04/2024

Kamil K. Pilichiewicz

Periplus. Miasto moje, a w nim…

„kwadrat pobliskich ulic”
Wpierw pokój, „na razie zarys / ciała pod białą pościelą, pognieciony kształt”, między paskami żaluzji warstwy chmur, deszcz (Epos, początek). Potem już mniej niewinne Święto wiosny – sztandary, palenie kukieł i dym, który „na długo przyklei się do okien swym tłuszczem”. Następnie migawki na stacji kolejowej (a tory i pociągi będą towarzyszyć poecie jeszcze długo). Kolejna liryczna notatka dotyczy końca sierpnia – jakiegoś dalekiego, zamierzchłego, jak się wydaje, sierpnia, kiedy „przez uchylone okno świat wdarł się tu tylko po to, / by na szerokim parapecie urządzić sobie cmentarz”. A więc znowu okno, przez które wdziera się świat. Każdy kolejny wiersz uchyla to metaforyczne okno bardziej, poszerza czytelniczą perspektywę. Zauważalne są cykliczne zmiany w przyrodzie, następowanie po sobie pór roku, wreszcie coraz wyraźniejszą kreską słowa zarysowują się szczegóły architektoniczne. Podmiot od szczegółu przechodzi do ogółu, swoim lirycznym okiem ogarnia całość. Tą całością jest miasto: „Koniec świata zastaje mnie właśnie teraz, tutaj / miasto wypala się ostatecznie, umiera i zwija się / w kłębek, wystawiając na zewnątrz wyślizgany / asfalt” (To samo co zwykle, tak samo jak zawsze). Koniec świata wieńczy tom pierwszy, tom pierwszy rozpoczyna „topielczą odyseję” – jak ją nazywa Jakub Skurtys, autor wyboru i posłowia (Obliteracje) do Skontrum Macieja Roberta.

Nieśmiało, ale coraz wyraźniej szkicuje autor „kwadrat pobliskich ulic” miasta, które okazuje się nadrzędnym tematem tej poezji na kolejne dwadzieścia lat, na kolejne osiem książek poetyckich. Podawane w pierwszych tomach drobne szczegóły architektoniczne są niewystarczające, aby odgadnąć, o pejzaż którego miasta chodzi. Manekiny z wystaw sklepowych (Wybuch), usypiska śmieci (Odpływ) czy stare kamienice (Śmieci) można znaleźć w każdej większej aglomeracji. Znając chociażby pobieżnie biogram autora tych liryków, czytelnik może domyślać się, że chodzi o Łódź, ale dopiero wiersz Chojny, Komorniki (z tomu Księga meldunkowa) ostatecznie te przypuszczenia potwierdza – Chojny to nazwa łódzkiego osiedla. To przede wszystkim Łódź, którą Maciej Robert wydobywa z odmętów przeszłości. W pewnej chwili swojego życia (nie ma pewności, kiedy dokładnie) zaczyna miasto widzieć wyraźniej i nie jest to bynajmniej krzepiący obraz: „To miasto jest muszlą, wapiennym szkieletem / wywleczonym na zewnątrz. Jest ruiną wypraną // z wszelkiej melancholii. Czernią raczej czy żółcią? / Wrakowiskiem, siedzibą błądzących ciał, szukających // resztek trawionych we wnętrzu ssaka” (55). A więc nie tylko miejsce odgrywa w poezji autora Nautilusa kluczową rolę, lecz także czas, który jest tej przestrzeni i – co może ważniejsze – jej postrzegania architektem. Miejskie obrazki poeta przywołuje czasem ze wspomnień swoich, czasem z cudzych, ale – jak podkreślał to w rozmowie z Karolem Maliszewskim – temat zawsze jest odpryskiem doświadczenia.

„wszystko zaczęło się kruszyć”
Początkowe wiersze w Porze deszczu zdają się być migawkami‑obrazkami z przeszłości, jakby przefiltrowanymi przez dziecięce oko. W późniejszych tomach także zdarzają się epizody z dzieciństwa, opisywanego przez silnie zmetaforyzowany konkret: „ciemne i sztywne od potu płachty prześcieradeł” (Monolog: Noc w muzeum). Tamten chłopiec chciał „przeczytać świat” (89), dziś wspomina czasy trampek na tyle chodliwych, „że trzeba było / w podeszwie wyryć swoje nazwisko” (Wizja lokalna) i tornistrów „zamiast słupków” (Tobół). Miejski rytm wyznaczany jest w pewnym stopniu przez cykliczność przyrody. Powrót do przeszłości następuje też innymi ścieżkami formalnymi, na przykład poprzez ekfrazę (w dosłownym znaczeniu tego słowa – z greckiego ekphrasis znaczy ‘dokładny opis’) fotografii sprzed lat (Segregowanie fotografii).

