02/2023

Michał Starzyński

Przełom

1
Wyobrażałem to sobie z milion razy.

Wychodzę z pracy, a ona stoi właśnie na chodniku, bo przyszła do mnie i zastanawia się, czy wejść. Albo: idę sobie ulicą, a ona wychodzi właśnie ze sklepu i niemal na mnie wpada. Albo: idę ulicą i widzę ją za szybą, siedzącą w kawiarni – zauważa mnie i woła. Albo: wysiadam z tramwaju, a tam na przystanku stoi właśnie ona.

Milion razy. Cóż. Wyobrażałem to sobie milion razy, ale nigdy nie myślałem, że gdy ją zobaczę, to padnę trupem. I to dosłownie.

Umarłem pod koniec stycznia, na kilka dni przed trzydziestymi trzecimi urodzinami. Ostatni raz widziałem ją jakieś pięć, może sześć lat wcześniej, właściwie zdążyłem przestać o niej myśleć. Wszystko stało się bardzo szybko. Jechałem samochodem i zobaczyłem, jak idzie chodnikiem.

Zobaczyłem Ewę.

Nie potrafię wyjaśnić, dlaczego zareagowałem tak, jak zareagowałem. W jednej chwili poczułem, że moje serce ominęło jedno albo dwa uderzenia, a w następnej hamowałem z piskiem opon i wyskakiwałem z samochodu, żeby do niej podbiec. Wtedy właśnie wpadłem pod autobus i zginąłem na miejscu.

Dosłownie „wpadłem pod”. Nie zostałem potrącony, tylko wciągnięty pod koła. Część przedniej osi zgruchotała mi czaszkę, ramię zaczepiło o podwozie i zanim autobus mi je urwał – częściowo się zaklinowałem i złożyło mnie w scyzoryk, łamiąc kręgosłup. Umarłem szybko i boleśnie.

Te wszystkie historie z filmów o tym, że na początku po śmierci duchy są zdezorientowane, niematerialne i tak dalej, nie mają wiele wspólnego z rzeczywistością. Ułamki sekund po śmierci stałem obok, patrzyłem na autobus, własne okaleczone ciało i miałem pełną świadomość tego, co się stało i jak się stało. Nie czułem się też w żaden sposób duchem. Ot, byłem facetem stojącym na ulicy.

Obserwowałem zbiegających się ludzi – ktoś robił zdjęcia telefonem, ktoś inny odwracał wzrok, ktoś gdzieś dzwonił, ktoś trzymał się za głowę. Jakiś pasażer krzyczał, kierowca siedział jak sparaliżowany, a ja byłem martwy. Nie do końca wiedziałem, co robić, więc po prostu stałem i gapiłem się na gapiów.

– Ale zjebałeś – usłyszałem głos za plecami.

Odwróciłem się. Stał tuż za mną i patrzył z mieszanką współczucia i politowania. Był wysokim, cholernie wysokim mężczyzną. Miał dobre dwa metry wzrostu, a czarny garnitur i biała koszula musiały być szyte na miarę, bo leżały świetnie, choć były trochę wymięte i nieświeże. Patrzył i kręcił głową, jakbym go głęboko rozczarował. Był bardzo przystojny, ale wyglądał na zmęczonego. Jego twarz pokrywał kilkudniowy zarost, a niebieskie oczy miał opuchnięte.

– Wy i ta wasza wolna wola… – machnął ręką. – Szkoda gadać.

– Co? – Pojawienie się tego wysokiego mężczyzny i to, że zaczął ze mną rozmawiać, zszokowało mnie chyba bardziej niż moja własna śmierć. Dopiero teraz poczułem się zdezorientowany. – Zobaczyłem znajomą i… – zacząłem się tłumaczyć bez sensu.

– Wiem, wiem. – Zapalił papierosa, osłaniając go dłonią przed wiatrem. – Ewa. Dziesięć lat temu była twoją wielką miłością, bratnią duszą i tak dalej. Potem odeszła. Ona złamała ci serce, ty jakoś je poskładałeś za pomocą morza wódy, w której prawie utonąłeś.

Głośno wydmuchnął dym.

– I morza cipek, w którym, cóż… – uśmiechnął się – pływałeś nawet z pewną gracją. Trudno zliczyć, ile ty połamałeś serc – machnął ręką. – Grunt, że w końcu udało ci się stanąć na nogi, może nawet odkochać, a z jątrzącej się rany twoja „bratnia dusza” Ewa stała się miłym, choć trochę smutnym wspomnieniem. Udało ci się z tym pogodzić, ale przez te wszystkie lata jednak chciałeś się z nią spotkać i zamienić parę słów. Pogadać, może nawet o tym, co było kiedyś, spojrzeć jej w oczy, zobaczyć, czy to wszystko znaczyło dla niej tyle samo co dla ciebie. Takie historie nie są wcale wyjątkowe, wiesz?

