Formalnie zbiór opowiadań La petite mort przypomina literaturę postawangardową, stanowi niejako schedę po modernizmie. Zarazem jednak przekracza ich granice estetyczne. Można kojarzyć pewne zastosowane w niej chwyty narracyjne z prozą eksperymentalną. Określenie to jednak wiele nie wyjaśnia, a w dodatku jest dość niejednoznaczne. Prozę Bawołka bowiem łączy z eksperymentem literackim tylko to, że sprawia problemy interpretacyjne, co zresztą czyni ją tak frapującą i zjawiskową. Natomiast sama w sobie eksperymentalna nie jest. Zasadniczo z dwóch powodów. Po pierwsze, uważam, że wszystkie najważniejsze eksperymenty prozatorskie odnotowano w
La petite mort to powrót Waldemara Bawołka na ścieżkę pisarską, którą wybrał znacznie wcześniej i tylko na chwilę z niej zboczył, to ścieżka kogoś, kto uprawia świadomie pisarstwo artystyczne, nie zwracając uwagi na konsekwencje i niesprzyjające temu warunki rynkowe (chociażby deficyt czytelników i trudności z wydaniem książek). To jednak nadal w pewnym sensie ten sam Bawołek, piszący opowiadania z biglem, oparte na wyszukanym koncepcie, które zakorzenione są często w jego integralnym mikroświecie, w Ciężkowicach, gdzie „realne miesza się z cudownym”, fikcyjne miesza się z autobiograficznym, oniryczne wizje z realistycznym opisem, słowem: „tu wszystko miesza się ze wszystkim”. Patronami tej prozy są, jak kiedyś autor przyznał, Franz Kafka, Witold Gombrowicz i Bruno Schulz, czyli klasycy, ale nie doszukiwałbym się jakichś bardzo znaczących odniesień międzytekstowych. Z każdym z tych pisarzy można go zestawić i więcej byłoby różnic niż podobieństw. Niemniej jednak można ich twórczość porównać do kolumn, które stanowiły niegdyś podporę estetyczną dla rozbudowywanych konstruktów literackich Bawołka. Co prawda, mój znajomy, doktor nauk humanistycznych, który badał mity romantyczne w twórczości Gombrowicza, stwierdził po fragmencie lektury Echa słońca, że to współczesny „Schulz z Ciężkowic”. Wniosek taki wysnuł ze względu na jego przywiązanie do tej „ziemi wewnętrznej”, na której autor się narodził i która go ukształtowała. Metafora to ładna i jest w niej sens, ale tylko częściowo mogę przyznać koledze rację. Zarówno dla Schulza, jak i dla Bawołka miejsce urodzenia jest jedynym miejscem przeznaczenia, będąc ich tworzywem pisarskim, stałym źródłem inspiracji, motorem napędowym wyobraźni i miejscem zostawiającym piętno na ich konstrukcji psychicznej. Drohobycz i Ciężkowice to miejscowości istniejące realnie, ale ich status ontologiczny w literaturze jest płynny, dlatego trudno ustalić, do jakiego porządku, realistycznego czy nie, należą wykreowane przez nich miejsca. O ile jednak czasoprzestrzeń w opowiadaniach ze Sklepów cynamonowych i Sanatorium pod klepsydrą służyła głównie do tworzenia prywatnych mitologii pełniących funkcję schronienia przed nowoczesnością destabilizującą porządek wewnętrzny „ja”, wraz z jej rzeczywistymi wymogami co do zmiany postaw i funkcjonowania w społeczeństwie, o tyle u Bawołka służy ona do dekonstruowania mitu, krytycznego badania metafizyki rzeczywistości, odkrywania tajemnic bytu niczym w Kosmosie Gombrowicza. Nie ulega chyba wątpliwości, że to, co łączy tych jakże różnych autorów, to wirtuozeria językowa. Myślę, że między innymi z tego powodu dwie książki Bawołka zostały nominowane do Nagrody Literackiej Gdynia. Ale w przypadku Echa słońca, które bardziej zapadło mi w pamięć niż wcześniej nominowane To co obok, ogromną wartość miało opisanie nietypowych relacji rodzinnych: starzejących się matek i dorosłych synów, związanych węzłem gordyjskim obowiązków i potrzeb, dopóki śmierć ich nie rozłączy. Ta powieść jest oryginalnym stylistycznie aktem żywej mowy, a zawarte w niej historie mają charakter prywatnych epifanii i konfesji, mogące poruszyć każdego, kto uświadomił sobie, co to znaczy być dzieckiem swoich rodziców. La petite mort nie można tak łatwo zinterpretować z wielu powodów, do których omawiania powrócę. W każdym razie tych opowiadań Bawołka nie czyta się dla przygód i fabuły. Nie wzbudzają one takich emocji, chyba że za taką emocję należy uznać intelektualną ciekawość. Streścić tych historii nie sposób, możemy więc jedynie próbować odnaleźć kryjące się w nich idee i sensy, a także podziwiać kreatywność na polu języka i świata przedstawionego.
