06/2024

Maciej Urbanowski

Pisarze w akwarium

1. W przeszłości kilkakrotnie byłem namawiany przez starszych kolegów do zapisania się do Stowarzyszenia Pisarzy Polskich. Zawsze odmawiałem. Dlaczego? Najpierw chyba po prostu dlatego, że nie jestem pisarzem. Dziwnie bym się czuł, pojawiając się obok autorów wierszy, dramatów czy powieści, zwłaszcza tych znanych i przeze mnie samego cenionych. Poza tym nie bardzo lubię uczestniczyć w zebraniach i spotkaniach literackich, a tak widziałem działalność tego związku. Gdy pytałem zresztą, po co jest mi on potrzebny, to po chwili milczenia zwykle słyszałem, że będę mógł jeździć do domów pracy twórczej. Niezbyt nęcące… Przyznam też, że miałem jakąś niejasną i utajoną niechęć do pisarskich organizacji. Myślałem o tej niechęci, czytając opasłą Opowieść o Związku Literatów Polskich w PRL‑u autorstwa Tomasza Potkaja, zatytułowaną Akwarium.


2. O Związku Literatów Polskich, czyli ZLP, powstało już kilka książek. Potkaj je wymienia w zakończeniu swojej opowieści. Najciekawsza i chyba najsłynniejsza – przypomina – jest Kadencja Jana Józefa Szczepańskiego. Są też monografie naukowe w rodzaju tej, jaką napisał Krzysztof Woźniakowski. Potkaj wykorzystał jednak materiał znacznie obszerniejszy i do tej pory niewykorzystywany. Sięgnął na przykład do stenogramów zebrań pisarzy znajdujących się w archiwum ZLP, przejrzał akta IPN, przeczytał korespondencję i dzienniki, w tym także niepublikowane, jak zapiski wieloletniego sekretarza Związku Jana Marii Gisgesa czy dwa tomy sławnych, bo aresztowanych przez komunistyczną bezpiekę, Kamieniołomów Jerzego Kornackiego. Rozmawiał także z pisarzami, którzy byli w „starym” ZLP albo którzy działali w tzw. neozlepie, powstałym w 1983 roku po likwidacji przez ekipę Jaruzelskiego dotychczasowej organizacji. Ta ostatnia działała potem nielegalnie, a w roku 1989 ukonstytuowała się jako działające do dzisiaj Stowarzyszenie Pisarzy Polski (SPP).

Powstała dzięki tym bogatym źródłom swobodna, pełna anegdot gawęda, a trochę monografia, ale i reportaż historyczny o ZLP, organizacji, zwłaszcza o działających w niej pisarzach. W sumie to także opowieść o literaturze polskiej w PRL, a może raczej – bo i tak sobie myślałem – o literaturze peerelowskiej. Swą gawędę Potkaj snuje chronologicznie od roku 1945 właściwie do czasów współczesnych. Skupia się przede wszystkim na oddziale warszawskim ZLP, bo też tam działo się najwięcej. Warszawa stanowiła centrum literackie w PRL. Tam mieściła się siedziba władz tej organizacji, tam wydawano najważniejsze pisma literackie, tam działały główne wydawnictwa, tam zapadały najważniejsze dla literatów decyzje. Rzadziej Potkaj mówi o „prowincjach” literackich, ale przez chwilę opowiada o środowisku łódzkim, które początkowo zwłaszcza odgrywało ważną rolę, a potem o środowisku krakowskim, które dało tej organizacji prezesa Jana Józefa Szczepańskiego, stojącego na jej czele w heroicznym okresie lat 1980–1989, ale z którego wyszła w roku 1953 haniebna rezolucja w sprawie procesu kurii krakowskiej. Zapadły wtedy cztery wyroki śmierci. Na szczęście niewykonane.

Potkaj wspomina i tę rezolucję, i heroizm literackich opozycjonistów w rodzaju Szczepańskiego, Stefana Kisielewskiego czy Zbigniewa Herberta. Oportuniści czasem zmieniali się w kontestatorów, jak było w przypadku Andrzeja Kijowskiego: sygnatariusza rezolucji z 1953 roku, autora protestu w sprawie zdjęcia Dziadów w 1968 roku i legendarnego przemówienia na rozpoczętym 11 grudnia 1981 roku, a więc tuż przed wprowadzeniem stanu wojennego, Kongresie Kultury Polskiej.

Kazus Kijowskiego chciałoby się widzieć jako w pewnym sensie ilustrację ewolucji ZLP: od oportunizmu i kolaboracji z władzami komunistycznymi do zaczynającej się w okolicach roku 1956 wobec owej władzy opozycji, co ostatecznie doprowadzić miało do likwidacji tej organizacji w roku 1983.

3. Tytułową metaforę Potkaj zapożyczył od Herberta, który w słynnej rozmowie z Jackiem Trznadlem zamieszczonej w Hańbie domowej powiedział o sytuacji pisarza w PRL tak: „Oni byli w akwarium, mieli swoje kluby, samochody, żyli po prostu w izolacji, stworzono ten zamknięty krąg ludzi, którzy odbijali sami siebie”.

