02/2024

Katarzyna Caryńska

Podobno byłem trochę głupi

Podobno byłem trochę głupi, ale nie widziałem tego w myślach. Sprawa wychodziła na jaw dopiero, kiedy pozwalałem opuszczać słowom usta. Pierwszy powiedział to ojciec i tak już zostało.

Matka sama nie mówiła za dużo. Jeśli już, to powtarzała tylko, dobrze, już dobrze. Może sama była głupia jak ja albo, jak ja, lubiła powtarzalność.

Długo znosiła ojca, a ja długo milczałem. Gdybym nie poszedł do szkoły, pewnie nie mówiłbym wcale. Teraz myślę, że chyba nie było takiej potrzeby. Od najmłodszych lat zajmowałem się swoimi sprawami i nie pragnąłem w nich towarzystwa.

Najbardziej lubiłem sklejać modele czołgów z kartonów. Znałem je wszystkie od czasów, kiedy Brytyjczycy w 1915 roku skonstruowali Małego Willy’ego. Wystarczył rok, żeby z jego prototypu powstał Mark I, pierwszy prawdziwy tank. Tank, jak to się mówiło wtedy, kiedy czołgi jeszcze coś na świecie znaczyły.

Tanki były porażające. Z podnieceniem wyobrażałem sobie, jak to jest, kiedy siedzi się w środku. Miejscu pancernym i niemalże niezniszczalnym. Chwała i szczęście, to było to, o czym wtedy myślałem. W latach czterdziestych XX wieku wyścig zbrojeń rozkręcił się w końcu na dobre, a po Marku przyszły Tiger i T‒34, najlepsze tanki niemieckie i radzieckie.

Po tym, jak matka odeszła, postanowiłem na poważnie zająć się sklejaniem modeli i zamilknąć na wieki. Całkiem mi się to udawało. Słowa skurczyły się, a te, które zostały, zalepiły to, czego nie było. Poza tym modele sklejałem już wszędzie. W domu, w szkole, podczas lekcji i przerw. Po dwóch miesiącach miałem ich już całą meblościankę i pewnie miałbym je wszystkie do dziś, gdyby pewnego popołudnia, z niewiadomego dla mnie powodu, ojciec nie zaczął palić ich w piecu. Nie dręczyło mnie to jednak zanadto. Nauczyłem się szybko, że rzeczy odchodzą w okresach, a wszystkie okresy mają swój rytm.

Tak więc ojciec palił czołgi, a ja kleiłem nowe. Co ciekawe, każda moja kolejna produkcja była lepsza i doskonalsza. Uczyłem się na błędach, więc zabierało mi to coraz mniej czasu, a i miejsca klejenia zaczynały być coraz mniej widoczne. Stałem się także lepszy w tworzeniu symboli i oznaczeń. Można powiedzieć, że moje modele przypominały prawdziwe tanki, tank 1 do 35, bo w takiej skali je tworzyłem.

Jeśli czegoś się wtedy bałem, to tylko tego, że ojciec znajdzie album z czołgami, moje jedyne źródło, na podstawie którego tworzyłem rzetelne modele. Dostałem go od matki, a matka od dziadka.

Dziadek był żołnierzem, kolekcjonował militaria i podobne artefakty. Ojciec chyba też miał z tym coś wspólnego, ale nigdy o tym głośno nie mówił. Był stosunkowo młody i chociaż już nie pracował, to i tak często nie było go w domu. W sumie to nie wiem, czym się dokładnie zajmował, gdy skończyło się wojsko. Mówił tylko tyle, że ten czas, kiedy służył, nauczył go życia i przez to to życie znienawidził. Nie rozumiałem, jak można się czegoś nauczyć i jednocześnie z tego powodu tak cierpieć. Ja, im więcej czołgów robiłem, tym bardziej je lubiłem. Im więcej ich znałem, tym byłem szczęśliwszy.

[…]


[Dalszy ciąg można przeczytać w numerze.]

WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.