Jak to pokazują chronologicznie ułożone w Poezjach zebranych wiersze, a zasadniczo książki poetyckie, Kamieńska pisała już jako nastolatka. Dziewczynie z Lublina patronował Józef Czechowicz. Przedstawiciel jego szkoły poetyckiej, Jan Śpiewak, został mężem Kamieńskiej. Poetka swoje małżeństwo przeniosła w mit. Śmierć małżonka podzieliła życie na epokę, gdy żył, i tę po jego zgonie. On w roku odejścia, czyli w 1967, wydał poemat Anna, ona zapisała swoją żałobę w cyklu trenów Biały rękopis (1970). Redaktor Poezji zebranych przedrukował go, chyba nie wiedząc, że miał szansę sprostać edytorskim oczekiwaniom autorki, aby każdy wiersz z tej książki poetyckiej oddzielała biała, niezadrukowana strona. Anegdota głosi, że wydawcy przestraszyli się niezaczernionej drukiem papierowej bieli i nie pozwolili na symboliczny zabieg edytorski. Nie chcieli dawać pola do domysłów, że „białe plamy” są jawnym dowodem ingerencji państwowej cenzury? A może zadziałały względy ekonomiczne, związane z niedoborem papieru? Biały rękopis wydany według zamysłu poetki liczyłby dwukrotnie więcej kartek.
W krótkim wstępie i Nocie wydawniczej do Poezji zebranych nie znajdziemy informacji o wpływie urzędników z biura cenzury na zmiany, korekty, tekstowe wykluczenia w pierwszych wydaniach zbiorów wierszy Anny Kamieńskiej. Uwaga ta jest krytyczna, ale zgłaszam ją nie po to, aby deprecjonować ogromny i czasochłonny wysiłek redaktorski, jakiego wymagało przygotowanie trzech tomów Poezji zebranych, z których każdy liczy około sześciuset stron. Wyliczanie zastrzeżeń jest o tyle nie na miejscu, że wydawcy przyświecał cel, aby miłośnikom poezji Kamieńskiej przekazać edycję całościową o charakterze popularnym. Objętość tomów znacznie by się powiększyła, gdyby każdy wiersz był opatrzony stosownymi objaśnieniami, informacjami o jego różnych wariantach, genezie, kontekstach, a także deszyfracjami.
Pedanteria filologiczna jest nieocenioną wartością, gdy mamy zamiar wypuścić w świat edycję krytyczną. Ileż mrówczej zespołowej pracy trzeba w to włożyć. Sytuację utrudnia prawidłowość, że wobec twórczości Kamieńskiej utrwaliło się przeważnie postępowanie interpretacyjne. Liczba interpretatorów, nieomal egzegetów jej poezji, rzadziej Notatnika, przewyższa liczbę badaczy, którzy oddali przysługę filologiczną, edytorską lub faktograficzną autorce Milczeń. Do tych drugich należy Wojciech Kruszewski – redaktor omawianych czterech tomów Kamieńskiej. Kieruje on Katedrą Tekstologii i Edytorstwa Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Jana Pawła
Kto zazwyczaj przygotowywał wybory wierszy poetki, jeśli nie czyniła ona tego sama? Komponowali je ludzie jej bliscy: ks. Jan Twardowski (Jasność w środku nocy), wnuk Jakub Śpiewak (Pisz o kamieniu), syn Paweł Śpiewak (Abyśmy byli – tomik zawiera też wiersze Jana Śpiewaka) czy poeci: Roman Bąk (Inne miejsca), Bogusław Kierc (Rzeczy małe). Listy pisarki do Józefa Barana (jak wiadomo poety) ogłosił w „Twórczości” ich adresat. Miejsce publikacji nie jest przypadkowe. Anna Kamieńska z redakcją tego czasopisma była związana przez cały dojrzały okres swojego życia.
Najświeższą próbą wydobycia jej poezji z nadmiaru interpretacyjnego i ukierunkowania recepcji na ustalanie rzetelnej wiedzy biograficznej o pisarce jest poświęcony jej numer monograficzny szczecińskiego kwartalnika literacko-kulturalnego „Elewator” (2020, nr 2). Interesujące jest to, że redakcja pisma, planując ten zeszyt, zasugerowała się tym, że w Świdwinie (mieście w województwie zachodniopomorskim) od wielu lat, z inicjatywy Stanisława Misakowskiego, organizowany jest popularny Konkurs Poetycki im. Anny Kamieńskiej i Jana Śpiewaka. Mogłoby się wydawać, że ta para twórców ma jakieś rozległe i głębokie związki ze Świdwinem i w ogóle Pomorzem Zachodnim. W rzeczy samej geografia losu obojga twórców obejmuje zgoła inne terytoria. Wielce prawdopodobne, że Świdwin pomylił się komuś ze Świdnikiem. Kamieńska często gościła u mieszkających w nim dziadków i sióstr. Znakiem jej pobytów są wiersze z dopiskiem „Świdnik”.