Jeżeli oryginalność literacka istnieje, to może przejawiać się na wszystkich poziomach. Jednym z nich u Bawołka jest tytuł. Ktoś może powiedzieć, że autor ma i tak pełną dowolność w zakresie doboru tytułu opowiadania, liczy się tylko, aby przyciągał uwagę i wskazywał, o czym ono jest. Więc po co deliberować? Bo tytułowanie jest niewątpliwym elementem wyróżniającym tę prozę. Na zbiór La petite mort składa się dziesięć opowiadań, z czego większość ma tytuły obcojęzyczne: Deja vecu, La petite mort, Spin, Rites de passage, La bella provinzia, Hot knot. Tendencja ta jest na tyle znamienna dla tego autora, że nie bagatelizowałbym kwestii banalnym wnioskiem: „chodzi tylko o oryginalność”. W prozie Bawołka próżno szukać prostych wyjaśnień. Wydaje się, że te określenia i frazy mają na celu nadać idiomatyczny, prywatny charakter zdarzeniom, stanom, miejscom, do których się odnoszą. Czy jednak mamy w języku polskim określenie odpowiadające powyższym zwrotom, np. „la petite mort”? W tłumaczeniu dosłownym to „mała śmierć”, co nie oddaje przecież pełni znaczenia tak złożonego i jedynego w swoim rodzaju procesu psychicznego, a synonim dla tego wyrażenia znowuż oddala nas od sedna sprawy. Tłumaczy się to też jako „orgazm”, co znowu wywołuje mylne konotacje erotyczne, albowiem bardziej w tym przypadku chodzi o sytuację graniczną – śmierć symboliczną, zanik jakiejś cząstki bytu w człowieku. Nie będę jednak zagłębiał się dalej w temat strategii nadawania tytułów, tylko go sygnalizuję. Warto natomiast pamiętać, że i na tym polu Bawołek jest twórcą nieszablonowym. Bo już na wstępnym etapie lektury wywołuje się w nas efekt dziwności. A im dalej w las, tym więcej przyjemnych trudności.
Waldemar Bawołek w 1996 roku opublikował swoją debiutancką książkę prozatorską Delectatio morosa, którą jeden z recenzentów zinterpretował jako „zabawę w literaturę”. Określenie to jest dość krzywdzące, bo każda książka Bawołka zdaje się czymś więcej niż wysublimowaną grą literacką z czytelnikiem, polegającą na przełamywaniu licznych konwencji i norm językowych. W La petite mort bohaterami są jednostki samotne, zagubione, o skomplikowanym życiu wewnętrznym, które próbują mierzyć się ze swoim przeznaczeniem, uciec od przeszłości i zrzucić dotychczasowy ciężar z bytu. Są wśród nich też tacy, którzy nie mając pomysłu na odmianę swojego losu, poszukują wyjścia poprzez zatopienie się w mirażach, mogących nadać ich człowieczeństwu nowy sens. To historie o ludziach walczących nieraz ze świadomością bezsensu egzystencji, próbujących się jej wyzbyć, ale w rezultacie ponoszą oni porażkę przez własną niemoc działania w sytuacji granicznej, nieumiejętność oddziaływania na rzeczywistość i kształtowania swojej tożsamości w zgodzie z wizją innych. Używam słowa „ludzie”, gdyż Bawołek potrafi jak rzadko który prozaik nadać postaciom fikcyjnym niezwykle ludzki rys i zagłębić się w skomplikowane procesy zachodzące w człowieku (jego duszy i umyśle) niczym najlepsi autorzy prozy psychologicznej pierwszej połowy
