Wśród krzątaniny życia listy owe śpieszą ku śmierci.
O, Bartleby! O, ludzkości!
Herman Melville Kopista Bartleby, czyli opowieść o Wall Street
Dom Handlowy Merkury oblepiony reklamami z końca epoki komunistycznej i początku kapitalizmu stanowił łącznik między przeszłością a teraźniejszością. To symboliczne miejsce, w którym zakończył się pewien czas i rozpoczął nowy porządek z wieloma możliwościami dla przedsiębiorczych i licznymi porażkami dla mniej zaradnych. Niekiedy wspomnienia silnie wrastają w pamięć, tworzą plątaninę emocji, która dotyka historii sięgającej kilku pokoleń wstecz. Opuszczone miejsca nabierają nowych znaczeń, stopniowo zacierając przeszłość. Powroty są jednak nieuniknione, jakby pamięć broniła się przed utratą tego, co nas definiuje, zakorzeniała się głęboko w umyśle, trzewiach i nie poddawała pędowi ku przyszłości, boleśnie wnikając w każdą komórkę ciała, nie pozwalając zapomnieć o wszystkich stratach, nawet jeśli zdarzenia nie dotykają obecnych pokoleń. I jest w tym smutku odrobina gorzkiego sarkazmu. Narrator poszukuje miejsca, w którym stała szubienica, miejsca kaźni żydowskich uciekinierów. Obecnie to okolice Lidla, niemieckiego sklepu, w którym potomkowie niegdyś więzionych i mordowanych przez hitlerowców Polaków chętnie robią zakupy.
Całe napięcie wynikające z niepokoju o przyszłość wyrażone zostało ciągiem wyrazów składających się na myślotok najeżony przecinkami. Jakby wszystko musiało znaleźć ujście wraz z wyrzuconym jednym tchem strumieniem słów, zalegających i tłoczących się we wspomnieniach, które już nie chcą być zagłuszane, pragną wyrazić się opowieścią o tym, co już nie istnieje, a przecież nadal powraca natarczywymi retrospekcjami i pretensją o zmiany i brak perspektyw na godne życie mieszkańców miasta z chwilą zamknięcia największego zakładu, utrzymującego dotychczas wszystkich pracowników na stabilnym poziomie życia.
Chociaż na mapie historii obecne są tragiczne wypadki i śmiertelne ofiary, to wpisują się one w krajobraz wspomnień narratora jako nieodłączny element istnienia melodramatu w przestrzeni zalesionej, egzystującej wokół fragmentu miasta wydartego naturze i zabezpieczonego betonem przed wybujałą ekspansją roślinności. Jakby przyroda chciała zasłonić to miejsce przed wszystkimi, którzy nie rozumieją opowieści powstającej tu od początku istnienia i funkcjonowania zakładowych i mieszkalnych budowli. Przeszłość we wspomnieniach narratora nie odchodzi. Jest nieodłącznym towarzyszem retrospekcji, które mimochodem przenikają do teraźniejszości i zdają się dominować nad przyszłością. W mieście wszystko, włącznie z rozwojem, zwolniło, jakby się zapętliło i nie nadążało lub obojętniało na rozwój technologiczny i gospodarczy pędzący swoim rytmem poza granicami tego miejsca. Świat wewnętrzny i zewnętrzny – rozróżnienie, które uwydatnia odcięcie się od wpływów postępu. Znamienne wydaje się w opowieściach Jarosława Maślanka spostrzeżenie, że znajomi z dawnych lat pozostali w miasteczku, popadli w swego rodzaju stupor objawiający się bezradnością, depresją, różnego rodzaju uzależnieniami. W Apocalypsis ’89 przedstawiona została geneza pogrążania się w alkoholizmie pod wpływem niepowodzeń życiowych.
Można odnieść wrażenie, że opisywana miejscowość została uwięziona w kilku wymiarach – miejsca, czasu i wspomnień. Narrator wiele lat wcześniej zdołał się wydostać z miasteczka pod pretekstem podjęcia nauki. Jednak mentalnie nigdy się nie uwolnił. Wyjechał na stałe, by powracać pod pretekstem obowiązku wobec matki, która opuszczona i samotna zanikała wraz z upływem czasu, z coraz mniejszą odwagą domagając się obecności syna. Pogodzona z panującym porządkiem świata, w którym dzieci opuszczają dom, sama zaczęła usuwać się z życia, pozostawiając po sobie coraz więcej wspomnień i powodów do wyrzutów sumienia oraz myśli przedstawionych w postaci słowotoku narracyjnego, charakterystycznej formy wypowiedzi osób starszych, naznaczonej brakiem kropek, z wieloma przecinkami, nieskończenie długimi zdaniami, w których poruszane są różnorodne problemy. Dla syna zawsze będzie matką, która nigdy nie karała. Wierzyła w rozsądek, który się kiedyś w dziecku obudzi: „Matka nie dała kary, nigdy go nie karała, zawsze odwoływała się do głęboko ukrytej, przygniecionej dziecięcą głupotą mądrości”.