Zamurowało mnie. Sam bym lepiej tego nie ujął. Nieznajomy pominął tylko to, że Ewa była czystym dobrem. Żadnych złych emocji, zawsze pełna ciepła, współczucia, wyrozumiałości, hojności. Była najlepszą istotą, jaką kiedykolwiek spotkałem. Anioł. Po prostu anioł.

– Nie taki był plan – kciukiem wskazał za siebie, na Ewę. – Mieliście się dziś spotkać, miałeś ją uratować, ale nie, cholerna wolna wola i zamiast spokojnie zawrócić, zaparkować czy, nie wiem, zrobić cokolwiek innego, wyskakujesz prosto pod autobus i giniesz.

Jakby dla podkreślenia swoich słów zdeptał papierosa. W jego głosie było coś niezwykłego. W głosie albo w melodii języka. Przywodziła na myśl muzykę klasyczną.

– Ura… Co? Kim pan jest? – zapytałem.

Zaczynałem rozumieć.

– Michał – przedstawił się.

– Michał? – zdziwiłem się. – Sam archanioł? Ten od walki z demonami? Ten od obcinania głowy węża?

Uśmiechnął się jak celebryta, którego właśnie rozpoznano, i rozłożył ręce.

– We własnej osobie.

Nigdy wcześniej nie umarłem, nie wiedziałem więc, czego się spodziewać, ale… wydawało mi się, że powinienem zobaczyć tunel i jasne światło, ewentualnie świętego Piotra, a nie archanioła Michała – generała hufców niebieskich, anioła do specjalnych poruczeń, osobistego żołnierza Boga do walki z szatanem i demonami. Przyjrzałem mu się dokładniej. Rzeczywiście, coś w jego postawie przywodziło na myśl wojskowego. Nie miał ze sobą ani tarczy, ani miecza, z którymi najczęściej przedstawia się go na obrazach, za to na stopach zamiast pantofli miał czarne znoszone glany pokryte zaschniętym błotem i pyłem. Buty żołnierza, który brał udział w niejednej bitwie.

– Chodźmy do niej – powiedział, wskazując Ewę. – Będziemy musieli posprzątać ten burdel, którego narobiłeś.

Spojrzałem na nią. Jedną ręką opierała się o wiatę przystanku, w drugiej trzymała telefon i rozmawiała chyba z dyspozytorem pogotowia. Nie wiedziałem, czy wie, do kogo wzywa karetkę, ale i tak zrobiło mi się jakoś miło. Podeszliśmy bliżej.

Była piękna, jak zawsze. Nie widziałem jej pięć lat, a wydawało się, że nie postarzała się ani o jeden dzień. Zakłuło. Żeby o tym nie myśleć, odwróciłem się do Michała.

– „Uratować”. Mówiłeś coś o tym, że mam ją uratować. Coś naprawić.

– Ano.

Wyciągnął z wewnętrznej kieszeni marynarki camele i zapalił. Zaciągnął się głęboko, wycelował w Ewę dwa palce, pomiędzy którymi trzymał papierosa, i powiedział: – Ona jest na granicy opętania demonicznego.

2
Michał opierał się plecami o parapet na posterunku, na którym Ewa składała zeznania. Jedną rękę miał w kieszeni spodni, w drugiej trzymał camela i strzepywał popiół na podłogę.

– New Age, medytacja, alternatywna psychologia… Do wyboru, do koloru, ona siedzi w tym wszystkim, odkąd się rozstaliście – pokręcił głową zniesmaczony. – Ostatnio nawet praktykowała.

– Co robiła?

Ja stałem bezpośrednio przed Ewą, tuż obok policjanta, który spisywał jej relację z wypadku. Nie widział mnie ani on, ani Ewa. Nachyliłem się i pomachałem jej przed twarzą. Nic. Żadnej reakcji.

Michała wyraźnie irytowała moja niewiedza.

– Prak‑ty‑ko‑wa‑ła. Przeliterować ci? Prosty rytuał, wypisała na kartce jakieś niechciane emocje, uczucia, kartkę spaliła, popiół zebrała do woreczka i zakopała pod drzewem. Takie tam pierdoły. Wyczytała w internecie. To oczywiście nie działa, ale rozumiesz: magia jest magia.

– Zakazana, tak? – Nigdy nie byłem specjalnie religijny, ale w końcu wychowywałem się w katolickiej rodzinie. Nawet wierzyłem. Po prostu nie praktykowałem.

Michał zmrużył oczy i skrzywił się trochę.

