ten sens nie przestaje mnie sycić każdy wiersz ściera się w zdarzeniu
myślałem że jestem zły zamknięty dbam tylko o siebie
chciałem żyć w zwykłym zdarzeniu jego utajonym ogniu
żyłem w tajności zdarzenia żeby dbać o miłość na myśl
byłem zły samolubny dbałem o zamknięty obieg w sieci
ale oto brak w środku dnia praca wyciągam szyję poza skórę skorupę kość
czuję się rzeczą zwierzęciem a później czuję się czymś innym niż wyciąganie szyi
kurator rysunku dnia jestem na wyciągnięcie odwiedzam go nakładam wychodzę z niego i siebie
niemożliwe żebym tu był ja kurator niemożliwości
dochodzą mnie osoby hybrydowe w ściernym przekazie przyjaźnienia
nic nie musiałem napisać być może nic nie napisałem w rysunku dnia są sine ziemie
wszystkie są rzadkie metalowe w szczęku dochodzi mnie jednoczesność pustoszonych epok
moduluję dojście filtruję odrzucam spełniam epokę chwili
staram się działać jakbym wybrał światło o którym poeci piszą że w nim tylko rozpad
sypię się prochem z wierszy w ziemie wszystkie rzadkie fotony przeze mnie dają spektrum ślą ku obcym dziurom w kosmosie
wciąż jakbym nic nie napisał tsunami świata czarne dziury równania algorytmy mamidła
ale tu w rękach trzymam grudę błota śniegu odległe pola szybkość gwiazd
kiedy nachylę głowę słyszę reset pierwszych sekund w moim brudnym ciele
w nasłuchu coś ze mnie żeby mówić jak być żywym martwym i zżytym