Fachowi i niefachowi pożeracze polskiej i światowej prozy zżymali się zazwyczaj na wielkie pomieszanie wątków, konwencji, stylów, rejestrów, gatunków i czego tam jeszcze nie wymyślili „badacze owadzich nogów”, które w powieści Bator nie składają się jakoby na spójną całość. Ach, ci niezmordowani tropiciele Spójności, ci uparci poszukiwacze Zaginionej Arki, Świętego Graala, Bursztynowej Komnaty i Złotego Pociągu w jednym. Łakną tej Spójności niczym kania dżdżu, a łakną jej właśnie dlatego, że – jak kania dżdżu – dawno jej nie widzieli, tj. w życiu codziennym nie widzieli jej nigdy, choć kiedyś natykali się na nią w literaturze, tej czy owej filozofii, nauce, teorii tudzież, nie daj Bóg, ideologii, ale teraz spotykają ją coraz rzadziej, przez co tym bardziej jej pożądają, tym bardziej jej pragną, tym wytrwalej ją konstruują i tym mocniej się jej trzymają, skoro już skonstruowali. A potem mają pretensje, że ktoś pod nimi dołki kopie, kłody pod nogi rzuca i w tym konstruowaniu nie chce pomagać, a nawet – o zgrozo! – zdradziecko je kala, obnaża albo się na nie wypina.
Tak też w przypadku powieści Joanny Bator Ciemno, prawie noc mowa jest cięgiem o haniebnym mieszaniu psychologii z mitologią, metafizyki z fizyką, powieści obyczajowej z satyryczną, thrillerem, kryminałem tudzież realizmem magicznym i niemagicznnym, o „patchworku historii, form i konwencji”, o nieprzystojnym misz-maszu i ogólnym poplątaniu z pomieszaniem, o tym, że „kilka elementów jednak nie przekonuje”, że „zbyt wiele grzybków w tym literackim barszczu” i tak dalej w ten nad wyraz spójny deseń. Ale czemuż widzą źdźbło w oku brata swego – mógłbym zapytać, ale z poczucia taktu nie pytam – a belki w oku swoim nie dostrzegają? Bo przecież ci sami poszukiwacze Spójności twierdzą, że powieść ich „zachwyca i rozczarowuje”, że jest porywająca, ale „kilka elementów jednak nie przekonuje” i tak dalej w ten nad wyraz niespójny deseń.
Wiele mogę znieść i faktycznie wiele już zniosłem, a nawet wybaczyłem. Na przykład opinię fachowej recenzentki „Polityki”, jakoby Bator powinna dostać Nike „za dwie poprzednie wspaniałe powieści Piaskowa góra i Chmurdalia”, nie zaś za „książkę mniejszej wagi”, czyli Ciemno, prawie noc, zniosłem dzielnie i bez krępacji recenzentce wybaczyłem, bo co mi szkodzi.
Zdanie niefachowego recenzenta, że Ciemno, prawie noc to „Żołądkowa Gorzka polskiej literatury: wyjątkowa w smaku, mocna i aromatyczna, nasza ojczyźniana, która ma sporą szansę odnieść sukces komercyjny i która w końcu na potencjalnym odbiorcy może zostawić piętno w postaci wielkiego kaca” w ogóle puszczam mimo uszu i przychodzi mi to z dziecinną łatwością. Podobnie z poglądem, że „mocny kryminalny pomysł został pogrzebany pod liryczno-poetyckimi opisami”, a „wątek szarlatańsko-katolicki rozszedł się ostatecznie po kościach w sposób całkowicie nierzeczywisty”. Aczkolwiek – jednak muszę nieśmiało zaprotestować – z tą rzeczywistością i nierzeczywistością to już lekka przesada. Ileż można? Tyle czasu chodzę po tym świecie i jak żyję, nie widziałem ani jednej, ani drugiej z osobna, a zawsze w poplątaniu, pomieszaniu i wzajemnym zbrataniu. Ale znoszę, wybaczam i puszczam mimo uszu, bo tak łatwiej mi żyć.
Kiedy jednak czytam o tym, że autorka nie mogła się zdecydować, czy pisze horror, czy baśń, dzielne znoszenie, zwykłe wybaczanie tudzież zbawienne puszczanie mimo uszu nie mają już zastosowania, górę bierze bowiem bezdenne zdziwienie, a może i pusty śmiech. Bo czyż baśń nie była zawsze – czyli od dawien dawna – także horrorem? Czyż Jan Chrystian Andersen i bracia Grimm, na przykład, też nie mogli się zdecydować, czy piszą horror, czy baśń, a jednak stworzyli rzeczy piękne i straszne zarazem?
W przypadku strasznobaśniowego świata Alicji Tabor – głównej bohaterki powieści Joanny Bator Ciemno, prawie noc – sprawa ma się jeszcze prościej, ma on bowiem swoje uzasadnienie naddane, że tak powiem. Otóż powracająca do mrocznej (traumatycznej) wałbrzyskiej krainy dzieciństwa Pancerna Alicja vel Wielbłądka vel Siusiumajtka ożywia uśpione dziecięce upiory, budząc przy okazji nowe, całkiem już „dorosłe” i jak najbardziej realne. W ten sposób dziecięca wrażliwość przenika się z neurotyczną nadwrażliwością osoby dorosłej, infantylny punkt widzenia nakłada się na optykę „zdroworozsądkową” i racjonalną, z tym że nie wiadomo, co gorsze: dziecięce zwidy czy dorosła makabra. Pancernik jest jednocześnie Siusiumajtką, baśń horrorem, rzeczywistość nierzeczywistością, prawda fikcją, życie snem itd. Krótko mówiąc, w tym świecie wszelkie podziały tracą rację bytu, możliwe jest wszystko i wszystko jest zaledwie możliwością. Czyli normalnie, jak w życiu. Cały ten wspomniany fachowy i niefachowy raban, owo wołanie o Spójność, to zatem zwykłe bicie piany. Recenzenci narzekają po prostu dlatego, że rzecz nie jest w ich – konwencjonalnym, a jakże – guście.
Tymczasem jak najbardziej fachowa recenzenta wyjątkowo fachowego
Poza tym w naszym ponowoczesnym świecie już sześcioletnie dzieci wiedzą, że „prawdziwe historie” podobnie jak „prawdziwe opowieści” to w gruncie rzeczy „prawdziwe” oksymorony, które można między bajki, a może i horrory włożyć.