Kilka lat wcześniej poeta, a raczej Pan Cogito, użył jeszcze innej, bo infernalnej, metafory. Przypomnę: w najniższym kręgu piekła znajduje się azyl artystów, „pełen luster, instrumentów i obrazów”. Jest to na pierwszy rzut oka najbardziej komfortowy „oddział infernalny”:

Cały rok odbywają się tu konkursy, festiwale i koncerty. Nie ma pełni sezonu. Pełnia jest permanentna i niemal absolutna. Co kwartał powstają nowe kierunki i nic, jak się zdaje, nie jest w stanie zahamować tryumfalnego pochodu awangardy.


Jak ironicznie zauważa Pan Cogito, to dowód, a zarazem konsekwencja tego, że Belzebub kocha i popiera sztukę. Oczywiście tylko taką, która powstaje w „absolutnej izolacji od piekielnego życia”. Artyści mają spokój, ale spokój ma także Belzebub. Ten ostatni uprawia zresztą specyficzną politykę literacką:

Chełpi się, że jego chóry, jego poeci i jego malarze przewyższają już prawie niebieskich. Kto ma lepszą sztukę, ma lepszy rząd – to jasne. Niedługo będą się mogli zmierzyć na Festiwalu Dwu Światów. I wtedy zobaczymy, co zostanie z Dantego, Fra Angelico i Bacha.


Metafora „akwarium” jest późniejsza od „piekielnej”. Czy Herbert zapożyczył ją od tytułu powieści Stefana Kisielewskiego Ludzie z akwarium, wydanej w roku 1976 w Paryżu pod pseudonimem Tomasz Staliński? Być może. Na pewno łączyło ją z myślami Pana Cogito to, iż akcentuje fakt życia pisarzy w izolacji, zamknięciu, separacji od świata zewnętrznego, a tym samym zamknięcia oczu na zło, które jest nie tylko „tam”, ale i „tu”, w świecie pozornej harmonii.

Życie w akwarium jest tym samym sztuczne, nienaturalne. Zarazem jest to życie wygodne, ułatwione, w którym np. rybki, chomiki czy żółwie mają zapewniony pokarm i odpowiednią temperaturę wody lub powietrza. Nie muszą też walczyć z konkurencją ze świata zewnętrznego. Ewentualnie – jeżeli jest ich więcej – walczą między sobą.

Życie w akwarium jest, oczywiście, życiem w niewoli – z akwarium rzadko udaje się uciec, a jeśli tak się dzieje, to uciekinierów czeka zwykle smutny los.

Życie w akwarium jest także życiem na niby. Imituje i poniekąd zastępuje życie autentyczne. To erzac czegoś prawdziwego, symulacja, „podróba” natury, ale może też być – że przywołam klasyczny esej Stanisława Barańczaka – fasadą maskującą wstydliwe tyły. W akwarium wszystko dzieje się niby tak jak w realnym świecie, ale przecież nie do końca i nie naprawdę. Jest to spektakl, nieświadomie odgrywany ku uciesze właściciela akwarium, a trochę też, aby popisać się przed światem zewnętrznym.

Akwarium oznacza bowiem nieustanną obserwację i kontrolę. Rybka czy żółwik w każdej chwili mogą zostać podpatrzone, skontrolowane. Mogą się ukryć, ale skrytki są przecież znane właścicielowi, on sam je wstawił, aby dać swym ofiarom ową ułudę wolności i normalności.

Oczywiście akwarium zawsze jest czyjeś i czyjeś są też pływające w nim stworzenia. Po co one właścicielowi? Zwykle dla zabawy, dla przyjemności obserwowania tego, co doń należy. Czasem pewnie dla celów badawczych: obserwacja nie tylko daje radość, lecz także zaspokaja ciekawość. Akwarium bywa więc laboratorium albo nawet hodowlą. Właściciele mądrzejsi lub bardziej utalentowani reprodukują swoje stworzonka i robią na tym mniej lub bardziej dobry interes.

Czy rybki i żółwiki są winne temu, iż znalazły się w akwarium? Raczej nie. Zostały upolowane lub wręcz wyhodowane do tego, aby w akwarium funkcjonować. Można ewentualnie winić te pierwsze za to, że nie miały dość sprytu, odwagi lub siły, by zachować wolność.

Tak sobie to przynajmniej wyobrażam. Miałem w dzieciństwie dwa małe akwaria z gupikami i za każdym razem moja przygoda z nimi kończyła się katastrofą. Rybki wyskakiwały na parkiet, a te, którym się to nie udawało, wzajemnie się pożerały. Nie był to miły widok.

[…]


[Dalszy ciąg można przeczytać w numerze.]

Tomasz Potkaj: Akwarium. Opowieść o Związku Literatów Polskich w PRL‑u.
Wydawnictwo Czarne,
Wołowiec 2022, s. 528.
WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.