Życia na emigracji, a ściślej swojego emigranctwa poeta nigdy nie mitologizował: ani nie przeklinał, ani nie błogosławił. W trakcie sporadycznych telefonicznych rozmów ponad Atlantykiem o tym, co robi w Kanadzie, czym się zajmuje, z czego żyje, opowiadał mi bez żadnych ceregieli, wprost, tak jak zazwyczaj mówi się o życiu, które płynie i płynie, bo nic innego nie ma do roboty; że raz na wozie, raz pod wozem, no a poza tym pisze się wiersze. Nie bez przyczyny zatem mógł stwierdzić podczas ostatniej naszej pogaduchy, czyli wymiany zdań i uwag na temat spraw zasadniczych i fundamentalnych, że czuje się dzisiaj tak, jakby nie tyle wrócił do Polski, ile wyemigrował z Kanady do Polski. Nieprzypadkowo też – bo dla zaakcentowania, że on to jednak i przecież on – wybór wierszy, jakim uświetnił powrót do Polski, zatytułował Dla tego życia, a więc tak samo, jak był zatytułowany jego debiutancki arkusz, ogłoszony w roku 1978 w serii „Pokolenie, które wstępuje”. Tym samym liczący dwieście czterdzieści stron tom Dla tego życia (opublikowany przez Wojewódzką Bibliotekę Publiczną i Centrum Animacji Kultury, Poznań 2019), to poniekąd powtórne narodziny poety; cokolwiek znaczy to bądź znaczyć może. A to z tej prostej przyczyny, że wedle wszelkiego prawdopodobieństwa dzisiejszym dwudziesto-, trzydziesto-, a nawet czterdziestoletnim czytelnikom i znawcom współczesnej poezji jego nazwisko mówi tyle, co nic. Nad czym zresztą niespecjalnie ubolewam, bo to jednak nie mój problem.
Do czasu wyjazdu do Kanady poeta opublikował cztery zbiory. Po wspomnianym arkuszu Dla tego życia, w pamiętnym roku 1980 tomik Z pozoru – cisza, w roku 1983, czyli w czasie stanu wojennego, poza cenzurą, poza państwowym debitem Apel poległych i inne wiersze, a w 1986 roku w jak najbardziej państwowej oficynie zbiorek Noc. W wierszach z tego okresu Chojnacki opisuje życie w opresyjnym systemie tyleż politycznym, co społecznym, ale nikt z czystym sumieniem nie ma prawa określić tej liryki mianem politycznej czy zaangażowanej politycznie, bo jest ona nie tyle niejednoznaczna, ile wieloznaczna. Nie ulega wszak wątpliwości: wiersze z tego okresu były pisane wbrew obowiązującej w PRL cenzurze, przeciwko niej, w efekcie czego poeta częściej niż wprost wypowiadał się nie wprost. Żyjąc w państwie totalitarnym, obywatel tego państwa i jednocześnie podmiot liryczny poetyckiego świata wykreowanego przez Chojnackiego wypowiada swój niepokój, swój lęk, wskutek którego jako podmiot właśnie jest sobą i nie jest; tym, co go określa, okazuje się bowiem zarówno pamięć, jak i niepamięć, poczucie obecności i nieobecności. „Mój strach / wiecznie odkrywany na nowo / głodny głodem samego siebie” – pisał wówczas.
Słowa-klucze do liryki tego okresu to: słowo i mowa, ale także milczenie i cisza. W arkuszu Dla tego życia Chojnacki stwierdza „zanik mowy” i „głód liter”; gdy słowo okazuje się bezsilne, nie pozostaje nic innego, jak milczeć „na wspólne tematy”, a potem „myśleć rękami”, czyli buntować się jak najbardziej czynnie. Także w zbiorze Z pozoru – cisza mówi się o strachu „skazanym / na milczenie”, ale także o strachu, który „ma słowa” i jeszcze o otaczającym każdego z nas „murze ciszy”. Jesteśmy niczym „zatrzymani w pół słowa”, uwięzieni między obowiązkiem mówienia a przymusem milczenia. „Coraz częściej milczę całym swoim ciałem” – czytamy w wierszu pod znaczącym tytułem Umiera we mnie poeta; i ten sam poeta przepowiada sobie w wierszu Nie zaznasz: „Nie zaznasz słowa pogrążysz się w ciszy / lecz i tak nie zaznasz spokoju”. Tyle tylko, że poeta nie ma wielkiego wyboru, dysponuje – jak w utworze Ach, te wiersze jesienne – „kilkoma prostymi słowami”, stara się „poznać ich siłę i słabość”. Rzeczywistość, wobec której się buntuje, zaklina właśnie w prostych słowach, czytelnych metaforach, sugestywnych obrazach, takich jak: „wewnętrzny cenzor”, „zmięty donos”, „ulotki myśli”, „kontrolowane niebo”, „pięść / kneblująca wrogom usta”, ale również, bo jakże by inaczej, gdyby ktokolwiek miał wątpliwości: „ten kraj” i „moja ojczyzna”.
