07-08/2021

Jerzy Olek

Przed i za obiektywem

[…]

Ciekawe, czasem zbieżne, innym razem kompletnie rozbieżne były poglądy obydwu twórców na temat portretu w jak najszerszym jego rozumieniu. Zainteresowani wizerunkiem jako autorzy i modele ściśle określali, czym powinien być i co jest w stanie sobą przekazywać.

W wypadku Dłubaka po wcześniejszych Gestykulacjach, sekwencjach zdjęć, tworzących pewnego rodzaju chronofotografię, przyszły Asymetrie.

Seria pierwszych Asymetrii, tych z początku lat osiemdziesiątych, jest najbardziej oszczędna formalnie. Są prawie białe, niemal puste, przez co trudne do odczytania. Z czasem cykl Asymetria zaczął ewoluować. Na wystawach pojawiły się prace bogatsze narracyjnie. Niektóre z nich zderzały faktury tektur i ludzkich ciał. Ale równocześnie zderzały też – łącząc je i rozdzielając – zawarte w nich sensy. Wreszcie pokazały się fotografie przedstawiające coś intensywnie organicznego, coś bez wątpienia istotnie człowieczego. Trudno jednak było tak do końca być pewnym, co to takiego.

Na emanujących świetlistą bezkształtnością kolejnych obrazach fotograficznych Dłubaka w sposób budzący najmniej wątpliwości daje się zobaczyć linie warg. Warg ostro zarysowanych w jednym wyłącznie miejscu, za to ostro do tego stopnia, by niewinnym oczom z makroskopową dokładnością ukazać każdy por skóry, każdy wyrastający z niej włosek. Ostatnie Asymetrie powstały na drodze maksymalnych zbliżeń do motywu, co spowodowało tak silne zamazanie konturów fotografowanego przedmiotu, że obrazy finalne osiągnęły stan skrajnej bezkształtności, sugerując tym samym, iż rzeczywistość rzeczy wyzwala się z fotograficznych imitacji. Być może mamy tu do czynienia z reakcją artysty na świat o zanikającej ostrości kryteriów i celów, na świat, którego egzystencjalna i kulturowa wymierność staje się niejasna.

Dłubak portretując, szukał esencji fragmentarycznego wyrazu. Różewicza interesowała siła oddziaływania czytelnego zapisu.

Oto wyimki poglądów Różewicza na temat fotografii, które poznałem w jego domu przy ul. Promień we Wrocławiu. Wyrywkowo i urywkowo. Gospodarz wspominał zakład „Emilia” w Radomsku, mówił, jak to nie zgodził się na pozowanie Gierałtowskiemu, który dorabia modelom „długie nosy… Gierałtowski jest utalentowanym artystą… ale nawet Pan Bóg… nie przerabia ludzi… choć stworzył ich na swoje podobieństwo… są fotografią pana boga… prawda?…

– Powinnością fotografii jest dawanie świadectwa. Jak fotograf zaczyna wydziwiać, powstają rzeczy nieprzekonujące. Co innego malarz, ale też od motywu nie oddziela go aparat, tylko myśl albo nastrój…

– Aparat obezwładnia i obnaża. Ale tylko aparat jest obiektywny”.

W Starym Gierałtowie i okolicy zrobionych zostało sporo zdjęć, część pod dyktando Różewicza: „chcę mieć portret «ja jako modrzew»”, i taki powstał. Bodaj najciekawszym był pomysł poety, bym wraz ze swoim pentaxem stał się dla niego niewidzialny, mimo że siedziałem naprzeciw przy kuchennym stole. Miałem jak automat co minutę wyzwalać migawkę, podczas gdy mój gość, wzrokiem nieobecny, zatapiał się w swoich myślach, wypowiadając twarzą chwilowe nastroje – dla mnie niemożliwe do odgadnięcia. A dla kamery?

Powstała seria zdjęć pokazujących twarz Różewicza minuta po minucie. Delikatnie zmienna, ledwo zauważalnie inna. Dla kogo czytelna? Dla widza? Modela?

– Czy fotografia jest w stanie przekazać ukryte myśli?

– Wątpię.

– Kiedy to myśmy robili, panie Jerzy?

– No już ładnych kilka lat temu.

– A teraz jest wielkie halo z powodu zrobienia paru tysięcy portretów jednej osobie. Myśmy byli pierwsi, no i nie szliśmy na ilość.

– Fotografia jest ułudą, której naiwnie wierzymy. Powołuje do istnienia zwodnicze wizerunki, które często wypaczają i spłycają to, co wiernie chciałoby się pokazać.

– Ale właśnie dosłowne odbicie jest jej podstawową powinnością.

– Jest niby językiem uniwersalnym, lecz tak naprawdę niezwykle ubogim w możliwości przekazywania wewnętrznych przeżyć wynikających z doświadczeń osobistych.

– Jej zasadniczą rolą jest rejestrowanie faktów, dokumentowanie rzeczywistości… Wydaje mi się, że do oglądającego należy interpretacja?…

– Kiedy jednak chce się pogłębić swoją wypowiedź, czerpiąc z wewnętrznych odczuć i głęboko ukrytych myśli, na ogół odchodzi się od czystego realizmu.

– Czy poetyzowanie przystoi fotografii? Przecież nie przystoi już poecie! Z moich syzyfowych poetyckich robót – dotarło to do naszych poetów – po 55 latach!

– Pańskie poglądy dałoby się, jak sądzę, zrekapitulować oświadczeniem Tiny Modotti, słynnej fotografki, towarzyszki życia Edwarda Westona. Powiedziała ona: „Kiedykolwiek do moich fotografii stosowane jest słowo «sztuka» lub przymiotnik «artystyczne», czuję się nieprzyjemnie dotknięta. Uważam się za fotografkę, nic więcej… Próbuję tworzyć nie sztukę, lecz uczciwą fotografię, bez przekształceń i manipulacji…”.

– To podejście, jest uczciwe – realistyczne – przystoi Kobiecie.

– Ale od czasu wypowiedzenia tamtych słów minęło około siedemdziesięciu lat. Sytuacja w kulturze i sztuce zmieniała się generalnie. Enklawy zastrzeżone dla jednego medium przestały mieć sens. Zrobiło się interdyscyplinarnie i multimedialnie.

– Swój stosunek do fotografii określiłem w tekście napisanym dla Pana.

[…]

[Cały tekst w numerze.]

Zbigniew Dłubak i Tadeusz Różewicz w Starym Gierałtowie.
Fot.: Jerzy Olek
WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.