Od domu do domu od drzwi do drzwi
Tak schodzi noc całą Pan którego nie zna nikt
Odziany w łachmany z szalem na szyi
Idzie cmentarną aleją nie bacząc na winy
Życie go nie pieści nikt go nie kocha
Czasem bezpański pies przypałęta się w podskokach
Nad nim się chmury zbierają czarne
Jego szanse na ciepłą strawę dziś już są marne
Czasami pociągnie z butelki łyk marzenia
Wtedy w krainie nieświadomości znajdzie się od niechcenia
Częściej przymarza do ziemi jak stara skarpeta
Gdzieś tam w krzakach z kartonów jest jego meta
Kluczy przez noce i dnie całe
Jego serce z każdym dniem jest ciągle małe
Choć mieści w sobie wspomnienia przeszłości
Czasy kiedy i jemu było dane zaznać miłości
Od domu do domu od drzwi do drzwi
Tak schodzi noc całą Pan którego nie zna nikt
Odziany w łachmany bez nadziei i szczęścia
Gdzieś tam pomarł na gruncie od tego nieszczęścia
Nad ostatnim oddechem krążą wielkie ptaszyska
Z boku śmietnika leży potłuczona miska
Nad ciałem krążą wielkie ptaszyska
W bramie ociekający śliną pysk steranego psiska.