06/2022

Rafał Dominik Kowalczyk

Podlwowskie wieczory

„To może ja zrobię coś do jedzenia?” – powiedziała Suzanna i od razu zniknęła za ścianą w kuchni. Stoimy zwyczajowo skrępowani. Jak zawsze, gdy wchodzi się do czyjegoś mieszkania. Rozglądam się. Mieszkanie jest niewielkie. Kuchnia, łazienka, dwa pokoje. W tym gościnnym stoi stół, kanapa i regał z książkami pokrywający całą ścianę. Wszędzie dookoła leżą plecaki, torby, ubrania. Na tej małej przestrzeni znalazło się jeszcze miejsce na pianino. Ono również zastawione jest bibelotami i książkami. Wygląda to tak, jakby ktoś próbował się tu wprowadzić albo wręcz przeciwnie. Trudno jednak stwierdzić, jak jest w rzeczywistości, bo pomimo tego bałaganu, w mieszkaniu jest bardzo schludnie i nie wyczuwa się w tym stanie rzeczy jakiejś tymczasowości. Do tego zamieszania i my dołożyliśmy swoje, rozstawiając przywiezione torby z rzeczami z naszego transportu. Rozpoczął się ruch, zdejmowanie kurtek, butów, upychanie plecaków, wszystko po to, żeby zająć swoją obecnością jak najmniej miejsca.

Prawdę powiedziawszy, nie znam żadnej z osób znajdujących się w mieszkaniu. Trzech mężczyzn, moi towarzysze podróży, znają się między sobą, ale tylko domyślam się skąd i jak długo. Każdy z nich mógłby być moim ojcem. Jestem najmłodszy i czuję się jak dzieciak. Właściciele mieszkania – Taras i Suzanna – również mogliby być moimi rodzicami. Odruchowo więc nie zwracam się do nich po imieniu.

„Nie przywieźliśmy żadnego prezentu dla Pani Domu, ale mamy to”, odzywa się jeden z nas i wyciąga butelkę wódki. „To dobre” – odpowiada Taras. – „U nas teraz nie sprzedają”. Wszyscy próbujemy udawać, że to normalne spotkanie. Udajemy więc, że nie przyjechaliśmy tu z suchym prowiantem, ubraniami, lekami i opatrunkami, które mają pomóc rannym. Udajemy, że miasto żyje nadal swoim życiem, na ulicach nie ma wojska, checkpointów czy też postów – jakby powiedzieli tutejsi – barykad, worków z piaskiem i na szybko zespawanych z szyn zapór przeciwczołgowych. Udajemy, że nie ma wojny. Pozory jednak nie trwają długo. Być może każdy wyczuwa, że to daremne, a może był to tylko pierwszy odruch i wcale nie potrzebujemy udawać.

Rozstawiamy więc stół, na którym za chwilę lądują kanapki, szklanki, szynka, sało i kieliszki. Gdy gospodarz rozlewa wódkę, jeden z naszych odwraca kieliszek do góry dnem i stawia przed sobą. „Ja dziękuję. Przelałem już w życiu za dużo” – tłumaczy i kładzie na kolanach kota, który krążył wokół jego nóg. Odnosimy się do tego z pełnym zrozumieniem i nie zadajemy niepotrzebnych pytań.

Zaczyna się rozmowa. Padają pytania i wkrótce przestajemy udawać, że to wszystko jest normalne. Dowiaduję się, że Taras jest artystą. Od prawie dwudziestu lat pracuje wraz z Polakami jako konserwator zabytków na cmentarzu łyczakowskim. To niski, drobnej postury mężczyzna, którego zawód zdradzają duże i silnie wyglądające dłonie. Pewnej zadziorności dodaje mu orli nos i długa broda, którą musi chyba nosić obowiązkowo, jako że jest Kozakiem. Sprawia wrażenie surowego człowieka o zdumiewająco łagodnym usposobieniu. Twardy jak kamień i niezwykle wrażliwy jednocześnie. Jakby przez wszystkie lata pracy upodobnił się do tych pięknych, a zarazem smutnych i zimnych, nagrobnych posągów.

„Nigdy nie byłem w wojsku. Nie umiem nawet strzelać, a teraz każdego dnia muszę chodzić na ćwiczenia do jednostki”. Słucham uważnie, ale nie pytam o szczegóły. Boję się, że moje pytania byłyby nie na miejscu, choć atmosfera jest bardziej niż serdeczna.

Po omówieniu bieżącej sytuacji zbliżamy się niebezpiecznie do tematu przewidywań. „No i jak to będzie dalej?” – ktoś w końcu pyta. „Napijmy się” – rzuca gospodarz i podnosi kieliszek. Podnosimy i my. „Slawa Ukraini”, pada nad stołem propozycja toastu. Taras, z poważną miną i pewnym głosem odpowiada – „Moskalom smiert”. Dosłownie na ułamek sekundy zapada głębokie milczenie. Pić za czyjąś śmierć to nie to samo, co pić za zdrowie. Nie pijemy za pomyślność. Pijemy za pognębienie wroga, za jego ostateczną klęskę, za unicestwienie, bo właśnie to oznacza teraz spokój i zwycięstwo Ukrainy. „Takie czasy”, dodaje po chwili Taras, tym razem jednak łagodnym, naturalnym dla siebie głosem. „Takie czasy”, odpowiadamy i pijemy.

[…]

[Więcej można przeczytać w numerze.]

WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.