O ile w wierszu pod tytułem nawiązującym do Ryszarda Krynickiego Ukryj, ocal Chojnacki dyskretnie wspominał o „przeczuciu prawdy”, o tyle w Czterech zdaniach głównych, zamieszczonych w podziemnym Apelu poległych postuluje poznanie wszystkich „czterech stron Prawdy”. Dlatego w tomie tym do głosu dopuszcza nieznane i niezidentyfikowane ofiary systemu; korzystając z szansy, jaką stwarza mu liryka roli i liryka maski, wypowiada to wszystko, czego w wierszach publikowanych oficjalnie nie mógłby wypowiedzieć, nie da się bowiem mówić swobodnie, gdy na krtani zaciska się pętla.
Przed podjęciem decyzji o wyjeździe z Polski, poeta pocieszał się: „Choć coraz częściej brakuje mi słów / to przecież jestem” – w wierszu Ezop, zadedykowanym zapewne nie od parady Stanisławowi Barańczakowi, ale też w sąsiadującym z nim wierszu Słowa prawdy nie robił sobie złudzeń, skoro „Świat jest / i milczy”; koniec końców:
przeciwko tobie
i nie umiesz tak milczeć
by ktoś ciebie nie usłyszał
i nie powiesz nic
co byłoby słyszalne
Stąd – bywa, że ryzykowna, lecz przekonująca – metaforyka dopełniaczowa Nocy, a więc: „kaplica serca”, „rana prawdy”, „krwawa biel ciszy”, „okruch prawdy”, „płótno wiersza”; rozpoznawalna w następnych tomach, powstałych na emigracji, czyli w Wierszach nienapisanych (2002), w Lekcjach przyrody (2006) oraz wspomnianych zbiorach Tak i Do prywatnego użytku, a zatem: ponownie „biel ciszy” i „okruchy prawdy”, a ponadto: „bramy ust”, „łza słońca”, „witraż dnia”, „w sieci rąk ryby świateł”, „statek pamięci”, „pelikan ognia”, „kość słowa”, „kobiecość słońca”, „robactwo chmur”. Wystarczy? Wystarczy!
Temat wierszy – czy to pisanych w ojczyźnie, czy to na obczyźnie; „skoro nie ma mnie tam ani tu” (jak czytamy w tytułowych Wierszach nienapisanych) – pozostaje jednak ten sam: słowo, jego siła i bezsilność, ale również odpowiedzialność za słowo. Pod tym względem Roman Chojnacki jest poetą tyleż konsekwentnym intelektualnie, co ascetycznym w wyrazie. Z jednej strony ma przeświadczenie graniczące z pewnością, że jego jako poety życie strawiły „dwie śmiertelne choroby // Mądrość i milczenie”, choroby eksploatujące do zatraty życie wszystkich poetów, z drugiej – pocieszenia szuka u „Niebieskiego Mechanika” i „Sternika Wód”, u „Wielkiego Ogrodnika” czy wreszcie u „Łaskawego Boga”. To w Wierszach nienapisanych, bo w tomie Tak u starych poetów, takich jak Jarosław Iwaszkiewicz, autor Uranii:
tworzyli kanony i języki
mieli czasem poplątane życie
ale piękno opisywali przejrzyście
Chciałbym kiedyś być starym poetą
i gdyby mleczna droga ulitowała się
nade mną może dożyłbym piękna
a jasność świata objęłaby mnie
swoim mrokiem
Ale i w tych wierszach pisanych na emigracji, a więc w mniejszej lub większej izolacji od Polski, poeta wypowiada się z głębi języka polskiego, zastanawiając się nad sensem słowa, nad tym, co w słowie stałe, a co niestałe, co zmienne, a co niezmienne. I coraz częściej zwraca się do siebie samego, niczym do drugiej osoby, którą jest, a czasami nie jest. W Tryptyku o słowach, bodaj najlepszym utworze zbioru Tak wyznaje: „Myślałem że jestem kimś innym / dopiero dziś widzę Ciebie / jako siebie w okazałości całej”. Tym samym szuka tego, co absolutne, co uniwersalne, czemu można dać wiarę, w co można uwierzyć.
Dwudziestoletni poeta śnił poetycki sen o słowach w rytmie słońca (w wierszu To nic ledwie jesień w zbiorze Z pozoru – cisza), ale jak wyznawał: „moje życie jest zbrodnią stanu”, może z tego względu, że oto „Boga nie było we mnie bo nie dano mi go” (⁂„Wielka armia opuszcza leśne gąszcze” w tomiku Noc). Trzydziestoletni nie krył rozczarowania, bo nic nie spełniło się z marzeń, gdy „Pragnęło się innego życia / Rozjaśnić inne jeszcze światy” (Wigilie z Wierszy nienapisanych), czterdziestoletni zaś nie mógł odżałować: „Kiedyś wiedziałem / że świat rymuje się pięknie” (Keter w tomie Tak), ale teraz wychodzi na to, że niestety nie, że nic z tego, bo świat w ogóle się nie rymuje, nie rymuje się nawet z sobą samym. Pięćdziesięcioletni zmaga się z „pamięcią / samotności” (Annopole w zbiorze Lekcje przyrody), a dobijający sześćdziesiątki nie bez strachu myśli o tym, co zostawi po sobie, a „Jedyne co po mnie pozostanie / to ta zmysłowa miłość życia”, chociaż dręczy go „wierna suka wyjąca z głodu / samotność” (Boję się z tomiku Do prywatnego użytku).
Między rzeczywistością a wyobraźnią, między iluminacją a ewokacją – liryka Romana Chojnackiego, poezja bez końca.