Nieśmiało, ale coraz wyraźniej szkicuje autor „kwadrat pobliskich ulic” miasta, które okazuje się nadrzędnym tematem tej poezji na kolejne dwadzieścia lat, na kolejne osiem książek poetyckich. Podawane w pierwszych tomach drobne szczegóły architektoniczne są niewystarczające, aby odgadnąć, o pejzaż którego miasta chodzi. Manekiny z wystaw sklepowych (Wybuch), usypiska śmieci (Odpływ) czy stare kamienice (Śmieci) można znaleźć w każdej większej aglomeracji. Znając chociażby pobieżnie biogram autora tych liryków, czytelnik może domyślać się, że chodzi o Łódź, ale dopiero wiersz Chojny, Komorniki (z tomu Księga meldunkowa) ostatecznie te przypuszczenia potwierdza – Chojny to nazwa łódzkiego osiedla. To przede wszystkim Łódź, którą Maciej Robert wydobywa z odmętów przeszłości. W pewnej chwili swojego życia (nie ma pewności, kiedy dokładnie) zaczyna miasto widzieć wyraźniej i nie jest to bynajmniej krzepiący obraz: „To miasto jest muszlą, wapiennym szkieletem / wywleczonym na zewnątrz. Jest ruiną wypraną // z wszelkiej melancholii. Czernią raczej czy żółcią? / Wrakowiskiem, siedzibą błądzących ciał, szukających // resztek trawionych we wnętrzu ssaka” (55). A więc nie tylko miejsce odgrywa w poezji autora Nautilusa kluczową rolę, lecz także czas, który jest tej przestrzeni i – co może ważniejsze – jej postrzegania architektem. Miejskie obrazki poeta przywołuje czasem ze wspomnień swoich, czasem z cudzych, ale – jak podkreślał to w rozmowie z Karolem Maliszewskim – temat zawsze jest odpryskiem doświadczenia.
Czas jest siłą napędową zmian, które powoduje zarówno w ludziach, jak i w samym mieście, jest falą, która podmywa brzegi tego miasta, doprowadzając do jego erozji. Zmiany mają przeważnie charakter dewastujący. Ludzie porzucają dawne hierarchie wartości, podstawowe normy społeczne odchodzą w zapomnienie, co przejawia się w różnego rodzaju patologiach – brutalizacji dziecięcych zabaw, bezdomnych paradujących w samych majtkach czy kobietach sikających prosto na asfalt (Chojny, Komorniki). Dezintegracji podlega ciało, czego przykładem jest obecny w wielu wierszach motyw choroby i śmierci ojca (Seans, Można się do mnie zwracać po imieniu). Wraz z dojrzałością wzrasta świadomość śmierci i wszechogarniający pesymizm: „Łatwiej jest mi teraz uwierzyć w śmierć niż w życie, / łatwiej przyjąć ostry smród gnijącego ciała niż blask / zmartwychwstania” (To samo co zwykle, tak samo jak zawsze). Wśród ogólnej martwoty i rezygnacji zdarzają się wyjątki. Jednym z nich jest pojawienie się dziecka (Dziecko, Trzylatek). Na przestrzeni kolejnych tomów ukazana została swoista cyrkulacja pokoleniowa – dziecko‑syn staje się ojcem dziecka. Bohater tych wierszy, jak wszystko wokół, starzeje się. Dewastacji ulega także samo miasto – wypala się ono (To samo co zwykle, tak samo jak zawsze), obraca w ruinę, „pleni się wszędzie / kartograficzna pustka” (Kollaps). To przestrzeń „z namokłej dykty”, „miasto‑amonit” (55). Za pars pro toto miasta może posłużyć stara kamienica, która w końcu runie, „a resztkami rynien popłyną strużki gruzu” (Śmieci).
Akwatyczne tropy uzupełniam o figurę fali. U Macieja Roberta falują trawy (Połowy), faluje powietrze (Akwaria), fale drgają (Imiona), poeta pisze o falującym tłuszczu (Odpływ), falistej blasze (Graty), zielonej fali (Noce i dzień), falach uderzeniowych (Wybuch), falujących chorągiewkach, fali za falą („Tu mnie wrzucono, fala za falą, ahoj kapitanie!” – 2). Jeden z wierszy (z tomu Superorganizm) zatytułowany jest Fale. Innym powtarzającym się kluczowym motywem tej poezji jest na poły „akwatyczny” śnieg – towarzyszy czytelnikowi Skontrum od początku, od tomu pierwszego do ostatniego (który notabene tak właśnie został zatytułowany: Śnieg), często występuje w pobliżu zamarzniętych zbiorników wodnych czy kałuż. Śnieg i lód symbolizują przede wszystkim śmierć. Lód topi się i odtajnia truchło zdechłego psa (Imiona); zamarznięta deska przerzucona przez kałużę jest jak drzazga wbita pod naskórek (Luka); śnieg pożera groby, depcze liście, gasi znicze, pochyla krzyż (Przejście). Jakże często staje się oksymoronem – biały, czysty jest jednocześnie symbolem brudu moralnego (Śnieg). W ogóle tomy Roberta „nasiąknięte” są wodą, nie tylko deszczem lub śniegiem, przepełnione „wilgocią”. W miejskiej przestrzeni wilgoć skonfrontowana zostaje z betonem: „obok gniją / zeskrobane łuski chodnikowych płyt” (Kollaps).
[…]
[Dalszy ciąg można przeczytać w numerze.]