To też historie o odmieńcach mających poczucie życiowego niespełnienia, podążających ślepo za ideą niemożliwą, nie znajdujących odpowiedzi na dręczące ich pytania. Jedyne pewne wartości w ich życiu, do których nieświadomie zmierzają, to miłość i śmierć. Miłość w prozie Bawołka ma bardzo różne oblicza. Przybiera ona najczęściej formę cielesną, krótkiego opisu zbliżenia pod wpływem namiętności, bardziej w przestrzeni surrealistycznej niż realnej. Ale śledząc rozterki wewnętrzne bohaterów, możemy zauważyć też głębokie pokłady miłości duchowej, np. troski o matkę i strach przed jej śmiercią. Znamienne jest to, jak często we śnie lub w jakiejś alternatywnej, wykreowanej rzeczywistości mężczyźni uprawiają seks z kobietami, aby wyalienować się od rzeczywistości, do której nie pasują ze swoją osobowością, i doznać emocjonalnego oczyszczenia w zabawnych okolicznościach, po czym znaleźć się z powrotem na prowincji. Ta ogólna charakterystyka postaci – rozbitka powracającego po latach do Ciężkowic, darzącego swoją koleżankę z młodości platoniczną miłością; porzuconego przez rodziców syna, próbującego zmierzyć się z przeszłością i jego rozwodzącymi się rodzicami; świadka zamordowania współczesnego Judasza; malarza starającego się poprzez sztukę przekroczyć granice życie i śmierci; kata, który musi wykonać ostatnie cięcie, mające zakończyć jego życiową misję, i pozostałych, z którymi autor bardziej lub mniej się utożsamia, a czasem sam występuje jako bohater opowiadania – może tworzyć mylne wrażenie, że mamy do czynienia z korowodem bardzo podobnych osób. Podczas gdy spośród wielu występujących różnic między ich bytami próbuję wydobyć jakieś wspólne elementy w ich dążeniach, co nie jest łatwe. Bawołek ma dar tworzenia odmiennych, nietypowych postaci, jakby realizował imperatyw kategoryczny Bululu, epizodycznego bohatera opowiadania Sezon ze snu, który mówi: „Musisz z bogactwa swego wnętrza wydobyć najcenniejszy klejnot: niepowtarzalność”.
W tej prozie „przygody” odbywają się w procesie psychicznym, kiedy to bohaterowie przenoszą się do krainy innych możliwości. Tu fizjologiczne aspekty życia są równie ważne jak metafizyczne. Największe wrażenie robi na mnie autorskie przenicowywanie świata. Te przeskoki w czasie i przestrzeni, zmiany trybów narracji, która ma w sobie poetycki, niejednoznaczny wymiar, wzbogacony rubasznym humorem i groteskowością erotyki – te wszystkie elementy, wymienione i niewymienione przeze mnie, stanowią rzadko spotykaną mieszankę wybuchową we współczesnej literaturze polskiej, do stworzenia której potrzeba niesłychanej wyobraźni, bezkompromisowości i odwagi artystycznej.
Nie sposób skoncentrować się w tekście w zamierzeniu recenzenckim na wszystkich obrzędach przejścia, w jakich uczestniczyć możemy wraz z bohaterami tej prozy, będącej czymś na kształt bezceremonialnych ćwiczeń z indywidualnej egzystencji. Po pierwsze, interpretację ogranicza gatunek tekstu. O świecie przedstawionym Bawołka bowiem już dawno powinny powstać wytrawne, analityczne eseje, w których można byłoby w bardziej obszernej i luźnej formie omówić różne aspekty tej bogatej twórczości. Po drugie, odkrycie tajemnic tego świata utrudnia jego niezwykła heterogeniczność. I po trzecie, autor niczym operator filmowy dokonuje montażu rozmaitych atrakcji. Wybrać z nich tę dominantę i przeanalizować kosztem pominięcia pozostałych aspektów wydaje mi się niewdzięcznym i trudnym zadaniem. Cóż, pozostaje więc zweryfikować moje słowa, żeby dowiedzieć się, czym jest „bawołkowatość istnienia”, czy nie jest to może li tylko literatura na wariackich papierach, i podjąć ryzyko lektury nie tylko dla niecodziennych wrażeń estetycznych.