7–8/2025

Piotr Matywiecki

Powrót Arnolda Słuckiego

Miałem dwadzieścia lat – wiek najodważniejszego poezjowania – kiedy w 1963 roku, we „Współczesności”, przeczytałem: „słońce / jak papież na katafalku / las stoi, / jak rozwiązany parlament”. Zachwyciły mnie irracjonalność i rozziew tych porównań. I do dzisiaj ten fragment wiersza Arnolda Słuckiego jest dla mnie swoistym wzorcem najpiękniejszego poetyckiego ryzyka.

A już po pięciu latach, po marcu 1968 roku, ryzyko losu, a nie tylko poezji, wezwało Słuckiego. I razem z nim jego czytelników.

Oto biografia. W tytułowym wierszu tomu Biografia anioła tak ją zmetaforyzował: „Biografia anioła: dżdżownica / porozrywana”. Anioł w jego twórczości to zawsze było autorskie ego wzniesione ku metafizycznej, upragnionej, ale nieomal niedostępnej pewności istnienia. Jeśli więc to ego jest porozrywane…

Zanim nastąpiło wygnanie, rozszarpując jego życie, napisał w jednej z wielu recenzji zamieszczanych w „Twórczości” (warte są przypomnienia!): „Biografia poetycka jest nieciągła i rwana. Reaktywowanie poety w poecie wymaga, aby ktoś tego pragnął i aby to było oczekiwane”. Oto wyzwanie dla dzisiejszych czytelników Słuckiego. Czytelników, bo ciągłość biograficzną poezja ta odzyskuje, gdy patrzy się na nią z perspektywy twórczości już dokonanej.

A zatem: urodził się w 1920 roku (pokolenie Herberta, Szymborskiej, Różewicza) w Tyszowcach, w małomiasteczkowym środowisku żydowskim, niemal bez znajomości języka polskiego. Jako nastolatek studiował w Warszawie w żydowskim seminarium religijnym i bardzo szybko stał się ateistycznym komunistą. Z tego ideowego kontrastu dla swojej dojrzałej twórczości wziął najlepsze: mistyczną wyobraźnię i etyczne wyczulenie.

Podczas wojny trafił aż do Uzbekistanu (pamiętam, jak barwnie opowiadał o swoich stepowych wędrówkach), do Polski wrócił wraz z frontem. W kraju, a zapewne i wcześniej, nadrobił znajomość polszczyzny do wirtuozowskiego poziomu.

Był komunistycznym fanatykiem. Do 1956 roku publikował socrealistyczne wiersze, ale po październikowym przełomie stopniowo wyzbywał się komunistycznych iluzji i stał się jednym z twórców najbardziej głębokich filozoficznie, religijnie (w duchu żydowskiej mistyki) i artystycznie.

Podczas antysemickich wydarzeń 1968 roku (zaciekle mu grożono) opuścił Polskę. I było to brutalne wypędzenie, a nie, jak czytam na skrzydełku dzisiejszej zbiorowej edycji – emigracja. Najpierw przebywał w Izraelu, później w Niemczech Zachodnich. Do końca życia miał nadzieję powrotu do ojczyzny. Zmarł na serce w 1972 roku.

W przedśmiertnym wierszu wstrząsająco nazwał swoją beznadziejną tęsknotę:

Kraj, który wiatr ma za granice,

ślimak je na trawie strzeże – 

ja tam dżdżystą się przemycę

ziemią

trup mnie zabierze.


Na czym polega autobiografizm tej poezji? Tak został nazwany w wierszu Niby ściany:

Lata, lata niby ściany,

a w środku – pusto.

To skrzypce, na których wygrywam

mój zmysł szósty

i takt,

i veto.


Wszystko tu jest. Wygnańcze niezadomowienie, a w jego tle żydowski mit niezakorzenienia. Muzyczność jego poezji. „Szósty zmysł” irracjonalnych inspiracji. I wreszcie „veto” – etyka sprzeciwu, niezgody na okrucieństwo i morderczość świata, niezgoda zaświadczona wojennymi i wygnańczymi przeżyciami i oczywiście etyka sprzeciwu wobec dawniejszego, własnego ideologicznego fanatyzmu.

Pogłos tej biografii długo brzmiał w pamięci. Nie tylko czytelników. Liryka Słuckiego to przemilczana, utajona, zazdrośnie strzeżona tradycja wielu polskich poetów współczesnych. Oni jakby podłączają się do pełnego energii nurtu jego wierszy, czerpiąc z ich dynamiki. (Podobnego typu inspiracyjną rolę innowatorów poetyckiego języka, tyle że jawniej, spełniali Tymoteusz Karpowicz i Krystyna Miłobędzka).

Echo tej biografii objawiło się najpierw w pamięci rozdzierającego pożegnania na Dworcu Gdańskim w Warszawie, gdzie stawił się tłum przyjaciół. Ta pamięć dla wielu stała się symbolem ówczesnych wypędzeń, raną sumienia. Zaświadczyli o tym we wspomnieniach choćby Jacek Bocheński i Anna Kamieńska. Później, a raczej równocześnie z tym wspomnieniem, pojawiły się rzadkie, ale niezwykle istotne fakty edytorskie. W 1982 roku ukazał się w PIW, pod tytułem Biografia anioła, zbiór trzech tomów, jednego napisanego jeszcze w Polsce i dwóch już z wygnania, ze wstępem Ryszarda Matuszewskiego. Przełomem w recepcji poezji Słuckiego okazało się studium Sławomira Jacka Żurka „…lotny trud półistnienia”: o motywach judaistycznych w poezji Arnolda Słuckiego (Księgarnia Akademicka, Kraków 1999). Żurek z wielką kompetencją przybliżył mistyczno-kabalistyczne tło tej poezji, połączył biograficznym łukiem – ponad socrealistycznym epizodem – młodzieńcze studia talmudyczne Słuckiego z jego późną poezją. Od czasu tej monografii nieliczni tylko autorzy zajmowali się tą twórczością. Kilka lat temu Marta Chachulska i Bernadetta Kuczera-Chachulska opublikowały szczupły wybór wierszy Słuckiego. I oto Instytut Mikołowski w zeszłym roku wydał dwutomowe Poezje zebrane.

[…]


[Dalszy ciąg można przeczytać w numerze.]

Arnold Słucki: Poezje zebrane:
tom I 1956–1966,
tom II 1966–1972.

Opracował, wstępem i notą edytorską opatrzył Marian Kisiel.
Instytut Mikołowski im. Rafała Wojaczka,
Mikołów 2024, s. 424 + 352.
WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.