Odeszła po porannych trawach
przez wrota lata, nie oglądając się,
jakby się bała pokazać błękit oczu,
w których jeszcze nie wygasło dzieciństwo,
na przekór wplecionym w warkocz
nitkom babiego lata.
Wołały za nią wszystkie drogi.
Lament zastygał w chustach drzew.
Przez niebo frunął siwiejący ptak.
Studnie pełne były wody.