10/2022

Paweł Chojnacki

Podróżny między narodami.
Fragment większej całości

Dość odosobnione poglądy
Dwa lata przed śmiercią na polu chwały ostatniego naszego antysowieckiego partyzanta (a równo siedem przed moimi narodzinami) westchnie Józef Mackiewicz: „Na wiosnę kończę – 60 lat… (!) Strach i przerażenie ogarnia. Już nie zabiję żadnego bolszewika, żeby choć w oczy plunąć przed śmiercią, temu paskudztwu” (26 września 1961). Żali się wcześniej Michałowi K. Pawlikowskiemu: „Jak to inaczej jednak patrzy się na wszystko już po 50‑ce. Czort wie, po co to wszystko!” (15 grudnia 1954). Zastrzega: „…ja ani nie czytam, ani nie piszę prędko. To wada starości” (20 kwietnia 1959). Ma pięćdziesiąt siedem lat i wie – „moje poglądy są dosyć odosobnione”. Konstatuje 1 maja 1962 roku: „Ale ot, w rosyjskiej prasie mogę zamieścić (jeszcze!) artykuł, że należy strzelać do komunistów. W polskiej nie mogę”.

Nie musimy dodawać uściślenia – „rosyjskiej emigracyjnej”. Ta niegdysiejsza, ta ICH krajowa – była nie „rosyjska”, ale „sowiecka” („radziecka”). Prasa i cała kultura. Mimo to piśmiennictwo z tego samego okresu w języku polskim podlega odmiennej kategoryzacji. Znów do przyjaciela w Berkeley: „Na temat «literatury krajowej» można naturalnie napisać rozprawę polemiczną” i skrobnie o niej 16 maja 1964 roku traktacik epistolarny. Kończy go słowami: „Nikt w Polsce przez lat 20 nie kwestionował terminu, rozpowszechnionego na całym świecie zresztą: «literatura sowiecka». Nikt inaczej nie mówił. – Dopiero teraz, po ewolucji, która zaszła nie w świecie komunistycznym, a w stosunku wolnego świata do świata komunistycznego, zaczęto nagle mówić: «literatura rosyjska», no i… «literatura polska», chociaż jest tak samo komunistyczna jak tamta”. Nas zatrzymają inne, aktualne zdania – „sowiecki” czy „rosyjski”? Szydzi: „My nigdy nie byliśmy antyhitlerowcami, tylko: antyniemcami; my nie jesteśmy antykomunistami, tylko antyrosjanami”. Pawlikowski dopisze: „…racja, ale emigr. rosyjska też szwal [z ros. śmieci – PCh]”. Mackiewicz: „Wolę czytać opis księżyca Bunina na trzech stronicach niż najciekawszą akcję Hemingwaya” (7 listopada 1961).

Uschła wiązanka Londyńczyka
Od 2017 roku londyńska Kontra wydała dziewięć nowych tomów Dzieł Józefa Mackiewicza, nie licząc uzupełnionych wznowień. Któż mógł się spodziewać, że okoliczności przyniosą niepowszednią potrzebę odsłonięcia w tych książkach „rosyjskiego wątku”? Nie tyle w związku z kolejnymi objawieniami (objawieniami się – to be precise) pisarza na literackiej scenie, ile wobec rozgrywających się wydarzeń polityczno‑militarnych. Ponadto owa scena to od dawna nie jedne jedyne deski, lecz labirynt multikina z mnogością sal, z kompletnie niezazębiającym się repertuarem. Więcej – nawet w tej samej hali czy studyjnej izdebce prezentowane po kolei „obrazy” pozbawione są wzajemnych nawiązań i uchwytnego ładu. W przypadku Mackiewicza mamy do czynienia nie z huczną serią premier, lecz z bardzo kameralnym DKF‑em.

Czytając nieznaną dotychczas korespondencję i zbiory artykułów, nie mogłem pominąć wątku rosyjskiego, choć nie należy on do pierwszorzędnie interesujących. Wynotowywałem np. okruchy dotyczące sporów Mackiewicza z Juliuszem Mieroszewskim, budując „crossoverowy” stylistycznie szkic. Ich dyskusje zachowują aktualność o tyle, że Londyńczyk zdaje się być wiecznie żywy (choć nikt go nie ogarnia i mało kto rozumie). Powielanie rzędów „prazdniczków”, ikon kilku wybranych poglądów Mieroszewskiego w tysiącznych odpustowych odbitkach – bez czytania pism – powróciło z mocą w postaci nadania jego imienia przeorganizowanej instytucji (Centrum Dialogu). Krok wstecz w odbudowywaniu suwerennej myśli polskiej, a to wszak jedno z zadań przyświecających Mackiewiczowi. Publicystyka Mieroszewskiego należy do jednego tylko nurtu dziejów polskiej myśli politycznej i tak należałoby ją traktować. A czytać powinno się ją w kontekście krytyki, jaką budziła (także np. u Adama Pragiera), a nie jak ewangelię.

W jednym z przypisów autorstwa Niny Karsov znajdziemy przeprowadzoną przez Pawlikowskiego obronę Mackiewicza przed Mieroszewskim. W liście do „Kultury” (1963, nr 3) czytamy: „Londyńczyk złożył piękną wiązankę na grobie śp. Sławoja Składkowskiego, chwaląc jego gawędy pisane «świeżą» polszczyzną… Niedobrze jednak, że przy tej okazji podsunął szpileczkę Józefowi Mackiewiczowi, zarzucając mu używanie rusycyzmów… wyrażam pewną obawę, że broniąc swej opinii o rusycyzmach Mackiewicza, Londyńczyk znajdzie sojusznika w… Mackiewiczu. Chodzi o to, że Józef Mackiewicz w artykule Błędy, których się nie widzi [przedrukowanym w tomie Wieszać czy nie wieszać? – PCh] rzucił mimochodem zdanie, że «80 proc. gwary kresowej to są pospolite rusycyzmy». Na szczęście wielki pisarz niekoniecznie musi być językoznawcą i w tym przypadku grubo się omylił”. Przywoła Pawlikowski naukowe opinie, głosząc, że gwara wileńska jest prawie zupełnie wolna od wpływów języka wielkoruskiego, a czerpie z litewskiego i białoruskiego. „Wielki pisarz” zareaguje: „Naturalnie doskonały jest Twój list w «Kulturze». Pochwały, na które nie zasłużyłem…” (8 marca 1963).

I ja „broniąc Mackiewicza”, znajdę sojusznika w nim samym. Świadomie zresztą wypowiadam się poprzez niego, jak i słowami innych emigracyjnych autorów, z którymi… współpracuję.

[…]

[Dalszy ciąg w numerze.]

WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.