Jednak mimo takiego naprowadzenia nie uchodzi powiedzieć, że Syn bagien to kryminał; to rzecz większa i poważniejsza. Taka z ambicją nie tyle (albo nie tylko) zapewnienia rozrywki, ile przywołania świata, którego dawno już nie ma – przywołania, przedstawienia i przywrócenia, choć to przywoływane Polesie (gdzie dzieje się akcja) w powieści jest ciemne, ponure, groźne (ale autora prawo tak widzieć stary świat). Kryminał jest tutaj raczej formą niż treścią, chociaż wątek kryminalny poprowadzony jest przez całą powieść. Bardziej jednak wciąga cały ten powieściowy poleski anturaż niż kryminalna intryga. Nie powtórzyłbym zatem za wydawcą, że powieść Pawła Rzewuskiego to kryminał. Sam autor nazwał ją w posłowiu powieścią historyczną.
Rozpoczynając lekturę, będąc poinformowanym, że Syn bagien to kryminał, spodziewałem się… wyścigu kolarskiego. Zmarły niedawno Milan Kundera w Nieśmiertelności pisał o ideale powieści: „powieść nie powinna przypominać wyścigu kolarskiego, lecz ucztę, na której podaje się niezliczone ilości dań”. A czymże jak nie takim właśnie wyścigiem jest kryminał jako gatunek? Po okładce i anonsie „powieść kryminalna” wyścigu i rozrywki się zatem spodziewałem. Ale takim „wyścigiem” niewątpliwie Syn bagien – mimo pewnych pozorów – nie jest; jest to raczej „zestaw dań” („zliczonych”, ale jednak „dań”).
Zasygnalizujmy najogólniej miejsce i zarys fabuły, którą autor pomieścił na Polesiu, na tym najnędzniejszym, najbardziej zapuszczonym cywilizacyjnie, kulturowo i – jak autor sufluje – moralnie obszarze
W takich to stronach, w takim interiorze zaginął pracownik samodzielnego referatu studiów ogólnych
Ale – jak wyżej wspomniałem – fabuła robi wrażenie pretekstu do subiektywnego opisania Polesia, widzianego przez autora w tonacjach czarnych. Oczywiście nie da się obronić tezy (gdyby ktoś chciał taką głosić), że to próba obiektywnego opisania tej krainy; nie, to po prostu wizja autorska. Na potrzeby mrocznej fabuły autor nakreślił ponure tło; nie jest to jednakowoż czczy wymysł niemający żadnego pokrycia w rzeczywistości, bo zapóźnione kulturowo i cywilizacyjnie kresowe Polesie z całą pewnością nie było żadnym edenem czy półedenem, jakim pozostawało chociażby dla emigracyjnego pisarza Franciszka Wysłoucha (o którym dwa słowa później).
Rzewuski funduje sobie i nam fabularną eskapadę w te najbardziej zapoznane tereny przedwojennej Polski. Pokazuje Polesie, tamten świat przez pryzmat sporów politycznych, ideowych, religijnych, przedstawionych w sposób bardzo nieoczywisty, bardzo autorski (zaleta to, nie wada). Pojawiają się więc w fabule echa sporów, dyskusji, jakie toczono u progu końca
Rzewuski odmalował Polesie jako krainę instynktów pierwotnych, gdzie jeszcze ostały się wierzenia i fascynacje o charakterze pogańskim czy postpogańskim. I w niczym to jego Polesie nie przypomina krainy opisanej pastelowo – z emigracyjnej, pojałtańskiej perspektywy – przez Franciszka Wysłoucha, piewcę poleskiej przyrody, fauny, zwyczajów… U Rzewuskiego jest na odwrót – jego Polesie to świat okrutny, posępny, ponury, nasączony zbrodnią, przemocą, a nawet lubieżnością i dziewczęcą chucią (wątek małoletniej córki gospodarza Jakubowskiego). Gdzież mu tam do sielankowych obrazów wyłaniających się z opowiadań – znakomitych skądinąd – autora Na ścieżkach Polesia.
