Znam ludzi, dla których żadna marka samochodów, a więc także Rolls‑Royce nie ma tajemnic; o pojemności silnika kolejnych jego modeli, stopniu sprężania, mocy maksymalnej, zużyciu paliwa, przyspieszeniu wiedzą wszystko, ja niestety takiej wiedzy nie mam. Myślę jednak nieskromnie, że nad takimi pasjonatami mam pod pewnym względem przewagę, że wiem coś, czego oni zapewne nie wiedzą. Co takiego? Skąd wiem? Z lektury wspaniałego eseju Erwina Panofskiego Ideowe poprzedniki chłodnicy Rolls‑Royce’a.
Wydany w Polsce niedługo po śmierci Panofskiego opasły tom jego Studiów z historii sztuki (PIW, Warszawa 1971) zamyka tekst krótkiego odczytu W obronie wieży z kości słoniowej, wieży uznawanej za symbol umysłu, który wycofuje się z życia aktywnego, w stan intelektualnego odosobnienia. Rejterada taka budzi dezaprobatę, a niekiedy wręcz pogardę wielu ludzi, zwłaszcza tych najbardziej praktycznych. W Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej zwrot, że ktoś „żyje w wieży z kości słoniowej”, stał się sformułowaniem obraźliwym. „Łączy on oznakę egoistycznej izolacji (wieża) z objawami snobizmu (kość słoniowa) oraz ogólnym wrażeniem nieproduktywności w rodzaju marzeń sennych (połączenie obu elementów)”. Amerykańską awersję do wieży z kości słoniowej można więc tłumaczyć nie tylko głęboko zakorzenioną antypatią do intelektualnego odosobnienia, lecz także niechęcią do wszystkiego, co zbyt wyrafinowane.
Rzecz znamienna: w swojej „obronie wieży z kości słoniowej” Panofsky zwraca uwagę na zupełnie inną właściwość takiej budowli. Wieża, zapewniająca zdaniem wielu samolubny błogostan, nie jest dla niego tylko miejscem odosobnienia (lub, jeśli wola, azylem), lecz także dogodnym punktem obserwacyjnym, jest poza tym wartownią. „Mieszkaniec jej, gdy dojrzy niebezpieczeństwo zagrażające życiu i wolności, ma szansę, a także obowiązek nie tylko «przekazać sygnał dalej», lecz wołać pełnym głosem w nadziei, że będzie usłyszany przez ludzi wokół”. Sokrates, Erazm z Rotterdamu, Emil Zola, Albert Einstein – „wszyscy ci mieszkańcy wież (a jeśli ktokolwiek był kiedyś mieszkańcem wieży, to oni wszyscy byli nimi na pewno), podnosili głos, gdy sprawa wolności budziła obawy. I choć głosów tych często nie słuchano, a nawet uciszano je, brzmią one nadal w świadomości potomnych”. Humanista – pisał Jan Białostocki – ma obowiązek czujności, jaki nakłada na niego w pewnym sensie uprzywilejowana pozycja i bystrość oka: „humanista rychlej niż inni dostrzec winien nadciągające klęski i obowiązkiem jego jest przestrzegać i chronić. Milczenie może być grzechem, wówczas gdy trzeba przemówić”.
[…]
[Dalszy ciąg można przeczytać w numerze.]