10/2025

Krzysztof Bielecki

Pociąg

Mam pociąg do pociągów. To najdoskonalszy rodzaj podróży. Oczywiście okno zdaje się tu kluczowe, ale ja bym powiedział, że niekoniecznie, bo i samo sunięcie pociągu po torach kryje piękno, podobnie jak coraz rzadszy w dzisiejszych czasach (troszkę szkoda) miarowy stukot kół. Ruch pociągu jest wyjątkowy. Nikt i nic nie umie poruszać się jak pociąg, no, może wąż… Poza tym pociąg przesuwa się nie tylko w czasie i przestrzeni, lecz także z życia realnego – mierzonego każdą minutą istnienia i każdym metrem ziemi – w życie inne, w życie we śnie. Pociąg naśladuje sen, bywa niedomówieniem, „umie zająć się człowiekiem na brzegu”.

„Na brzegu” albo się jest, albo się nie jest. Są tacy, którzy brzegu istnienia unikają, lub tacy, którzy z tym brzegiem igrają, lub tacy, którzy z upodobaniem idą brzegiem przez życie. Mam pociąg do brzegu. Czy do ryzyka? Może nie aż tak, ale do zagadkowej płynności, posuwistości życia, snu – jak najbardziej.

Dlatego pociąg tak pociąga w literaturze i kinie. I niech pół żartem, pół serio Pół żartem, pół serio Wildera albo Lokomotywa Tuwima, zadowolone, wyznaczają kierunek. A Lalka Prusa? A Pociąg Kawalerowicza? A Przypadek Kieślowskiego? A Siekierezada Stachury i Leszczyńskiego? A Wjazd pociągu na stację w La Ciotat braci Lumière? Ech, pociągów jest mnóstwo.

Jest też w przesuwaniu – bo pociąg nie pojawił się na Ziemi wraz z człowiekiem – coś pierwotnego, coś pociągającego samo w sobie. Myślę na przykład o Rubenie płynącym promem w okolice Wilka. Albo o Brzezinie i o tym, jak przesuwa się między brzozami wóz z fortepianem. Fortepian odebrano odchodzącemu powoli (przesuwającemu się w niepożądanym kierunku) choremu na gruźlicę Stanisławowi, który przyjechał ze Szwajcarii do brata, do lasu, by tu się „ze sobą” pożegnać. Myślę o przesuwaniu się obrazu tamtego wozu w filmie Wajdy. Myślę o wolno posuwającej się refleksji. Myślę o przesuwającej się powoli wokalizie Wandy Warskiej w Pociągu Kawalerowicza. To piękne, w jakiej harmonii przesuwają się człowiek i obraz, który widzi, i muzyka, którą słyszy.

I to piękne, jak zasypiam i zaczynają przesuwać się senne obrazy. Niektóre zapadają w pamięć na kilka godzin, a niektóre na lata. Jeśli na lata, to przesuwają się obok mnie już nie same sny, lecz obrazy pamięci o tych snach. Jestem ja, a tuż obok jakieś obrazy ni to istniejące, ni to nieistniejące, a jednak wiecznie przeze mnie jakoś trawione.

I jeszcze to jest piękne, że nie ma dwóch ludzi na świecie z dwoma takimi samymi obrazami. „Każda chwila jednego życia widzi jeden obraz”. Dwoje oczu widzi i odczuwa jedno, a inne dwoje oczu widzi i odczuwa coś innego. Widzeniem nigdy z nikim się nie podzielimy.

– Widzisz to co ja?

– Widzę.

No nie, głupszej odpowiedzi nie ma. I głupszego pytania nie ma. Owszem w literaturze czy filmie te pytania i odpowiedzi powtarzają się jak stukot kół, ale cóż one znaczą, skoro niczego nie widzi się wspólnie?

Mój pociąg do pociągu bierze się i z tego, że czasem proszę życie o pustkę. A ta leży na torach i aż się prosi o zainteresowanie. Na pustkę umawiam się z życzliwym, rozumiejącym mnie w pełni, rozkładem jazdy PKP lub – czasem wystarczy – rozkładem jazdy WKD. Od 10:07 do 10:23 kolejka WKD zdolna jest zapewnić mi pustkę. Nie wyskoczę z pociągu, nie wyskoczę z nurtu rzeki, z objęć Heraklita, nie. Na trasach dalekobieżnych czuję do pustki miłość. Umówiłem się na zależność, a miłość jest zależnością. Rozkład jazdy zafundował mi cudny, pusty, krótki odcinek życia, na który mam znikomy wpływ. Jest odjazd – jest przyjazd. Między nimi nic nie robiący, nic nie myślący jestem sobie ja. Pusty. Przeżywam to życie między odjazdem a przyjazdem czy nie?

Pewnych obrazów przemykających w oknie oczywiście się domyślam, ale co jeszcze się tam pojawi, nie wiem. Jak nie wiem, co strona po stronie pojawi się w książce albo co klatka po klatce w filmie. Akurat geniusz Pociągu Kawalerowicza (genius loci?) polega na zwielokrotnieniu istnienia ludzi i rzeczy, „podbiciu stawki”. Przesuwa się życie pasażerów podbite prostym przesuwaniem się pociągu. Jakże łakomym kąskiem jest dla sztuki filmowej pociąg… „Za pociągiem ustawia się kolejka”: scenariusz, reżyseria, ekipa filmowa – tego nie widać, ale kiedy na ekranie przesuwają się aktorzy, to co innego. Aktor to człowiek, którego nie da się przeoczyć. Nikogo i niczego nie widzi się dobitniej. Aktor służy widzeniu. Za aktorami – posuńmy się dalej – pokornie podąża staroświecka taśma filmowa, a na koniec przesuną się myśli operatora projektora na przykład w dawnym łódzkim Domu Kultury Milicjanta. Czy ten operator – znów posuńmy się dalej – nie marzył o miłości? Albo o podróży na Hel? Albo nie dociekał, kto jest mordercą, bo film Kawalerowicza podglądał z malutkiego okienka pierwszy raz? Pociąg, okazuje się, może mieć nagle w kilku planach podaną magię. Życie jest podróżą w nieznane? Tanie pytanie. Puste?

Ale ile to razy beztrosko myślałem o pustce na umiłowanej i przez kilka lat niezmiennej drodze życiowej ze stacji Kutno do stacji Łódź Kaliska, z potwornie pustymi, choć zrozumiałymi postojami w Gawronach i Grotnikach. Godziłem się z nimi, miałem wyjście? Chociaż raz niemal wpadłem w szał, gdy pociąg złośliwie stał godzinę na stacji Łódź Żabieniec, czyli u progu kresu drogi. Tamta Łódź Żabieniec była jak chory sen. Zawiadowcą stacji był Stanisław Wokulski, kierownikiem pociągu Hans Castorp, a konduktorem Milos Hrma. Boże, co ja tu wypisuję? Dokąd jadę? Wszystko przez tę moją nadzieję, że jest jeszcze na świecie kilku jak ja stukniętych, którzy dawny stukot kół czy współczesne sunięcie „Wahadełka” przekładają na nieubłagany los. Na tę pustkę. Na to nic.

WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.