05/2018

Janusz Drzewucki

Pogruchotane istnienie

1. Czytając zbiór wierszy Pochód duchów Jana Polkowskiego – ogłoszony pół roku po obszernym wyborze jego liryki z lat 1977 – 2017 Gdy Bóg się waha – nie sposób nie dojść do wniosku, że poeta więcej niż kiedykolwiek mówi dzisiaj o sobie samym. Owszem, „ja” było w poezji tego twórcy wyraziście zaznaczone w każdym tomiku, poczynając od debiutanckich, opublikowanych w formie samizdatu w latach 1980–1981, a więc w czasach PRL, ale przed stanem wojennym, zbiorków To nie jest poezja oraz Oddychaj głęboko, tyle tylko, że było to „ja” rozumiane jako postawa ideowa, a nawet polityczna czy też obywatelska. To było „ja” kogoś, kto żyje w oku cyklonu, w centrum przewalającej się i tworzącej się w tej chwili, tu i teraz, historii; kto wybierając między rolą uczestnika a świadka, wybiera bez chwili wahania tę pierwszą, z wszelkimi tego wyboru dramatycznymi konsekwencjami.

Dzisiaj dla odmiany podmiot Jana Polkowskiego wypowiada się z perspektywy kogoś, kto patrzy wstecz i wyznaje: „Przez całe życie budował mnie / bunt burzyła żarliwa niezgoda” – jak czytamy w wierszu Wschód; a teraz stwierdza nagle i nie bez zdziwienia w Sądzie nad światłem: „Jestem zmiażdżonym kadłubem / odpryskiem wspomnienia całości” i dodaje: „od lat milczę”, kontemplując przy tym „piękno / mojego pogruchotanego istnienia”. Ale to tylko połowa prawdy; z drugiej bowiem strony, rozglądając się wokół siebie, opisuje świat z boku, z perspektywy tego, kto wycofał się z centrum na peryferie, cokolwiek to znaczy. Wszak już w otwierającym zbiorek wierszu W koronach brzóz konstatuje: „Minęły dwie zimy odkąd zalegam na zboczu / niewielkiej góry przeciętej siedemnastoma zakrętami / gminnej drogi”. Utwór ten kończy się znamiennym wyznaniem bezradności: „i nie wiem jak dalej / milczeć”.

Dwa słowa: „istnienie” oraz „milczenie” wydają się kluczowe dla zrozumienia tego, o czym pisze i co pisze Polkowski w Pochodzie duchów. A pisze z perspektywy tego, kto żyje w otoczeniu dzieci, czyli z perspektywy „ojca czworga / bożych wyzwoleńców” – wracam znów do wiersza Wschód – i w otoczeniu wnuków, od których „pośpiesznie uczę się mówić”; ale także w otoczeniu zwierząt. Nieprzypadkowo przecież bohaterem Wierności jest Niua, „niedźwiedziowaty kundel z dziada pradziada”, a następnego w kolejności wiersza Pongo – tak właśnie się wabiący „postrzelony pinczer”. Nie ma też przypadku w tym, że na czwartej stronie okładki zamieszczono fotografię autora książki w towarzystwie trzech psów, a także dwu kotów, których imiona: Niua, Pongo, Bari oraz Kamil i Salomea zostały solennie wymienione w podpisie zdjęcia.

Nie dość, że żyje obok, to na dodatek żyje osobno. Kiedyś „ja” tej liryki było organiczną częścią „my”, teraz „ja” to tylko „ja” i wyłącznie „ja”, ale również aż „ja”. Fundamentalne pod tym względem sformułowanie pada w wierszu Dusza w ten czas daleka:

A mnie jakbym wciąż drzemał w poprzednim

wcieleniu wypada z ust zimny zaimek my

jak rzucona ptakom sucha kromka listu


Opisując siebie dzisiaj, Polkowski opisuje siebie nie w tyglu kipiącej rzeczywistości, ale z dala od ludzi, w domu posadowionym na uboczu, i nie bez poczucia winy konkluduje: „A ja jak każdy tchórzliwy człowiek / chcę jedynie przetrwać zimę” (Dom i ucieczka). Ten dom znajduje się gdzieś w górach, po których poeta był przewodnikiem już w tomie Elegie z Tymowskich Gór (1990) i gdzie odnalazł swoje miejsce, wyjątkowe miejsce.

2. Świat tej poezji to świat natury, i w ogóle, i w szczególe. Poeta żyje wśród zwierząt i drzew. Ale nie bez znaczenia pozostaje dla niego fakt, że tym drzewem może być dąb lub brzoza, a tym zwierzęciem – jeleń, co zostało odnotowane już w inicjalnym wierszu W koronach brzóz. A przecież nie tylko. Odróżnia on, czyli poeta, trop sarny od tropu dzika (⁂[Parują lasy ciągnie cicho]), modrzew od lipy, a lipę od buka (2017.), z zaciekawieniem, ale i ze zrozumieniem przygląda się wiewiórce i myszy (Pongo). Dzisiaj cieszy się z „pewności że wszystko co ludzkie / już się wydarzyło” i że może pogrążyć się dzięki temu w „życiodajnym milczeniu” (Wybuch), w „miłosnym pięknie milczenia” (Sąd nad światłem), ale jednocześnie w wierszu 1953. (przypominam na wszelki wypadek: 1953 – to rok urodzin poety) powiada: „Oddycham wszystkim co było”. Tyle tylko, że w czasie, który był, a zatem w czasie przeszłym, „Wszyscy byliśmy za wyzwoleniem świadomości”, natomiast dzisiaj „nie ma już czasu”, w związku z czym „i końca świata nie będzie” (⁂[Cóż powiedzieć o tamtych czasach]); co nie znaczy, że poeta nie ma obowiązku odróżniać nadal „przemocy wolności od handlu niewolą” (2017.), zwłaszcza że ciągle żyjemy pomiędzy cieniami Auschwitz i Kołymy, wędrujemy „od przecinka Azji do kropki Europy” (⁂[Gdy czernię papier pochylam głowę]) i trzeba dochować wierności wobec zmarłych przyjaciół, przywołanych wprost w wierszu Las.

