Te dwie syrenki ozdabiają okładki książek Rocha Sulimy. Pierwsza z nich stała się sensacją w kręgach antropologów kultury – wtedy, gdy się ukazała, była recenzowana i komentowana nie tylko w fachowych periodykach, lecz także w popularnych czasopismach dla zwyczajnych czytelników. Okazała się czymś w rodzaju kamienia, który uruchomił lawinę antropologicznych prac o współczesności pisanych przez młodszą generację badaczy, z czego korzyść jest taka, że mamy wiele interesujących książek analizujących codzienność i ich fala wcale nie opada. Po dwóch dekadach nie wspomina się jednak o tym, że to Sulima wielu spośród tych badaczy i autorów ukształtował jako wykładowca czy promotor, a teraz – chcąc nie chcąc – patronuje tej fali jako autor Antropologii codzienności, która stała się książką kultową.
W nowej książce Sulima często nawiązuje do ustaleń młodszych badaczy, a w jej ostatnim rozdziale, zatytułowanym Zamknięcie systematycznie ich i ich prace wymienia, zaznaczając, że „wiele wątków podjętych w książce [Antropologii codzienności] doczekało się gruntownych rozwinięć i dopełnień” właśnie w tych nowych książkach i artykułach z ostatnich lat. Daje się w tym wyczuć rodzaj skrywanej dumy, że nadał „rozpęd” młodszym badaczom, a także zawoalowane przeświadczenie, że przy rozmachu i różnorodności ich badań codzienności on nie ma już na tym obszarze nic do roboty – mówiąc kolokwialnie, że nie ma powodu się z nimi „ścigać”. Zrobił swoje. Ale też jest w jego mówieniu i pisaniu na ten temat zniecierpliwienie, bo „codzienność” uległa – zwłaszcza w reklamie – trywializacji, „stała się potężną modą, towarem, a przy tym rzeczywistością mitopodobną, totalizującą, o dużej mocy oddziaływania”. Tak to skrótowo opisywał w 2017 roku w rozmowie z Rafałem Księżykiem, która otwiera Powidoki codzienności.
Powtarza w niej też to, co rok wcześniej powiedział w czasie panelu z okazji jubileuszu kwartalnika „Konteksty”: „Nie lubię chodzić po cudzych śladach, a nawet po własnych, dlatego kończę z fascynacją «codziennością». Bo wszyscy są nią zafascynowani”. Mówi także Księżykowi o książce, jaką przygotowuje do wydania (właśnie Powidoki…), która była pomyślana jako kontynuacja Antropologii codzienności: „Jednak nie widzę dziś szans wydania «drugiej» Antropologii codzienności […]. Uświadomiłem sobie, że codzienność jest dziś zakontraktowana, prefabrykowana, a nieprzewidywalna «składnia» jej idiomów zarządzana bywa przez technikę algorytmiczną”. Mówiąc inaczej i w uproszczeniu: Sulima jest przeświadczony, że codzienność, którą obserwował przez lata, straciła swoją autentyczność, że to już jest – jak określa – „ich” codzienność, codzienność „kapitalizmu emocji”, przez którą musi się z wysiłkiem „przebijać […] do swojej codzienności”.
Jednocześnie – przede wszystkim obserwując kolorowe magazyny – Sulima dostrzega, że narodziła się moda na codzienność (taki tytuł nosi jeden z jego esejów), która, ujmując rzecz w uproszczeniu, chce się przekształcić lub bywa przekształcana z premedytacją w niecodzienną codzienność. Przywołuje przykłady sloganów, które mają odczarować zwyczajność i nadać jej jakiś nowy, kolorowy kształt – po prostu ją skomercjalizować, a tym samym przekierować refleksję o trudach, wyborach i koniecznościach codzienności w kierunku ludycznego poszukiwania np. okazji zakupowych, pogoni za nowościami, które czymkolwiek by były, starzeją się w tempie nigdy wcześniej nie spotykanym. Właśnie po to, by gonić za nimi, a nie zawracać sobie głowy poważniejszymi sprawami. Codzienność – według słów Sulimy – „to pole wyborów, okazji, a nie egzystencjalnych przymusów”. Jeszcze inaczej to określa zgrabnym bon motem, że „codzienność jest permanentną innością na co dzień”.
Wydaje mi się, że Roch Sulima nie chce uczestniczyć w pogoni za tymi wszystkimi nowościami, które przemykają przez naszą codzienność, nie chce ich pilnie obserwować, jak by powinien ze stanowiska badacza. Ja sobie myślę, że on myśli, że to nie dla niego, bo wymaga innej wrażliwości, innego trybu refleksji – mniej antropologicznego, a bardziej socjologicznego czy wręcz socjotechnicznego.
Zostawia to badaczom młodszej generacji, tym, którzy napędzają zainteresowanie „modą na codzienność”, i ma nadzieję, że podołają tempu, w jakim wszystko się zmienia, wbrew stwierdzeniu Hansa-Georga Gadamera, które – jak kropkę – postawił na końcu eseju Moda na codzienność. Przypuszczam jednak, że to zdanie niemieckiego filozofa zostało umieszczone w tak eksponowanym miejscu, by po lekturze wybrzmiało w umyśle tego, kto tekst przeczytał. „Nic się tak nie starzeje jak owo nic, jakim jest nowość” czytam jak deklarację samego Sulimy – deklarację rezygnacji z dotrzymywania kroku przelatującemu przez codzienność „nic”.
Nie znaczy to oczywiście, że z dnia na dzień zrezygnował ze swoich zainteresowań i że Powidoki codzienności są radykalnym odcięciem się od Antropologii codzienności, co mógłby sugerować zacytowany fragment wywiadu i inne deklaracje. Wraca do tamtej książki sprzed lat, bo uciec od niej i otaczającego ją rozgłosu się nie da. Kiedy więc do niej wraca, wskazuje, na czym opiera się jej znaczenie, czyli na to, że składa się z raportów o polskiej „transformacyjnej rzeczywistości lat 80. i 90.”. I że skupił się w niej na „sferze przedmiotowej”, na „historii rzeczy”, „aby lepiej rozumieć teraźniejszość – może nie tyle właśnie mijającą, ile tę nadchodzącą”. Przyznać trzeba, że wiedział, na czym skupić uwagę – przecież tamten okres to była szalona inwazja nowych przedmiotów na nasze życie codzienne i czas silnego ich oddziaływania na ludzi.
[…]
[Dalszy ciąg można przeczytać w numerze.]