W opowieści najważniejsza jest matka i herstoria przedstawiona za pomocą wspomnień z czasów drugiej wojny światowej. Jako mała dziewczynka nie do końca rozumiała, co się działo, a zwłaszcza – dlaczego się działo. Mimo to zachowała strzępki obrazów tamtych wydarzeń, zapamiętała Skarbińską i jej rolę w uratowaniu ojca od niechybnej śmierci. W dorosłym życiu powracała często do tych wydarzeń, ale dopiero po śmierci matki syn postanowił poszukać potwierdzenia jej słów i autentyczności opowieści. Autor zwrócił uwagę na złożoność egzystencji w czasach wojny, kiedy moralność odchodziła na plan dalszy z powodu potrzeby przeżycia za cenę pogardy, jak w przypadku Skarbińskiej – kobiety, która sypiała z Niemcami. Dzięki tym kontaktom ratowała mieszkańców miasteczka przed śmiercią. W czasach pokoju określenie dobra i zła jest znacznie prostsze niż podczas okupacji, gdy przeżycie kolejnego dnia jest jak los na loterii łaski wroga. „[…] im bardziej zagłębia się we wspomnienia o niej, wspomina siebie”.
Opowiadamy o innych poprzez siebie, własne wspomnienia, a nasze obrazy i uczucia tworzą bliskich takimi, jakimi ich pamiętamy. Zdarza się, że w opisach Klekotu tysięcy patyków więcej jest z autora niż z matki, o której chciał pisać. Jedno nie wyklucza drugiego, przywoływane światy nakładają się na siebie i w końcu docieramy do słów Księgi Pytań Edmonda Jabèsa:
„Ty” to niekiedy „Ja”.
Powiadam „Ja” i ja nie jestem „Ja”. „Ja” to ty i ty umrzesz.
Jesteś spustoszony.
Odtąd będę już sam.
Wszyscy zmierzamy ku nieuchronnemu poprzez śmierci bliskich. Tracimy bliźnich i wraz z nimi część naszego świata odchodzi w coraz bardziej mgliste wspomnienia. Śmierć zabiera tę jedną jedyną osobę, której brak czyni niemożliwym odtworzenie lub podrobienie danej chwili. W takich momentach uświadamiamy sobie skalę poniesionych strat, światów, części jestestwa, a klekot tysięcy gałęzi usychających drzew jest jak pieśń żałobna lub modlitwa w zakazanym języku, znienawidzonym przez wroga. Wspomnienia o tragediach w ciągu kilkudziesięciu lat istnienia fabryki prochu zarosły zielenią, pnączami, krzewami nadającymi pozory nekropolii pamięci świadków, utrwalonej w słowach spisanych i przechowywanych w archiwach oraz eksponatach muzealnych. Pozostają też pamiątki z przeszłości jak strzępy reminiscencji porozrzucanych pośród opuszczonych miejsc, naznaczonych zniszczeniem i zapomnieniem. Każdy drobiazg to ciąg retrospekcji pełnych kolorów, smaków i zapachów.
Stworzenie czegoś nowego ze strzępów zniszczonej przeszłości zostało uchwycone w ramy najmniejszej jednostki kwantowej, poniżej której upływ czasu traci fizyczne znaczenie. Eksplozja wspomnień o świecie, który już nie istnieje, rozpoczyna nową rzeczywistość, a jej struny rozwijają się w kierunku powstającej przyszłości, gdzie będzie miejsce na kolejne życia i śmierci.
Książka stanowi pewne kuriozum, zahacza o formę literacką, której istotą jest przedstawienie treści w sposób graficzny. W Klekocie tysięcy patyków odnajdziemy zapis w kształcie klepsydry, schematu czy mapy wypadków, rozrzuconych w pozornym bezładzie informacji, wypośrodkowanego tekstu, wykropkowanych przerw w obserwacjach ruchu strumieni ludzi bądź niezapisanych wyrazów otoczonych kwadratowym nawiasem wokół pustej przestrzeni, jakby słowo uleciało z pamięci, ale nie stwarza czytelnikowi problemu, gdyż wynika z kontekstu zdania.
Powieść jest rozprawą z przeszłością i pamięcią, która potrafi wypaczać zdarzenia po latach. Nie ma w niej bitwy o pewność i nieomylność. Wręcz przeciwnie – poszukiwania opierają się na wspomnieniach, wątpliwościach, przeczuciach, domysłach, ale również źródłach archiwalnych, zachowanych w dokumentach własnych oraz w prasie. Jeżeli opowieść pisana jest w stylu dystopijnym, wszelkie wyolbrzymione zdarzenia, przewidywania, zachowania nie podlegają żadnym miarom i granicom. Pesymizm jest bardzo pożądany i stąd krytyczne spojrzenie autora na otoczenie, tutaj – betonowy świat, nieczynną fabrykę, stagnację i starzejące się społeczeństwo odseparowane lasem od świata postępu. Uniwersalizm objawia się w osadzeniu miejsc akcji, którymi mogą być różne lokalizacje znane nam wszystkim. Autor, przemieszczając się na rowerze, zwiedza wiele miejsc naznaczonych śladami przemijalności, destrukcji. Stąd jego wyobrażenie o mocy upływu czasu.