Dłuższe zdania będą mnie kosztowały nerwicę, chodzi o eksperyment porozumiewania się w sztuce, poprzez sztukę, dzięki sztuce, wewnątrz sztuki, zaczynamy rozmowę eksperymentalną o życiu, które jest eksperymentem, życie świadomie przeżywane musi być eksperymentem, to samo dotyczy sztuki, życie i literatura powinny wiązać się z ryzykiem, dlatego buntuję się przeciwko niesamodzielności, najbardziej brakuje mi w literaturze samodzielności, nieoglądania się na poczytność czy na konieczności społeczno-polityczne, coś się wybiera, Henryk był pod tym względem eksperymentatorem niezrównanym.
Eksperyment to próba, niezliczona ilość prób ponawianych, aby sprawdzić, czy nieznane da się poznać. Wszystko dzieje się w nieznanym. Całe życie, niezliczona ilość prób. Napisanych esejów, wypisków, zanotowanych snów. Henryk nabierał śmiałości do życia, czytając za młodu Próby Montaigne’a, często je wspominał. Nabierał śmiałości. W porozumieniu z człowiekiem renesansu podejmował ryzyko, wypróbowywał rzeczywistość.
Nie mniej decydujące o śmiałości do eksperymentu z życiem były jego doświadczenia oglądu śmierci czy bliskości jej poprzez realne zagrożenie i wyobraźnię, opisywał mi dokładnie śmierć kolegi, pobyt w ziemnym drewnianym schronie podczas bombardowania, przejście pochodu Żydów konwojowanych przez Niemców i może najdramatyczniejsze, puszczenie go wolnym przez uzbrojonego żołnierza, który mógł w każdej chwili strzelić, gdy wolny szedł przed siebie. Mówię o tym, bo wiąże się to ściśle z rozumieniem słów, które nigdy nie są dane raz na zawsze, których rozumienie jest procesem wymagającym doświadczenia, empatii, wyobraźni i szczególnie oderwania się od literatury, od traktowania znaczenia jak czegoś danego raz na zawsze. Eksperyment w sztuce jest inny niż w nauce, jego wyniki mają być niepowtarzalne.
Te opowieści usłyszałam od Henryka dopiero w pociągu, którym jechaliśmy do Szczecina w 2011 roku. W tym pociągu mówił dużo. Wskazywał kierunki świata, strony, gdzie toczyły się opowieści i wypełniały puste miejsca na ziemi Oniriady. Ta eksperymentalna ziemia snów musiała być wyjawiona, aby świadomość mogła pomieścić doświadczenia najtrudniejsze, przeżywane w duchu, w największej osobności. Przestrzenie dzieciństwa są tam wielkie jak kontynenty i wiadomo właśnie tutaj, że koło Przepaści zginęli razem Marian i Gienek w kwietniu 1945 roku, i zawsze panuje tam lęk, a w lesie wciąż Niemcy, trzeba ratować, kogo się da, aby mogły przyjść na świat nowe generacje ludzi. Czytanie Oniriady uczy dużo.
Ja nie mam już żadnej nadziei, że uczy czy jest w stanie nauczyć i czy to w ogóle możliwe poza jednorazowym eksperymentem życia, jego odbiorem i pozostawianym śladem w zapisie. Nie ma nikogo, kto naprawdę wprawiłby w ruch, w dyskurs o literaturze to, co najważniejsze z doświadczania literatury przez Henryka Berezę, to, że dzieło literackie jest, bywa, dyskretne, utajnione, że to dzieło jakby podszywa się pod coś codziennego, zwyczajnego, mowę, której wmawia się brak poprawności, w zapisie jej wytyka się powtórzenia i inne takie rzeczy, bez których nie ma mowy własnej, słowa własnego, eksperymentu porozumienia. W tym przypadku artysta słowa to ten, kto ukrywa sztuczność zapisu świata, człowieka.
Brak nadziei i to, że nie ma nikogo, kto wprawiłby w ruch dyskurs o doświadczaniu literatury, tak jak o tym mówisz, mieści się w jednorazowym eksperymencie życia, a eksperyment porozumienia w mowie, zapisie i dyskretnej prawdzie utajnionej w dziełach literackich jest częścią naszej rzeczywistości. Mówimy o czymś, co jest niepowtarzalne, żywe, teraz. To wymagający eksperyment. I przeprowadzany w tym, co bardzo niepewne, w słowach. Nasza próba rozmowy, wszystkie nasze rozmowy, są tym eksperymentem.
Rozmawiamy, od kiedy się poznaliśmy. Kto się poznał? My? A może nasze słowa się poznawały? Co za chwilę powiedzą? Trafią na zrozumienie? A może nie ma w nas lęku przed odczuciami, rozumieniem nie wprost, przed szukaniem siebie w słowach cudzych? Mam same pytania, gdy przychodzi mówić o literaturze, bo ona jest otoczką czegoś podstawowego, od czego zależy nas los. Czujemy to i dlatego nie boimy się wypuszczać słów daleko przed siebie, w niepoznane rejony. Mogłem o tym mówić Henrykowi, mogę o tym mówić tobie.