Czas jest siłą napędową zmian, które powoduje zarówno w ludziach, jak i w samym mieście, jest falą, która podmywa brzegi tego miasta, doprowadzając do jego erozji. Zmiany mają przeważnie charakter dewastujący. Ludzie porzucają dawne hierarchie wartości, podstawowe normy społeczne odchodzą w zapomnienie, co przejawia się w różnego rodzaju patologiach – brutalizacji dziecięcych zabaw, bezdomnych paradujących w samych majtkach czy kobietach sikających prosto na asfalt (Chojny, Komorniki). Dezintegracji podlega ciało, czego przykładem jest obecny w wielu wierszach motyw choroby i śmierci ojca (Seans, Można się do mnie zwracać po imieniu). Wraz z dojrzałością wzrasta świadomość śmierci i wszechogarniający pesymizm: „Łatwiej jest mi teraz uwierzyć w śmierć niż w życie, / łatwiej przyjąć ostry smród gnijącego ciała niż blask / zmartwychwstania” (To samo co zwykle, tak samo jak zawsze). Wśród ogólnej martwoty i rezygnacji zdarzają się wyjątki. Jednym z nich jest pojawienie się dziecka (Dziecko, Trzylatek). Na przestrzeni kolejnych tomów ukazana została swoista cyrkulacja pokoleniowa – dziecko‑syn staje się ojcem dziecka. Bohater tych wierszy, jak wszystko wokół, starzeje się. Dewastacji ulega także samo miasto – wypala się ono (To samo co zwykle, tak samo jak zawsze), obraca w ruinę, „pleni się wszędzie / kartograficzna pustka” (Kollaps). To przestrzeń „z namokłej dykty”, „miasto‑amonit” (55). Za pars pro toto miasta może posłużyć stara kamienica, która w końcu runie, „a resztkami rynien popłyną strużki gruzu” (Śmieci).

„stąd tryskają źródła”
Miasto Macieja Roberta pełne jest tropów, powtarzających się figur, obrazowań, które wynikają jedne z drugich, są od siebie zależne, tworzą spójną całość. W pierwszych wierszach autora Pory deszczu jest, paradoksalnie, wiele światła. Ale światło to jest niepełne, zgaszone, jak „przydymiony blask w ciemni” (Przesilenie [II]). Z czasem schodzi na drugi, a nawet trzeci plan na rzecz rozsianych po wszystkich tomach – co zauważa Skurtys – akwatycznych tropów, figur łodzi, statków, które „łącznie z dryfującym i powoli tonącym narratorem Nautilusa oraz utopionym w alkoholowej drzemce bohaterem Demologos, nie mają w sobie nic z mitycznej Arki”.

Akwatyczne tropy uzupełniam o figurę fali. U Macieja Roberta falują trawy (Połowy), faluje powietrze (Akwaria), fale drgają (Imiona), poeta pisze o falującym tłuszczu (Odpływ), falistej blasze (Graty), zielonej fali (Noce i dzień), falach uderzeniowych (Wybuch), falujących chorągiewkach, fali za falą („Tu mnie wrzucono, fala za falą, ahoj kapitanie!” – 2). Jeden z wierszy (z tomu Superorganizm) zatytułowany jest Fale. Innym powtarzającym się kluczowym motywem tej poezji jest na poły „akwatyczny” śnieg – towarzyszy czytelnikowi Skontrum od początku, od tomu pierwszego do ostatniego (który notabene tak właśnie został zatytułowany: Śnieg), często występuje w pobliżu zamarzniętych zbiorników wodnych czy kałuż. Śnieg i lód symbolizują przede wszystkim śmierć. Lód topi się i odtajnia truchło zdechłego psa (Imiona); zamarznięta deska przerzucona przez kałużę jest jak drzazga wbita pod naskórek (Luka); śnieg pożera groby, depcze liście, gasi znicze, pochyla krzyż (Przejście). Jakże często staje się oksymoronem – biały, czysty jest jednocześnie symbolem brudu moralnego (Śnieg). W ogóle tomy Roberta „nasiąknięte” są wodą, nie tylko deszczem lub śniegiem, przepełnione „wilgocią”. W miejskiej przestrzeni wilgoć skonfrontowana zostaje z betonem: „obok gniją / zeskrobane łuski chodnikowych płyt” (Kollaps).

[…]


[Dalszy ciąg można przeczytać w numerze.]

Maciej Robert: Skontrum. Wybór wierszy 2003–2023.
Wybór i posłowie Jakub Skurtys.
WBPiCAK,
Poznań 2023, s. 220.
WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.