To oczywiste, Poezje zebrane Kamieńskiej są szansą na odkrycie jej rozwojowych rytmów, ciągłości podejmowanej tematyki, ale też na obserwację załamań, porzucania pewnych fascynacji, czyli poszukiwań. Zwykło się zapominać o socrealistycznym ukąszeniu, któremu uległa, pisząc strofy o Bierucie i Stalinie, sławiąc przyszłe szczęście obiecane przez komunistów, głosząc ateizm. Dążyła wówczas do pisania wierszy wiecowych, wymierzonych w amerykański imperializm. Jej liczne utwory z książek O szczęściu (1952) i Bicie serca (1954) chcą być bardziej tekstami masowych pieśni i pobudzającymi patetycznie do posłuszeństwa wobec jednej partii niż liryką pogłębionych znaczeń. Środowisko literatów zrobiło Kamieńskiej psikusa, wpisując Bicie serca na listę najważniejszych tomów poetyckich
Poezje zebrane pozwalają zweryfikować, czy zarzucanie poetce „papierowości”, „literackości” jest zasadne. Ta środowiskowa ocena nie wytrzymuje próby czasu. Na każdym etapie twórczości Kamieńską bardziej pochłaniał żywioł realistyczny niż imaginacyjny, w większym stopniu zajmowały relacje z ludźmi niż zamykająca się przed konkretem społecznym i przyrodniczym samotność. Wyczulenie na głód i nędzę bliźniego, empatia wobec cierpienia dziecka, osoby z niepełnosprawnościami, poczucie braku interwencji Boga w sytuacji beznadziejnej już są obecne w wierszu Wąska uliczka nastoletniej poetki. Włączenie się w działania na rzecz Polski Ludowej, mimo wychowania katolickiego, przynależności do Armii Krajowej, wynikało po części z przekonania, że nowy ustrój umożliwi narodowi lepsze życie. Socjologizujące wiersze z lat czterdziestych opiewają udogodnienia cywilizacyjne jakby w duchu „szklanych domów” Stefana Żeromskiego. W pierwszych tomach dopuszczone jest prawo do przymykania oka na moralność. „Kierunek historii – sprawiedliwy”, jak czytam w liryku Chata mazurska z 1946 roku, uzasadniał państwową przemoc, terror, uzależnienie od Związku Radzieckiego, niszczenie tradycji, amputację pamięci o faktycznym przebiegu niedawnych zdarzeń wojennych, politycznych, gospodarczych. Pragnienie pozytywności było większe od obowiązku bycia krytycznym. To wszystko: napawanie się widokiem dzieci i dorosłych uczących się czytać i pisać, możliwość pracy i najedzenia się do syta, budowanie i odnawianie obiektów, świetlana perspektywa przyszłości – było wystarczającym powodem, by godzić się na rozrastanie się „świata nie przedstawianego”. A mimo to moja ponowna lektura, nacechowanego eklektycznie, debiutanckiego tomu Wychowanie każe mi postrzegać go jako mocowanie się poetki ze świadomością, że ceną za udział w oficjalnej rzeczywistości jest przymus milczenia na określone tematy. Młoda autorka wychowuje się do opanowania pisarskiej roli w Polsce Ludowej na określonych warunkach, o czym informuje: „Są widoki, przeciw którym buntować się nie trzeba / I dobrze jest wobec nich w kieszeń schować smutek” (Mełgiew). „Jeśli możesz, wierz: / inne on wybuduje teatry dla ciebie, inne miasta” (Wieśniaczka). „Kiedy tak myślę […] // […] że dzieci inny może zbudują dom naszym myślom – / cierpię i kocham goręcej” (Biblioteka). Urzędowym optymizmem rozbrajane są kwestie drażliwe, nieprawomyślne, stawiające przedstawicieli władzy i wyznawców materializmu historycznego w, mówiąc eufemistycznie, kłopotliwej sytuacji. Czytane dziś wiersze, takie jak Głos duszy traktujący o światopoglądowych rozterkach czy Repatrianci z zastanawiającym niepokojem fotografujący polskich wygnańców ze wschodu na zachód, pozwalają sądzić, że dochodziła do świadomości dwudziestokilkuletniej studentki filologii