06/2021

Damian Piwowarczyk

Piękna niestałość

W książce C.S. Lewisa stary diabeł w jednym z listów przyuczał młodego, że człowiek w swojej ludzkiej kondycji potrzebuje zmian, ale niekoniecznie wszystkie wychodzą mu na dobre. Dlatego w tak genialny sposób pomyślane są pory roku, które mimo swojej zmienności stanowią otulający ludzi rytm – bezpieczny, przyjazny, w którym można się umościć, ale jednak ciągle jakoś nowy i ożywczy. Podobnie jest z poezją Elżbiety Zechenter-Spławińskiej, której wiersze przy całym swoim ładunku filozoficznym to piękny i przyjazny egzystencjalny hymn do życia, które jest „wspaniale nieprzewidywalne”. To ten rodzaj liryki, która przy swojej lekkości, eleganckiej niedbałości dotyka kwestii fundamentalnych. Przy całym swoim oszczędnym wyrafinowaniu wiersze te niosą ze sobą poważny egzystencjalny ciężar:


Święty przypadku,

zlituj się nad nami,

nie pozwól wierzyć, że jesteś rozumny,

że nas nagradzasz

albo karzesz za coś,

za co Ty tylko

mógłbyś odpowiadać

przed sobą samym

(Dobrodziejstwo niestałości)


To wiersz stanowiący poniekąd wykładnię filozoficzną autorki, która w swojej poezji, bez uszczerbku dla formy, zdołała zmieścić jednak znacznie więcej. Zechenter-Spławińska jak świat – chciałoby się sparafrazować słowa Jana Błońskiego o Czesławie Miłoszu, który też w tej poezji się przewija, ale o tym za chwilę. W liryce poetki jest i miejsce na Kraków jej dzieciństwa, na korowód przyjaciół i przyjaciółek oraz ich osobliwe przygody oraz na tatrzańską przyrodę. Poetka prowadzi ryzykowną grę, bo wystarczy jedno omsknięcie ręki i mniej nośna metafora, a katastrofa gotowa. Nic takiego się nie dzieje, wiersze autorki nie degenerują się w płaską melancholię. Dalej próbuje nazywać świat na swoich artystycznych warunkach, choć ze świadomością, że dysponuje narzędziem jednak cokolwiek niedoskonałym:

Rzeczy i słowa

bawią się z nami w chowanego.

Ale nawet najlepsza zabawa,

męczy,

gdy trwa za długo.

(⁂[Rzeczy i słowa])


W tym obszernym zbiorze wierszy i miniaturowych poetyckich próz na szczególną uwagę zasługuje coś jeszcze. Poetka nie ma złudzeń, co do ludzkiej natury. Brzmi złowieszczo, ale wydaje mi się, że communitas, również to spowodowane czytaniem i pisaniem poezji, jest według niej możliwe, a co więcej, bywa jednocześnie jakoś wyzwalające, krzepiące. A więc ludzie nie dotykają się tylko w obolałych miejscach, skazując na piekło samotności i egocentryzmu, nie są pozamykanymi w czaszkach jaźniami krzywdzącymi się nawzajem niespełnianymi obietnicami. Komunikacja, troska i bycie razem jest możliwe. Odkrycie cokolwiek odważne i potrzebne, zwłaszcza dzisiaj. Poruszająca okazuje się w tym kontekście miniaturka Czaty o pewnym wiekowym małżeństwie, w którym mąż po udanej operacji serca postanowił „resztę życia spędzić z kimś młodszym”. Zaczął spóźniać się na kolejne randki, co, jak się okazało, było symptomem choroby. „Nie, nie umieściła go w renomowanym specjalistycznym ośrodku. Opiekuje się nim sama, dzień i noc” – pisze o żonie, która cierpliwie pozostała przy mężu. To gorzka historia, poetka ma tego świadomość, ale w jej pisaniu ciągle pracuje czułość. Wiersze i prozy poetyckie tej autorki podbite są współczuciem, ale delikatnym, tak delikatnym, że czasami jakby wyparowuje nawet tytuł wierszy, bo znakomita większość z nich nie jest nazwana.

Aby nie zostać źle zrozumianym, żeby nie sprowokować zarzutów wobec tej poezji o jakąś nachalną naiwność wobec życia i ludzkiego bólu, chciałbym oprócz Czatów przytoczyć jeszcze inny wiersz, który również dotyka czegoś tak szalenie skomplikowanego, jak związek dwóch osób trwający wiele lat.

Carpe diem, mój kochany,

carpe diem,

chociaż już się nie kochamy

(Carpe diem)


Oto liryk o tyle przejmujący, że pulsuje w nim boleśnie cała ta mozolna praca uczenia się bycia ze sobą nawet w momentach dosłownie beznadziejnych. W wierszach poetki pojawił się Czesław Miłosz. Cytuje ona mój ulubiony wiersz pod tytułem Jasności promieniste. To jeden z tych utworów, który przy swojej wyrafinowanej prostocie chwyta za serce i dotyka tego, co w nim najprostsze i najczystsze, dotyka czegoś, co po chwili wzruszenia chce się nazwać naiwnym, ale jednak aura Miłosza, jego arcybiografii obejmującej dwie wojny, rewolucje i parę innych punktów zwrotnych w historii świata nie pozwala. Krzywdzące byłyby zestawienia poezji Elżbiety Zechenter-Spławińskiej z Miłoszem oraz z Szymborską, która też w pewnym sensie patronuje tej poezji. Naturalnie, kleją się do wyobraźni podobne porównania, zwłaszcza po lekturze takich wierszy jak Dziewanny czy Prezent przechodni błyskają w głowie jeszcze mocniej.

Obiegowy żeton recenzencki, obracany w recenzenckich dłoniach o twórczej kontynuacji i znalezieniu nowej, artystycznej jakości również kusi, ale zakończmy po prostu na tym, że Elżbieta Zechenter-Spławińska umie i mówi swoim własnym głosem, któremu się wierzy. „Piękna niestałość / zawsze nas wybawi” – kończy jeden ze swoich wierszy. Puenta, która jest już trampoliną do kolejnych filozoficznych łamigłówek, które nas czasem dopadają w środku dnia. Mam nadzieję, że także do kolejnych wierszy.

Elżbieta Zechenter-Spławińska: Kot Moniki.
Krakowska Biblioteka Stowarzyszenia Pisarzy Polskich,
Kraków 2020, s. 118.
WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.