Główną osią książki jest namysł nad znikaniem jako pewną formą (nie)obecności. To on sprawia, że poszczególne teksty „się kleją”, o czym mowa w motcie z Sary Ahmed. Tytułowy eksperyment polega na prześledzeniu różnych sytuacji oraz postawieniu pytania, co to znaczy, że się znika, dokąd się idzie, gdy się znika, w jakich okolicznościach możliwe jest znikanie. Każdy tekst w jakiś sposób odnosi się do tego nadrzędnego tematu. Skrzypulec „znika” swoje bohaterki i swoich bohaterów, stawiając ich w różnych sytuacjach i używając do tego wielu technik narracyjnych. Już sama ta różnorodność sprawia, że narzuca mi się pytanie, do którego powrócę w późniejszych partiach recenzji: czy wszystkie formy znikania są wobec siebie równoważne i czy są one wystarczająco mocnym klejem, aby nazwać ten projekt spójnym i udanym?
Dwa najciekawsze opowiadania w tej książce to Znowu znowu oraz Kserozocha. Oba dotyczą pracy. Pierwsze zaczyna się od opisu restauracji, w której narratorka jest zatrudniona, oraz scharakteryzowania pewnych przyjętych tam rytuałów. Z tej części nie dowiadujemy się właściwie niczego o osobie mówiącej – bohaterem jest tutaj miejsce pracy. Następne parę stron przynosi portret narratorki, bo dopiero „po godzinach” pojawia się ona w świecie. W tej najdłuższej i najbardziej rozbudowanej części mówi o tym, co czyta w wolnym czasie (Sarę Ahmed, Joan Didion), dzieli się swoimi skojarzeniami i przemyśleniami związanymi z tekstami, wspomina, zapisuje sytuacje, które zaobserwowała, siedząc na ławce pod kioskiem. Jej życie dzieje się po pracy i tylko wtedy jest poruszającą się po świecie, aktywną podmiotką. Opowiadanie spina rama: właściwa akcja zaczyna się od skończenia zmiany i kończy na rozpoczęciu kolejnej następnego dnia. W ostatnim akapicie narratorka wyraziście puentuje: „Praca w «znowu znowu» pozwala mi na życie, to znaczy na opłacanie wydatków codzienności. Nie lubię kosztów, kojarzą mi się z zależnością i stratą” (s. 11). Bohaterka może istnieć, może się pojawiać tylko dlatego, że pracuje. Podczas tej pracy jest jednak zmuszona na osiem godzin zniknąć. Stąd bierze się u niej poczucie zależności i straty. Choć Skrzypulec nie pokazuje w tym opowiadaniu relacji klasowych, które warunkują sytuację osoby mówiącej, sprawnie uchwytuje marksowską alienację. Znikanie w czasie godzin pracy przypomina rozwiązanie zastosowane w serialu Severance, w którym wszyscy pracownicy firmy Lumon Industries poddani zostają procedurze „rozdzielenia”. Sprawia ona, że wchodząc do biura, zapominają, kim są w czasie wolnym, i odwrotnie – po wyjściu z budynku nie pamiętają niczego, co się w nim działo.