– Zakazana, nie zakazana… Niebezpieczna. Przyciąga ich. Człowieku, ona – ruchem głowy wskazał Ewę – od lat robi wszystko to, co ich przyciąga. Jeśli oni są jak ćmy, to ona jest jak pieprzona latarnia morska. Już jakiś czas kręcą się koło niej.

To wyjaśniało jego obecność. Archanioł Michał. Żołnierz. Wojownik do walki z demonami. New Age i cała ta filozofia Dalekiego Wschodu… Rzeczywiście, czytałem o tym: Kościół ostrzegał, że to niebezpieczne, że przyciąga demony. Śmiałem się z tego ze wszystkimi.

– Słyszałeś o opętaniu idealnym? – zapytał, przerywając moje rozmyślania.

– Nie.

– W sumie nic dziwnego – uśmiechnął się krzywo. – Kościół się tym nie chwali, a zdarza się to bardzo rzadko. Pierwszy przypadek odnotowaliśmy jeszcze w VI wieku. Wtedy wydawało się, że to jakaś pomyłka, anomalia albo że o czymś nie wiemy. Wiesz – spojrzał na mnie i uśmiechnął się przepraszająco – Szef nie mówi nam wszystkiego.

– A na czym to polega?

– Jeśli człowieka opęta demon, to jest bardzo, bardzo źle. – Wbił we mnie spojrzenie niebieskich oczu i zrobił pauzę. – Człowiek sam sobie z tym nie poradzi, ale wciąż pozostaje nadzieja, na przykład egzorcyzmy. W przypadku opętania idealnego nadziei nie ma.

– Hę? – zdziwiłem się. Moja wiedza o opętaniach i egzorcyzmach pochodziła głównie z filmów, więc trudno powiedzieć, żebym był ekspertem, ale anioł, a właściwie szef aniołów, mówiący o braku nadziei?

– Ano nie ma. I mówię ci to ja – jakby czytał mi w myślach. – Są dwa rodzaje opętania idealnego. Pierwszy – wyprostował palec wskazujący – zdarza się rzadko, ale jednak przynajmniej kilka, kilkanaście razy na wiek. Jeśli człowiek jest bardzo nikczemny, zły, zepsuty, a demon sprytny i nie zanadto zachłanny, to ktoś może być opętany i o tym nie wiedzieć. Jest mu wtedy po prostu z opętaniem dobrze, nie szuka pomocy, nie walczy z demonem. Macie wolną wolę, my nie możemy wtedy nic zrobić – rozłożył ręce.

Ten przypadek nie mógł dotyczyć Ewy.

– Drugi – do wyprostowanego wskazującego dołączył środkowy palec – drugi jest gorszy…

Zerknąłem na Ewę.

– Jeśli ktoś jest dobry – kontynuował anioł – ma czystą duszę, nie ma w ogóle albo ma bardzo niewiele złych emocji, jest pełen współczucia i empatii, to… musisz mnie dobrze zrozumieć, to się zdarza ekstremalnie rzadko, ale się zdarza… – Przygryzł wargę, zamilkł na chwilę, spojrzał na mnie poważnie, a potem wyrzucił to z siebie, jakby chciał mieć to jak najszybciej za sobą: – Po prostu go biorą, a my nie możemy nic zrobić. Nie wiemy, dlaczego.

Patrzyłem na Ewę. Michał właśnie ją opisał. Empatia, zrozumienie, współczucie. Niewinność.

– To, że chodzi o niewinnych, to jedno. Ale widzisz, jest jeszcze coś: zewnętrzne oznaki opętania. To wszystko, co widziałeś w filmach: mówienie językami, wymiotowanie gwoździami, bluźnierstwa, rany pojawiające się na ciele – wyliczał na palcach – cały ten ból bierze się z tego, że ludzka dusza walczy z demonem, a ten za pomocą cierpienia fizycznego i psychicznego próbuje ją złamać – brzmiał trochę, jakby cytował podręcznik. – Tego zupełnie nie ma w pierwszym rodzaju opętania idealnego. Nic. Null. Zero. Nikczemna dusza ma to głęboko i nie walczy w ogóle. W drugim rodzaju za to…

– …jest gorzej, bo dobra dusza walczy mocniej – dokończyłem za niego, patrząc, jak Ewa podpisuje protokół, uśmiecha się blado do policjanta i pyta, czy tamtemu nieszczęśnikowi udało się przeżyć.

Nie wiedziała, że to byłem ja.

– Nawet sobie nie wyobrażasz. – Pstryknął papierosem w stronę kosza na śmieci i ruszył za Ewą do wyjścia. – Chodź, chodź – pomachał do mnie ponaglająco – ona zaraz jedzie do domu.

[…]


[Dalszy ciąg w numerze.]

WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.