Albo szukać środka świata w Skierniewicach. Pojechać pewnego razu. Widzieliśmy. Środek tam jest. Środek i rozchodzące się stamtąd drogi. To miejsce nieporuszone, najwewnętrzniejsze, przyciąga nas. Od czegoś tutaj zależy nasz los. Henryk wyśnił tam dwie białe świątynie i napisał, że tam się istnieje w obecności starca i kobiety, starzec jest mądry, kobieta jest dobra, w tym miejscu część jest całością, ma się świadomość istnienia całości, o to nam chodzi, gdy mówimy do siebie różne rzeczy o ogromie możliwych niemożliwości. Kiedy mówisz ze środka, słucham, jestem jednocześnie w środku i na zewnątrz, mówisz, że życie opiera się raczej na słuchaniu niż mówieniu.
Bo mówi do nas absolutnie wszystko i musimy to usłyszeć własnymi słowami. To zachwycający wysiłek i przyjemność, literatura biorąca się z ciągłego eksperymentowania, dialogu między słowami a myśleniem, bezsłownym odczuwaniem, fabułą a wiedzą jednej chwili. Czy myślenia się nie słyszy? Ono ma przebieg słyszalny w pulsie, w całym ciele, organizuje wypowiedź, potrzebę porozumienia z samym sobą. Nie odróżniam literatury od rozmowy w jej najlepszej formie. Czy miejsce, Skierniewice, pierwsze doznawania mowy świata, nie są źródłem późniejszych rozmów o słowach? W tym sensie to środek duchowej mapy. Całym światem może być tylko człowiek ze swoją mapą. Jak nic, masz swoją.
Sam tylko człowiek jako świat? Ze swoimi myślami i słowami? Ja ze swoją mapą? Wypróbowując rzeczywistość? W tej chwili to pytania za duże. Mam tylko stary bilet autobusowy do świata, myślenie o tym przebiega najpierw po mojej skórze, wpada do środka, wywołuje tam zjawiska biochemiczne, wydostaje się nieosłonięte słowami, przedsłowne życie myśli mocno różni się od życia słów. Jeśli uda się je utrzymać wystarczająco długo dla piszącej ręki, mogą stać się literaturą, niepotrzebnie mówię o tym tak dużo, niszcząc tryb bezsłowny. Ciebie poza tym długie zdania kosztują nerwicę.
Chyba powiedzieliśmy o czymś, co nie było pewne, że powiemy, skąd mogliśmy wiedzieć, dokąd nas zaprowadzi rozmowa, prowadzona jak wiele naszych rozmów. W eksperymencie z rozmową, z zapisem świata, uczestniczy się całym sobą; unieruchomionym w słowie, i jest się poza słowem. Trwa rozmowa. Później w rzeczywistości nic temu nie dorównuje siłą doznań, odkryć. To nie jest zakończenie, jakiego by się pragnęło, to w ogóle nie jest żadne zakończenie.
Bez względu na to, czy weźmiemy w niej udział, czy nie, czy będziemy się porozumiewać głośno, czy po cichu, telepatycznie, czy inaczej, nadejdzie kolejna próba mowy. Może być przemilczana, ale najczęściej jest nieostrożna, nie ogląda się na nic i pojawia się jak zapowiedź dyskretnego, utajnionego dzieła, które podszywa się pod coś codziennego, zwyczajnego. Musimy mówić. To przeczuwane dzieło nas rozumie.
Najsłabszy punkt w tym wszystkim przychodzi po zakończeniu rozmowy, po stwierdzeniu, że doszło do jej zakończenia; pojawia się potrzeba zrozumienia, co ona dała. Zamiast zapytać, czym była dla nas. Powinna zadziałać sztuka rozumienia, brakuje jej, ona leży odłogiem, jej brak podsuwa najprostsze sprawdzone rozwiązania i zniechęca do poznawania istoty człowieka w jego niesłabnących zdolnościach tworzenia dla siebie rzeczywistości do przeżycia. Sztuka rozumienia pozostaje daleko w tyle za dialogiem wewnątrz samej sztuki, Ona powinna należeć do osobnego działu, rozszerzającego się jak wszechświat, a nie zatrzymanego i więzionego w naukowej specjalizacji. Jest szansa, że dopóki trwa rozmowa, można się do niej włączyć. Nie wiem, czy mnie interesuje, jak zostaniemy zrozumiani, bo rozumienie zmienia się za każdym próbowanym zapisem, co mogłoby być ponad to, na co człowiek pozwala sobie w świecie słów dla przeżycia rzeczywistości.
[Więcej można przeczytać w numerze.]