klasycznej, publicystki, dziennikarki, redaktorki „Wsi” wiedza o cenie, jaką musi ponieść za prawo do bycia po stronie niewykluczonych. Kariera poetycka Kamieńskiej przebiegała całkiem inaczej niż nieco młodszych kolegów po piórze, bądź co bądź outsiderów, Mirona Białoszewskiego i Zbigniewa Herberta, ale dość podobnie do biegu literackiego żywota Wisławy Szymborskiej. Obydwie panie przeszły przez socrealistyczną wiarę, z którą rozliczały się w tomach wydanych w 1957 roku. Rozrachunek ze stalinizmem wypada nie do końca szczerze. Kamieńska w lirykach, spiętych tytułem Pod chmurami, ucieka w bezpieczny świat przyrody, w wiejskie krajobrazy, szuka ukojenia jakby nie wiadomo po czym. Spędza „wakacje poetyckie”. Jedynie w cyklu wiersze prozą. Luty–marzec 1956, niejako w cieniu
Poezje zebrane uwidaczniają to, co umyka od lat badaczom twórczości Kamieńskiej. Pokazują, że autentycznym wstrząsem dla pisarki była wywołana wylewem krwi do mózgu, rozciągnięta w czasie, śmierć matki, Marii z Cękalskich (jej brat, Eugeniusz Cękalski, był wybitnym filmowcem, a jego pierwsza żona, Janina z Dłuskich, została małżonką Czesława Miłosza). Cykl trenów Dobranoc matce, napisany w 1956 roku, poetka włączyła do Poezji wybranych (1959). Błędem z jej strony było zaniechanie samodzielnego wydania go. Śledzenie trzytomowej edycji pozwala bez trudu i namacalnie spostrzec, że ten funeralny ciąg liryczny poetka rozpisywała nieomal do ostatnich miesięcy swojego życia. Doświadczenie bycia świadkiem agonii rodzonej matki ustanowiło osobisty archetyp, fundamentalny dla dojrzałego okresu twórczości Anny Kamieńskiej, dramatu umierania. Powróci on ze zdwojoną mocą wraz z odejściem w grudniu 1967 roku męża, Jana Śpiewaka, czego wyrazem jest Biały rękopis. Ale i ten tom ma swoje kontynuacje w kolejnych książkach poetyckich autorki Drugiego szczęścia Hioba. Nie ma przesady w stwierdzeniu, że Kamieńska w poezji polskiej jest kobietą-Hiobem, rozdartą pomiędzy nieodwracalną utratą najbliższych i uznaniem cierpienia a niezbywalnością miłości, pamięci o życiu ziemskim, w perspektywie chrześcijańskiej wiary i nadziei.
Zwykło się myśleć i pisać o tym poetyckim świecie przez pryzmat biblijny lub Norwidowego milczenia, lub jako o sferze metafizyki, graniczącej z mistyką. Oferuje on więcej, niż się śniło dotychczasowym recenzentom, krytykom czy literaturoznawcom. Płyną w nim podziemne strumienie ożywczo rozumianej ludowości, przenikają ją dopływy zarówno dawniejszej (w tym łacińskiej), jak też dwudziestowiecznej poezji polskiej. Kamieńska w jakiś sposób polemizowała z poetami swojego czasu: Józefem Czechowiczem, Julianem Przybosiem, Stanisławem Piętakiem, Czesławem Miłoszem, Krzysztofem K. Baczyńskim, Tadeuszem Różewiczem, Zbigniewem Herbertem, ks. Janem Twardowskim, uwielbianym i podziwianym Jarosławem Iwaszkiewiczem itd. Uprawiała personalizm poetycki, bo pisząc wiersz, miała wzgląd na osobę. Ileż tu odniesień antycznych, malarskich aluzji do Rembrandta, Picassa i innych, przyrodniczej i kulturowej erudycji.
Choć autorka Rozmów z profesorem Daleczko przez niektórych została zapamiętana jako korpulentna pani uwielbiająca słodkie ciasteczka zapijać łyczkami kawy, sporo podróżowała po Europie, stąd w jej wierszach występuje topograficzne bogactwo. Poezje zebrane pozwalają zauważyć w nich wcale mocną i długą nić zainteresowań kulturą żydowską. To może zanadto oczywiste, ale liryki z różnych lat są portretami dzieci, dziewczynek, kobiet, a wreszcie starych ludzi. Kobiecość w świecie Kamieńskiej jest sposobnością do bycia blisko drugiego człowieka.