To świat – i to jest frapujący wątek, to jest świetne „danie”! – gdzie cieniem i wpływami kładzie się postać długoletniego wojewody poleskiego Wacława Kostka‑Biernackiego, jednej z najważniejszych postaci powieści, chociaż postaci występującej niemal wyłącznie jako ktoś, o kim się mówi, szepcze, jako osobnik tajemniczy, niewidywany, niedostępny („wojewody nikt spoza jego kręgu nie widział od sześciu miesięcy”, „do wojewody nie można się ot tak umówić […] to po prostu niemożliwe”). U Rzewuskiego do pewnego momentu Kostek‑Biernacki przedstawiony jest nieledwie jako skrzyżowanie Kurtza z Jądra ciemności Josepha Conrada i niedostępnego, nieosiągalnego właściciela zamku z Zamku Franza Kafki.
Wartością dodaną takich powieści jak Syn bagien, takim zestawem kunderowskich „dań” jest przemycanie historii, przywoływanie osób, postaci ogólnie kojarzonych, acz jednostronnie, częstokroć „zerojedynkowo”. Mamy w powieści Stachniuka, w dyskusjach powieściowych bohaterów pojawia się Jan Mosdorf z ONR‑u, ale i tak najważniejszy jest Wacław Kostek‑Biernacki. Dla większości czytelników, osób jako tako nawet obeznanych z historią, to niemal wyłącznie sadystyczny komendant twierdzy brzeskiej i faktyczny nadzorca (bo nie komendant) obozu w Berezie Kartuskiej. Autor, rysując tę postać w powieści, a potem dopowiadając parę rzeczy w posłowiu, pokazuje, że taka potoczna prawda o Biernackim to nie prawda, to jej drobny wycinek. Bo Biernacki (kto o tym wie…?) był też pisarzem, i to nader ciekawym, autorem oryginalnych opowiadań inspirowanych „dzikim” Polesiem, opublikowanych przed wojną w zbiorach Straszny gość i Diabeł zwycięzca. Ta pierwsza doczekała się nawet współczesnej edycji kilka lat temu, która jednak przeszła zupełnie bez echa.
Nie ulega wątpliwości, że Rzewuski przed napisaniem powieści przeprowadził bardzo solidną i rzetelną kwerendę zarówno historyczną, jak i literacką. Znać, że czytał Józefa Mackiewicza (w powieści pojawia się nazwisko Miasojedow, pojawiają się Popiszki), Sergiusza Piaseckiego, Ferdynanda Ossendowskiego, że intensywnie pochylał się nad biografią Kostka‑Biernackiego. Gdybyśmy jednak – podziwiając erudycję autora i ten budzący szacunek historyczny i literacki background, na jakim zbudował powieść – chcieli się doszukać usterek, uchybień w powieści, to zaznaczylibyśmy na przykład, że nie mógł Jakubowski wiosną 1937 czytać pisma „Zadruga”, gdyż pierwszy numer tego periodyku ukazał się dopiero w listopadzie tego roku, że przewodnika po Polesiu nie mogło wydać PTTK, gdyż taki podmiot funkcjonował dopiero od 1950 roku, kiedy to w Polsce komunistycznej przymusowo scalono Polskie Towarzystwo Krajoznawcze z Polskim Towarzystwem Tatrzańskim, tworząc właśnie PTTK, czyli istniejące do dzisiaj Polskie Towarzystwo Turystyczno‑Krajoznawcze.
Powieść Rzewuskiego jest równie ciekawa co posłowie do niej. Chwała autorowi za ten absolutnie niezbędny suplement (chociaż wydaje się, że mógł go jeszcze bardziej rozbudować). Sam swoją powieść nazwał w nim – co zaznaczyliśmy na wstępie – „historyczną”. Jest w niej co prawda sporo postaci fikcyjnych, ale w posłowiu autor klaruje, kogo dla potrzeb powieści wymyślił, kto zaś był postacią prawdziwą. Ważne są te objaśnienia szczególnie dlatego, że Rzewuski sięgał – jak pisze – „po dosyć hermetyczne zagadnienia, które czytelnikowi nieobeznanemu z historią Polski późnych lat trzydziestych
Na koniec mała dygresja zainspirowana wzmianką o liczbie dawidgródzkich policjantów. Autor włożył w usta komendanta dawidgródzkiej policji Adlera taką oto skargę: „…wiedzą panowie, ilu ludzi mam tutaj pod swoją komendą? Piętnastu. Piętnastu na cały Dawidgródek i okolicę. Piętnastu funkcjonariuszy, i oni już teraz nie mogą sobie poradzić z nawałem pracy”. Czytając ten fragment, trudno nie uśmiechnąć się z pewną nostalgią, przypominając sobie Wyznania patrycjusza Sándora Máraiego; węgierski pisarz wspomniał tam, że na początku