Kiedy młody Kołakowski zaczął studiować filozofię w Uniwersytecie Łódzkim, wykłady Kazimierza Ajdukiewicza z logiki matematycznej go olśniły. To dzięki takim wykładowcom miał później poczucie, że skończył uczelnię przedwojenną. Profesor Ajdukiewicz, podobnie jak Kotarbiński, był dla niego wcieleniem nauczycielstwa doskonałego: miał „uporczywą wolę uporania się z pytaniami filozoficznymi i logiczną sprawność, która bez przerwy poddaje krytyce każdy rezultat już osiągnięty”.
Współpracownicy i uczniowie Ajdukiewicza mówili, że budził w otoczeniu respekt nie tylko wielkim umysłem, lecz także majestatycznym wyglądem i pełnym powagi sposobem bycia. „Był tego świadom – wspominał Jerzy Pelc – i sam siebie żartobliwie nazywał Cesarzem, innym nadając pośledniejsze tytuły”. Ludzi dzielił na „synów szlachcica i synów stróża”, co nie miało nic wspólnego z faktycznym ich pochodzeniem. Wyrażało tylko uznanie dla godnej postawy moralnej i niechęć do prostactwa.
Wielki szacunek budziła służba wojskowa Ajdukiewicza. Urodzony w Galicji, obywatel monarchii austro‑węgierskiej, z chwilą wybuchu
W roku 1947, kiedy Kołakowski został jego studentem, Ajdukiewicz dojeżdżał do Łodzi z Poznania, gdzie na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza kierował Katedrą Teorii i Metodologii Nauk. Nazywany „Kazimierzem Wspaniałym”, był później kilka lat rektorem tej uczelni. Jako jeden z głównych luminarzy tzw. szkoły lwowsko‑warszawskiej założonej przez Kazimierza Twardowskiego (swojego przyszłego teścia) wierzył, że filozofia oczyszczona ze źle postawionych pytań może być nauką ścisłą, taką jak matematyka i fizyka. Kołakowski, zachwycony klarowną formą wykładów swego profesora, nie zgadzał się kompletnie z ich treścią, czemu dał wyraz w pracy magisterskiej, obronionej w roku 1950, i w późniejszym o trzy lata artykule zamieszczonym na łamach „Myśli Filozoficznej”. Jako bojowy marksista nazwał tam główne idee Ajdukiewicza „filozofią nieinterwencji”, w szczególności nieinterwencji wobec obskurantyzmu i ciemnoty Kościoła katolickiego. Wcześniej Cesarza szkoły lwowsko‑warszawskiej zaatakował stalinowski ignorant Adam Schaff, na tle jego elukubracji artykuł Kołakowskiego wyróżniał się rzeczowymi argumentami i dogłębną znajomością zachodniej filozofii analitycznej, której szkoła ta była polską odmianą. Ajdukiewicz z lodowatą uprzejmością dowiódł, że krytyka Schaffa jest niedorzeczna, a od polemiki z najzdolniejszym swoim studentem się wstrzymał. „Wszechwiedzący dwudziestolatek” – jak nazwał siebie później Kołakowski – z czasem „zaczął głupieć”. Odkrył wtedy w Ajdukiewiczu umysł filozofa, który „zdolny jest osiągnąć maksimum swobody wobec własnego «wczoraj» i nie interesuje się ocalaniem pewnych poglądów z tej tylko racji, że je przedtem wyznawał”. Mimo dużej różnicy wieku stosunki między oboma myślicielami rychło stały się koleżeńskie, a nawet przyjacielskie.
Pod koniec roku 1956 pojechali razem do Sofii, reprezentując Polską Akademię Nauk na obchodach pięćdziesięciolecia pracy naukowej prezesa Bułgarskiej Akademii Nauk Todora Pawłowa. Naukowa praca w jego wydaniu polegała na pisaniu grubych książek o „teorii odbicia” – najbardziej nonsensownym ze wszystkich twierdzeń Lenina, że mianowicie „wrażenia odbijają rzeczy w tym sensie, iż są do nich podobne”. Ajdukiewicz, nie mając pojęcia, o co chodzi, prosił Kołakowskiego o pomoc w kontakcie z „towarzyszami radzieckimi, albańskimi”, którzy na jubileuszu Pawłowa tłumnie się stawili. Obeznany już z marksistowskimi troglodytami, Kołakowski nie zawiódł profesora. Podczas powrotu do Warszawy przez Wiedeń kłopot mieli z wielką paką książek bułgarskiego prezesa, które im ofiarowano. Ponieważ nie wypadało im zostawić jej w hotelu, dopiero w Warszawie natychmiast wyrzucili tę makulaturę na śmietnik.
Prawdziwie przyjacielski do kogoś stosunek pozwala wyrozumiale traktować wszystkie jego słabostki i dziwactwa. Tak też właśnie – z pobłażliwością wielką – Kołakowski przyjmował do wiadomości zapewnienia Ajdukiewicza, że socrealizm w literaturze miał jednak rację, bo „literatura jest od tego, żeby ludzi podtrzymywała na duchu, żeby ich uczyła, że trzeba być dzielnym i nie zrażać się przeciwnościami losu”. Światowej sławy logik utrzymywał, że najlepsza książka, jaką w życiu przeczytał, to Opowieść o prawdziwym człowieku Borysa Polewoja, książek zaś, które budzą desperację, nie powinno być w ogóle, „trzeba je zakazać policyjnie”.
– A Franz Kafka – zapytał Kołakowski.
– Kafka? Zakazać! Kategorycznie zakazać! – odpowiedział Cesarz, Kazimierz Wspaniały.
[…]
[Więcej haseł w numerze.]