Motyw alienacji powraca także w opowiadaniu Kserozocha. Tym razem podmiotka jest zatrudniona w punkcie ksero, a niemal cały tekst jest opisem jednego dnia pracy. Zaczyna się od niespodziewanego wydarzenia – do punktu przychodzi pisarz, który chce wydrukować swoją, liczącą dziewięć tomów i tysiące stron, powieść. Zamówienie to rozbija dotychczasowy porządek pracy. Narratorka z ulgą stwierdza, że na czas wykonywania tak dużego projektu będzie mogła zamknąć się na innych klientów, z którymi interakcje były często niezręczne. Mało tego, mówi też: „Może ułożę sobie życie. Wymodeluję je na nowo. Zacznę na przykład lepiej jeść. Pójdę na siłownię” (s. 18). Chwilę później pojawia się jednak strach: co, jeśli przez zajmowanie się tylko jednym zamówieniem praca w punkcie ksero stanie się niemożliwie nudna? „Dlatego obawiam się najnowszego. Co, jeśli stracę motywację? Gdy próbuję sobie wyobrazić przyszłość z nim, jako spawem czasu, widzę wielką monotonię. Bo czy potrzebuję lepiej jeść? Lubię to, co jem” (s. 19). Niestety jej obawa okazuje się uzasadniona – gdy tylko włącza maszynę, zaczyna się niemożliwie nudzić. Opisuje wtedy dokładnie przestrzeń, w której się znajduje, zaczyna wyliczać wszystkie okna i ściany, wykonuje na nich różne działania matematyczne. Na pewnym etapie tego skrupulatnego i szczegółowego opisu pomieszczenia dochodzi do momentu, w którym wyznacza bardzo wyraźną granicę między swoim miejscem pracy a światem zewnętrznym:
Okazuje się, że podczas pracy narratorka znika ze świata zewnętrznego i istnieje tylko w przestrzeni punktu ksero. Całą swoją uwagę przekierowuje na pomieszczenie, w którym spędza większość dnia, tak że od pewnego momentu to ono staje się bohaterem opowiadania. Jedyne, co w tej sytuacji pozostaje pracowniczce, to próbować jakoś oswoić tę przestrzeń, uznać ją za własną. Dlatego nieustannie mówi o pomieszczeniu, eksponując zaimek dzierżawczy: „Mam sześć okien i cztery ściany…”, „Moje drugie i trzecie okno…”, „Moje ksero to kruche miejsce…”, „To moja przestrzeń. Ksero. Całkiem przyjemna”. W końcowej części opowiadania narratorka zaznacza, że dni spędzone w punkcie ksero buduje z wymyślonych przez siebie, dopełniających się scenariuszy – jak na przykład ten, w którym „dzień po zamówieniu na powieść, przyszedł mężczyzna z plakatem
Znikanie ciekawie rozgrywa Skrzypulec także w bardzo dobrych tekstach dramatycznych, w którym to gatunku widać spore doświadczenie autorki. Chodzi mi przede wszystkim o Marta mówi i Akwarium. Oba są, jak sądzę, próbą uchwycenia ogólnego obrazu rzeczywistości późnego kapitalizmu. Zadanie bardzo karkołomne, wydaje się, że wręcz niemożliwe do zrealizowania w tak krótkich utworach. A jednak Skrzypulec udaje się z tego wybrnąć, przede wszystkim dzięki wyborowi formy dramatycznej. Pierwszy z tych tekstów to audycja radiowa. Jego tytuł nawiązuje do kreskówki dla dzieci Marta mówi, w której pies o imieniu Marta umiał mówić, ponieważ jadł literkową zupę. Marta w Eksperymencie… nie jest co prawda psem, ale możliwość mówienia jest dla niej bardzo ważna. Podczas całej audycji „wdzwania” się do studia pięć razy, będąc za każdym razem na innym etapie życia: na początku ma pięć miesięcy, potem pięć lat, następnie wchodzi w dorosłość, ma dziecko, jest starszą kobietą. To czyni z niej główną bohaterkę tego tekstu. Dojrzewanie bohaterki jest w pewnym sensie opowieścią o rozczarowaniu, o czym mówi Marta3:
Niestety debiut Skrzypulec jest dość nierówny i znajdziemy w nim też parę utworów, które uznałabym za dość efekciarskie. Zarzut odnosi się przede wszystkich do tych opowiadań, w których bohater/ka rozpływa się w toku narracji, w jakimś pseudostrumieniu świadomości. Najlepiej widać to w tekście Przez okno. Zaczyna się od sceny kupowania jabłek, którą narratorka obserwuje z okna mieszkania. Już w pierwszym akapicie pojawia się dziwny i raczej nieudany eksperyment językowy, który przypomina zabiegi znane z poezji lingwistycznej: „Widzę napotkanie, ona z jabłkiem w dłoni, tamten do niej, do ciebie o mnie, cienie za cienie przed, cienizna, światło, przedmiot, ciniminis. […] Ja bł ko, bł, «ł» jest obłe w znaczeniu aerodynamicznym” (s. 87). Od takiego skojarzenia językowego wychodzi cały szereg dygresji i obrazów. Narratorka zaczyna bajać o „wielkich wojnach jabłecznych”, a wypowiedź stylizowana jest na legendę albo kronikę, która opowiada o początkach ludzkości:
Głównym problemem tej książki jest to, co zasygnalizowałam na początku recenzji, czyli brak spójności oraz równoważność wszystkich rodzajów zniknięć. Obok wyżej omawianych tekstów pojawiają się takie utwory jak Kotki czy Pipi go home. Warto zacząć od krótkiej charakterystyki znikania w każdym z nich. W pierwszym główną bohaterką jest kotka – Kulka – która pozostaje niezauważona przez to, że nie mówi, a przynajmniej nie ludzkim językiem. W tym tekście język jest opresyjnym narzędziem wykluczenia zwierząt. Koty mają wyznaczone przez ludzi miejsce, więzione są wewnątrz jakichś ustalonych przez właścicieli granic: „Nie wszędzie można było chodzić. Po ulicach jeździły samochody. Ogrodów pilnowały psy. Ludzie mieli terytoria, strzegli dziwnych granic” (s. 94). Przez wykorzystanie perspektywy kota Skrzypulec wprowadza wątek posthumanistyczny. Pipi go home to z kolei coś na kształt eseju lub szkicu interpretacyjnego, czyli, jak powiedziała na spotkaniu z Puwalską, „wysryw na jedno opowiadanie Hemingwaya”. Postuluje w nim „zniszczenie idei autora”, która według narratorki jest opresyjna. Wchodzi więc na terytoria poststrukturalizmu. Namysł nad tym, w jaki sposób pozbycie się instancji autora mogłoby uwolnić powieść, kontynuuje także w A to ci dopiero: „Pomyślałam, że jak zabije Zocha Skrzypulec autorkę, to moje życie będzie prostsze i wykluczę możliwości” (s. 83). Nie mam jednak zamiaru w tym miejscu rozpoczynać teoretycznoliterackiego sporu ze Skrzypulec, choć postulat o zniszczeniu idei autora jest równie problematyczny, co niemożliwy do zrealizowania.
Po tych analizach powróćmy więc do kwestii postawionej na początku recenzji: czy samo znikanie jest wystarczająco mocnym spoiwem? Okazuje się, że nie. Niespójność tej książki wynika z tego, że różne formy znikania nie zostały w niej w żaden sposób sklasyfikowane ani poszeregowane – od tych ważniejszych do mniej ważnych. W efekcie, w ramach wewnętrznej logiki Eksperymentu…, marksowska alienacja ze Znowu znowu i Kserozochy jest równorzędna z niewidocznością Kulki – zwierzęcia z opowiadania Kotki. W tym zestawieniu alienacja jest, a przynajmniej powinna być, dużo bardziej palącym problemem. Analogicznie – obserwacje i wnioski niezauważanego, żyjącego na marginesie didżeja Gówno postawione są obok postulatu o zniszczeniu opresyjnej „idei autora”. Ponownie, pierwszy z tych dwóch wątków jest z zupełnie innej, wyższej półki. Nie chodzi mi o to, aby wyczyścić Eksperyment… z tego, co nie jest namysłem nad kapitalizmem i funkcjonującym w nim podmiotem. Brakuje mi jednak u Skrzypulec jakiegoś sproblematyzowania rangi różnych znikań. Brak takiej kategoryzacji powoduje że, choć w poszczególnych opowiadaniach chwyt znikania może być funkcjonalnie wykorzystany, koniec końców okazuje się on jedynie konceptem, który „skleja” książkę.
Wewnętrzny chaos potęguje także to, że obok opowiadań mających wyraźne stawki (polityczne, posthumanistyczne, poststrukturalistyczne) na takich samych prawach funkcjonują opowiadania, w których trudno jakiekolwiek stawki wskazać (jak chociażby Przez okno). Polegają one właściwie tylko na eksperymentowaniu z formą, za którym nie idzie nic więcej. Oczywiście rezygnacja z konkretnych celów jest tutaj także formą zniknięcia. Nie wymagam od autorki przedstawienia samych programów pozytywnych. Nie chodzi mi również o to, że Skrzypulec powinna poświęcić się pisaniu wyłącznie o kapitalizmie (choć to wychodzi jej najlepiej). Mój zarzut dotyczy tego, że znikanie, w takim wydaniu, w jakim wprowadza je Skrzypulec, jest ostatecznie mało interesującym pomysłem na książkę. Status tego zjawiska pozostaje właściwie nieznany – może ono wystąpić w różnych momentach, u różnych osób, z różnych powodów. Autorka go nie wartościuje, nie kategoryzuje i nie porządkuje. Można by próbować argumentować, że to właśnie niedookreślenie i ambiwalencja są kluczowymi właściwościami owego znikania. Jednak te cechy pozwalają na tylko jedną rzecz – sklejenie zupełnie różnych, bardzo dobrych i bardzo słabych tekstów w jedną książkę. Podstawą staje się więc nieciekawy koncept, a tego problemu już nie da się „zniknąć”.