. Dwa dni po jego śmierci jakiś, pożal się Boże, dziennikarz „od literatury” w obłudny sposób wyraził ubolewanie, że w ostatnich dziesięciu latach „Huelle napisał tylko trzy książki”. A ile powinien? Najlepiej dziesięć, nieprawdaż? Dziennikarz częściej mógłby wtedy szperać w Internecie, by wycytować wszystko, co tylko tam wyczyta. Paweł nie znosił takich ludzi. Przygnębiał go zanik zdolności do trwałej uwagi, skupienia, czytania ze zrozumieniem, namysłu nad tym, co się przeczytało. „Nie chcę żyć w takim świecie – powiedział w jednym z ostatnich wywiadów. – Nie jest to mój świat”.

*
Autor Weisera Dawidka, arcymistrz prozy Paweł Huelle, był, jak wspomniałem, także poetą. Jeden jego wiersz z tomu Wiersze chcę na koniec przypomnieć.


To

Być może jest za nami, idzie z tyłu,

Podąża krok w krok i słychać to niczym

Kobiece obcasy, w pustej uliczce,

Wieczorem.

Może gdzieś powyżej, ale wtedy jest

Niewidzialne i tylko niektórzy mogą

Ujrzeć czasami światło.

Wówczas piszą traktaty albo milczą do śmierci

Z przerażenia. Niezwykłe muszą być takie chwile,

Niewyobrażalne wprost.

Dawniej byli tacy, którzy przez całe życie

Badali sprawę, tracili młodość, wzrok, majątek,

Ale też nie wiedzieli.

Od takich pytań można zwyczajnie oszaleć:

Jedyna pewność, to ta, że nie ma żadnej

Pociechy ani odpowiedzi.

Paweł Huelle: Weiser Dawidek.
Wydawnictwo Morskie,
Gdańsk 1987, s. 216.
WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.