Spieniona wylewam się z siebie
jak wodospad
prosto do morza
kra płynie przez mój krwiobieg
spadają tafle tłuczonego szkła
solne głazy
mnie już nie ma
odradzam się dla ciebie jako rzeka
będę chować w twoje sieci
bolenie jazie szczupaki
kołysać cię do snu
mantrą żabich chórów
w gnieździe uwitym z tataraku
zaśniesz po długich połowach
pod sokorami
po północy gdy wzejdzie łuna
zanurzysz się we mnie
by wrócić do siebie
z początku istnienia
będę cię strzegła
już rozpościeram nad łąką
niekończące się świetliste mosty
wypuszczę białą sowę
niech poleci z tobą pod sam zodiak
rankiem spadnie mleczny kożuch z księżyca
zostaną gwiazdy usmażone jak ryby
kawowa mgła mit wiecznego powrotu
tak będziemy trwać