10/2023

Zbigniew Mentzel

Pisane w wieży z kości słoniowej

W garażu podziemnym warszawskiego centrum handlowego Arkadia zobaczyłem rolls‑royce’a… Zaparkowany blisko wjazdu, stał jak gdyby nigdy nic pomiędzy dwiema toyotami yaris – majestatyczny, w każdym swoim detalu zachwycający, skończenie piękny. Jeśli dobrze pamiętam, rolls‑royce’a nigdy jeszcze nie widziałem na żywo, i to z tak bliskiej odległości, żeby móc go dotknąć ręką. Luksusowy ten samochód wiele razy rzecz jasna oglądałem w kinie czy w telewizji; przypominam sobie dokumentalny film o jego najbardziej znanych nabywcach. Królowa Elżbieta II, generał Francisco Franco, ostatni szachinszach Iranu Mohammad Reza Pahlawi, John Lennon, charyzmatyczny lider zespołu The Beatles, kilkoro innych, przede wszystkim sułtan Brunei, którego kapryśne, niepohamowane zamówienia kilkunastu aut jednocześnie pozwalały brytyjskiej firmie przetrwać finansowe kryzysy. Do kogo należał rolls‑royce stojący w garażu Arkadii? Tablica rejestracyjna z zagadkową kombinacją liter nie pomagała zidentyfikować właściciela. Samochód wyglądał na fabrycznie nowy, zapewne miałem przed sobą limuzynę najnowszej generacji; kto wie, być może unikalną, wykonaną przez producenta na specjalne życzenie.

Znam ludzi, dla których żadna marka samochodów, a więc także Rolls‑Royce nie ma tajemnic; o pojemności silnika kolejnych jego modeli, stopniu sprężania, mocy maksymalnej, zużyciu paliwa, przyspieszeniu wiedzą wszystko, ja niestety takiej wiedzy nie mam. Myślę jednak nieskromnie, że nad takimi pasjonatami mam pod pewnym względem przewagę, że wiem coś, czego oni zapewne nie wiedzą. Co takiego? Skąd wiem? Z lektury wspaniałego eseju Erwina Panofskiego Ideowe poprzedniki chłodnicy Rolls‑Royce’a.

*
Erwin Panofsky – słynny, zapewne najsłynniejszy historyk sztuki XX stulecia, humanista par excellence, wielka osobowość twórcza. Był Niemcem, od roku 1921 kierował katedrą Uniwersytetu w Hamburgu, gdzie zasłynął jako nauczyciel akademicki, wychowawca wielkiej rzeszy badaczy. Ale na początku lat trzydziestych XX wieku, po dojściu Hitlera do władzy, Panofsky z racji swego żydowskiego pochodzenia został przez nazistów z Niemiec wygnany. Wyjechał do Ameryki, osiadł na stałe w Princeton, tam rosła jego międzynarodowa sława, mnożyły się zaszczyty, doktoraty honorowe, członkowstwa akademii. Kreśląc jego sylwetkę jako „myśliciela, historyka, człowieka”, Jan Białostocki przypomniał, że na krótko przed swoją śmiercią w roku 1968 Panofsky postanowił odwiedzić ojczyznę, której się wyrzekł. Nawet odbierając najwyższe odznaczenie państwowe Niemiec zachodnich, wygłosił jednak wtedy mowę po angielsku. „Podkreślił, że jest tam cudzoziemcem, zachował nieufność i dystans. Choć przyznawał się z dumą do tradycji wielkiej nauki niemieckiej, odżegnywał się od ewentualnych pozostałości retrogresywnego niemieckiego patriotyzmu”.

Wydany w Polsce niedługo po śmierci Panofskiego opasły tom jego Studiów z historii sztuki (PIW, Warszawa 1971) zamyka tekst krótkiego odczytu W obronie wieży z kości słoniowej, wieży uznawanej za symbol umysłu, który wycofuje się z życia aktywnego, w stan intelektualnego odosobnienia. Rejterada taka budzi dezaprobatę, a niekiedy wręcz pogardę wielu ludzi, zwłaszcza tych najbardziej praktycznych. W Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej zwrot, że ktoś „żyje w wieży z kości słoniowej”, stał się sformułowaniem obraźliwym. „Łączy on oznakę egoistycznej izolacji (wieża) z objawami snobizmu (kość słoniowa) oraz ogólnym wrażeniem nieproduktywności w rodzaju marzeń sennych (połączenie obu elementów)”. Amerykańską awersję do wieży z kości słoniowej można więc tłumaczyć nie tylko głęboko zakorzenioną antypatią do intelektualnego odosobnienia, lecz także niechęcią do wszystkiego, co zbyt wyrafinowane.

Rzecz znamienna: w swojej „obronie wieży z kości słoniowej” Panofsky zwraca uwagę na zupełnie inną właściwość takiej budowli. Wieża, zapewniająca zdaniem wielu samolubny błogostan, nie jest dla niego tylko miejscem odosobnienia (lub, jeśli wola, azylem), lecz także dogodnym punktem obserwacyjnym, jest poza tym wartownią. „Mieszkaniec jej, gdy dojrzy niebezpieczeństwo zagrażające życiu i wolności, ma szansę, a także obowiązek nie tylko «przekazać sygnał dalej», lecz wołać pełnym głosem w nadziei, że będzie usłyszany przez ludzi wokół”. Sokrates, Erazm z Rotterdamu, Emil Zola, Albert Einstein – „wszyscy ci mieszkańcy wież (a jeśli ktokolwiek był kiedyś mieszkańcem wieży, to oni wszyscy byli nimi na pewno), podnosili głos, gdy sprawa wolności budziła obawy. I choć głosów tych często nie słuchano, a nawet uciszano je, brzmią one nadal w świadomości potomnych”. Humanista – pisał Jan Białostocki – ma obowiązek czujności, jaki nakłada na niego w pewnym sensie uprzywilejowana pozycja i bystrość oka: „humanista rychlej niż inni dostrzec winien nadciągające klęski i obowiązkiem jego jest przestrzegać i chronić. Milczenie może być grzechem, wówczas gdy trzeba przemówić”.

[…]


[Dalszy ciąg można przeczytać w numerze.]

WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.