Skarykaturyzowany przez realizm socjalistyczny i wypatroszony z ludzkich treści propagandowy patriotyzm powraca u Kamieńskiej w odrodzonej maryjności i trosce o socjalne oraz moralne losy mieszkańców Polski. Z pola obserwacji zniknął jeden z ważniejszych tomików poetyckich stanu wojennego, czyli Raptularz wojenny (1982). Czytałem opracowania, w których zaczerpnięte z niego wiersze są omawiane jako utwory anonimowe. Wielonurtowość tej poezji wynika z przekonania autorki, że literatura ma powinność uczestniczenia w życiu zbiorowym i wspólnotowym swojego kraju. Choć Kamieńska na przełomie lat czterdziestych i pięćdziesiątych mogła zostać badaczką pozytywizmu, to jednak ostatecznie bliżej jej było do romantyzmu. Słowo dla niej to wyzwanie duchowe i religijne. Nie można mieć co do tego wątpliwości po lekturze Notatnika Kamieńskiej. Jako zapracowana poetka prowadziła bruliony, aby udoskonalać swój warsztat pisarski (o ich przeznaczeniu i skutecznym wpływie na twórczość pisała w eseistycznej książce Jeden z grzechów pięknych).
W połowie lat sześćdziesiątych systematyczne notatki przeobraziły się w coś więcej – w zapisywany na gorąco „trud istnienia, kształtowania i potwierdzania swojej tożsamości w płynnym żywiole czasu”. Notatnik wspiera się na idei Henryka Elzenberga, aby „być mężnym wobec bytu”.
Trafność zarówno zamysłu Kamieńskiej, jak i jej decyzji o upublicznieniu Notatnika w pełni potwierdziła się w stosunku do mnie. To właśnie najpierw lektura jego części z lat 1965–1972, a potem z okresu 1973–1979, zaprowadziła mnie w świat jej poezji. Redaktor wydania, Wojciech Kruszewski, rozwiał moją nadzieję, że kiedyś ukażą się zapiski 1980–1986. Autorka zabroniła, nigdy nie zostaną wydrukowane.
Z uwag Kruszewskiego o żmudnych pracach edytorskich wynika, że Notatnik w obecnej postaci jest rezultatem skomplikowanej jego genezy. Okazuje się, że znana nam wersja tego wyjątkowego w polskiej literaturze dwudziestowiecznej dziennika duchowego była przeredagowywana nie tylko przez pisarkę, lecz także dominikanina o. Marcina Babraja i może innych anonimowych redaktorów. Pierwotnie fragmenty Notatnika publikował dominikański miesięcznik „W Drodze”. Dodatkowo tekst spotykały stosunkowo liczne ingerencje cenzury, odpowiednio uwidocznione w książkowych wersjach (w ostatniej dekadzie PRL odważniejsze oficyny korzystały z prawa do zaznaczania tekście cenzorskich amputacji). Niestety, zachował się tylko autorski maszynopis Notatnika za lata 1973–1979, wcześniejsze zapiski będą już na zawsze „pokaleczone” przez cenzorów. I jeszcze dobitniej opisuje go fraza z ulubionego przez poetkę wiersza Norwida Klaskaniem mając obrzękłe prawice: „To zaś mi mniejsza, czy bywam omylon / Albo nie?… piszę pamiętnik artysty – / Ogryzmolony i w siebie pochylon – / Obłędny!… ależ – wielce rzeczywisty!”.
Scalony Notatnik pozostaje lekturą pobudzającą i źródłem poznania wewnętrznego, intelektualnego życia Kamieńskiej. Mimo że w zapiskach obowiązuje asceza słowa, aforystyczność, minimalizm informacyjny czy też autobiograficzny, to nawet drobne sygnały referencyjne w postaci imion, nazwisk, tytułów, nazw mają niemałą wartość poznawczą. W edycji znalazłem pewne niedoskonałości. Przytoczenia autorki nie zostały skonfrontowane ze źródłem. Przykładowo, jak sam to sprawdziłem, Kamieńska zazwyczaj niedokładnie cytowała wiersze Norwida. Myślę też, że niektóre inicjały i kryptonimy można było rozwiązać, na przykład, jak przypuszczam z dużą dozą pewności, „W.N., ks.” to ks. Wiesław Niewęgłowski – duszpasterz środowisk twórczych, z którym poetka współorganizowała m.in. Tygodnie Kultury Chrześcijańskiej; „W.G.” to Wacław Gralewski (lubelski poeta i dobry jej znajomy), „Paweł H.” to Paweł Hertz; „P. Kunc.” to Piotr Kuncewicz (opowiadał mi niegdyś o zażyłych stosunkach z Janem Śpiewakiem i Kamieńską).
Cztery tomy twórczości autorki Białego rękopisu są sukcesem edytorskim, którego nie da się przecenić. Wydawnictwo to z jednej strony ilustruje stan badań nad nią i zaniedbań wobec niej, a z drugiej otwiera możliwość odkrycia, zwłaszcza przez młodsze pokolenie, swojej Anny Kamieńskiej.