W czasie kanikuły, pod Psią Gwiazdą, cierpliwie czekając na porę żniw, pierwszoosobowy podmiot wiersza ⁂(Późny upał kwarantanna czerwca) owszem, odczuwa radość, bo oto „Bezcieleśnie istnieję intensywniej”, cieszy się tym, że jest, gdzie jest, ale równocześnie

By być myślę jak nie być

i cofam się w siebie przed początek

światła i widzę przez ciemność

nicości jak Bóg lepi z gliny ogień

i otwiera w nim ranę

polskiego języka


Dla Jana Polkowskiego znaczenie ma nie tylko to, że jest poetą, ale także, może nawet nade wszystko fakt, że jest polskim poetą, poetą języka polskiego. Jako poeta tego języka raz mówi, a raz milczy, szuka słów i wypowiada słowa, a wtedy „W szczupłych zgłoskach polszczyzny” (jak w cytowanym wcześniej wierszu ⁂[Gdy czernię papier pochylam głowę]) odnajduje sens istnienia. Ano właśnie: nie egzystencji, lecz istnienia, poetę bowiem bardziej niż filozoficzny intryguje religijny wymiar bytu. Bóg jako stwórca bytu, jako stwórca istnienia jest w wierszach składających się na Pochód duchów niemal wszechobecny, chociaż z oczywistych względów poeta nie wypowiada tego bezpośrednio. Rozmawia z bukiem i lipą, z psami i kotami, razem z nimi wyczuwa „ślad Boga” (⁂[Być albo kryć się]), wierzy, że „Bóg obmywa słowo” (Dusza w ten czas daleka). Poszukuje go w muzyce Fryderyka Chopina (Vladimir Horowitz Preludia Chopina), we freskach w Orvieto (Luca Signorelli „Sąd Ostateczny”), w wiejskiej kaplicy w Monterchi (Piero della Francesca „Madonna Brzemienna”) i prawdopodobnie go właśnie tam, w Toskanii, spotyka na mgnienie oka w „śpiewie tajemnicy”, „nad światłem / krzyża”.

3. Poeta jako depozytariusz słów musi znać ich wagę, a znając ich wagę, wie, że nie można rzucać słów na wiatr. Są słowa i słowa, w tym także „pociemniałe słowa” (⁂[Śniłem że obudziłem się]), „niewidzialne słowa” (Wschód), „płochliwe słowa” (⁂[Parują lasy ciągnie cicho]), a także słowa – jak w wierszu ⁂(Koczują we mnie słowa) – „dla których zabrakło rzeczy / Gdy mówię nie rzucam cienia / (Nie odbieram głosu ziemi)”. Istota jednak nie tylko i wyłącznie w tym, że poeta zna wagę i znaczenie, a zatem niejednoznaczność i wieloznaczność słów, ale i w tym, że zna tych słów zapach, smak, dźwięk. Wyrazem tego instrumentacja głoskowa, jakiej Polkowski okazuje się wręcz niezrównanym mistrzem. Oto kilka przykładów: „opiekuńcze korzenie kosmosu” (Las), „obcość obecności” i „siew świętej samotności” (⁂[Gdy czernię papier pochylam głowę]), „bryła rannego marmuru” (Sąd na światłem), „wyżej leniwa oliwa powietrza” (Luca Signorelii „Sąd Ostateczny”), „skwir krwi” i „skwir żerujących jerzyków” oraz „róż żywego marmuru” (Wybuch). Nie dość tego:


Gaśnie bielmo upału

blaknie blask obłoków

[…]

przez soczyste sny nasion

pod pszennym deszczem pszczół

(⁂ [Parują lasy ciągnie cicho])


Wodnista wolność w wiśnickim więzieniu

[…]

Szwy szpalt rannych gazet rozpruwa charkot

pokrwawionych słów […]

(1981.)


i pobożna kropla jego potu

która wciąż żłobi we mnie

żywą ścieżkę

żalu

(Sąd nad światłem)


Wykorzystując do imentu szanse, jakie instrumentacja głoskowa stwarza, zwłaszcza w zakresie aliteracji i paronomazji, poeta wydobywa z otaczającej rzeczywistości to, co konkretne i materialne, wreszcie zmysłowe, co można dotknąć i objąć, zważyć i zmierzyć. Opisując świat w jego fizyczności, opisuje jednocześnie to, co w tym świecie nie daje się ogarnąć zmysłami. W tym sensie Jan Polkowski jest poetą nie tylko politycznym, o czym raz i drugi pomyślało się w trakcie lektury wspomnianego na wstępie wyboru Gdy Bóg się waha, ale również metafizycznym; z jednej strony poetą żywiołów domagających się wyrazu, a z drugiej poetą tego wszystkiego, czego nie da się wypowiedzieć, o czym tylko można i trzeba milczeć.

Jan Polkowski: Pochód duchów.
Biblioteka „Toposu”,
Towarzystwo Przyjaciół Sopotu,
Sopot 2018, s. 48.
WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.